wtorek, 5 kwietnia 2016

"Prawdziwych przyjaciół poznaje się ... "

No właśnie, kiedy się poznaje tych prawdziwych przyjaciół? W biedzie? Ją mam swoją opinię i mogę stwierdzić, że: 
Prawdziwych przyjaciół poznaje się .... przy awansie

Skąd taki pogląd? 
Od jakiś 2-3 tygodni wiedzialam, że moja dyrektorka zamierza mnie awansować na stanowisko menadżerskie, oczywiście przyjęłam propozycje pomimo całkowitego zrezygnowania z rozwijania się w księgowości, gdzie tak naprawdę już się nie rozwijałam tylko stałam w miejscu (o ile już nie zaczęłam się cofać w tym co robię). Jedyną rzeczą jaką musiałam zrobić to trzymać w tajemnicy swój awans. 
No i nawet mi się udało dotrzymać tajemnicy z czego jestem z siebie dumna. Jednak gdy o moim awansie dowiedziała się część współpracowników z którymi dotychczas prqcowawalam w tym koleżanka z którą naprawdę miałam dobry kontakt, przestała się do mnie odzywać. 
Ba! Owa koleżanka zaczęła mnie traktować jak powietrze. Część osób za plecami zaczęło obgadywać mnie, że co to było ukrywać i czemu to zrobiłam że nikomu nie powiedziałam a tym bardziej im. No i oczywiście pojawił się wzrok który zabija. Akurat na mnie nie działający bo na czarownice dużo rzeczy nie działa :)

A cóż z ową koleżanka prawie kiedyś przyjaciółka? Od pewnego czasu zaczęła się już mniej do mnie odzywać a odkąd wie o awansie to ni be ni me ni Kukuryku. Oczywiście nie pogratulowała, nie mówi mówi mi część a przechodząc obok zadziera głowę tak wysoko że żyrafa mogłaby jej pozazdrościć. O co chodzi to nie wiem. Może o podwyżkę, może o awans, może o niby "plecy" które mi to załatwiły? 
Prawda jest taka że może i dostałam podwyżkę ale wraz z nią wielki bagaż odpowiedzialności. 
Może i dostałam awans, ale mocno na niego pracowałam, to przez wszystkie dodatkowe rzeczy jakie bralam, siedziałam po godzinach i wykazywała się jak mogłam. 
Plecy?  Hahaha nie ma nic innego jsk twierdzenie że ktoś ma wtyki. Tak moja babcia z 30 lat temu pracowała w spółce powiązanej na kuchni i myślę że to mi pomogło. 

Chyba niektórych boli to, że ktoś potrafi się wykazać, poświęcić swój prywatny czas po to by coś w życiu osiągnąć. 

Tych co mnie olali -ich strata, pozostali przy mnie naprawdę dobrzy i życzliwi ludzie i to mnie najbardziej cieszy

piątek, 25 marca 2016

Wiosna - początek końca

Długo mnie nie było. 2 miesiące. Przez ten czas próbowałam sobie co nie co ułożyć w swojej głowie. Próbowałam odpowiedzieć sobie na pewne pytania, a głównie jedno - co ze mną jest nie tak. Wydaje mi się, że jeszcze nie odpowiedziałam sobie na niektóre pytania tak do końca w 100% ale z pewnością najbliższy czas poda mi na nie odpowiedzi. 
Ale od początku. 

Z początkiem roku postanowiłam odnowić relacje z kilkoma osobami, a raczej chciałam zobaczyć co się wydarzy. Odezwałam się do koleżanki z technikum i jednej z sąsiadek. Niby wszystko ok. Wymieniłam  z nimi kilka wiadomości, starałam się nie wchodzić w tematy których poruszać nie chcą. Ogólnie - bezpieczna taktyka "co u Ciebie słuchać, nie widzieliśmy się tyle lat". 

I jaki skutek był? 
Koleżanka z technikum - ni z gruszki ni z pietruszki przestała się odzywać. Zaczęłam się zastanawiać o co chodzi, przez myśl przeszło mi, że inna koleżanka z którą wcześniej odnowiłam kontakt i się obraziła nic nie napomknęła o mnie ale w końcu sobie darowałam. Przecież nie można kogoś zmuszać do utrzymywania kontaktów. 

Drugi przypadek - sąsiadka. Wszystko ok. Tematy bloku i jego okolicy były dość wyczerpujące, nawet się umówiliśmy na piwo, bo do nas nie chcieli przyjść. I skutek podobny. Pomimo, że się nie narzucałam byłam spokojna, to po spotkaniu amba fatima. Kilka razy sama się odzywałam co tam słychać ale przecież wiecznie nie mogę się tylko ja sama do kogoś odzywać, jeszcze ktoś może pomyśleć, że jestem natarczywa. Od 3 tygodni nie odzywam się i sąsiadka też milczy. 

Miałam chęć odezwać się jeszcze do koleżanki ze studiów, do kolegi z technikum, do brata, z tym ostatnim akurat się spotkaliśmy w sklepie, ale mam opory, a raczej przechodzi mnie strach przed kolejnym odrzuceniem. Odrzuceniem znajomości, odrzuceniem mnie jako człowieka. Wydaje się to błahe ale naprawdę jest to porządny cios. 

Ponad to w pracy zaczęłam ludzi obserwować, ochładzać z nimi stosunki, bardziej się zachowywać jako współpracownik niż jako dobry znajomy. Przestałam nadmiernie o sobie mówić, albo nie mówić wszystkiego. I ciekawe czy wiecie jaki był a raczej jest skutek? Większość uważa, że coś jest nie tak w moim związku (fakt było, ale to akurat jest inna bajka), poza tym z pewnością jestem chora bo mało się odzywam, były też reakcje prawie obrażenia się za to, że nic nie mówię :) Więc tak naprawdę sama nie wiem o co tym ludziom chodzi. 
Mówię - źle
Nie mówię - źle. 

Może naprawdę trafiam na tych mało fajnych ludzi, dla których bardziej się liczy swoje "ja" niż inny człowiek, a ten inny człowiek liczy się wyłącznie w przypadku gdy JA musi odnieść sukces i potrzebuje "jelenia" do wykorzystania go. 

Ale dość tego. Chyba musi nastąpić czas gdy muszę zacząć szukać znajomych którzy nie są interesowni w każdej znajomości, a po prostu chętnie się spotkają aby pogadać czy się pośmiać. Niedługo może się okazać, że moja lista znajomych zaktualizuje się i wyniesie mniejszą ilość osób ale to się okaże za pewien czas... 

A teraz pora wstać, otrząsnąć się i kroczyć małymi krokami do przodu by trafić na osoby które zasługują na moją sympatię. 

wtorek, 26 stycznia 2016

Sępowanie

Ciekawe czy ktoś z was spotkał się z taką sytuacją, a raczej z taką osobą która ciągle coś bierze ale nic od siebie nie daje i nie chodzi tu o uczucia czy pomoc innej osobie. Sprawa dotyczy częstowania się na przykład słodyczami. U mnie w pracy od pewnego czasu przełożona wykłada koło swojego biurka jakieś drobne słodycze typu ciastka, cukierki czy wafelki. Sama często do niej nie chodzę i nie biorę tych słodyczy bo uważam, że są to drobne przekąski dla osób które przychodzą załatwić jakąś sprawę. Jednak jakież było moje zdziwienie gdy z talerzyka znikło wszystko w ciągu godziny? Gdzie jest winowajca? A raczej jeden wielki Łasuch?

Zaczęłam przyglądać się kto podchodzi do biurka i kto odchodzi z ciasteczkiem. Co się okazało? Te łasuchy to są moi współpracownicy.

Żeby nie było też czasem sobie coś tam skubnę, albo raczej koleżanka mi podrzuci. Jednak są to ilości jednej sztuki na tydzień. No dobra czasem może2 sztuki na tydzień, ale są też  tygodnie gdzie w ogóle nic nie biorę. Ale jakbym brała większe ilości to bym miał wyrzuty sumienia że obżeram kogoś, a sama nic nie przynoszę. Jednak okazuje się że tylko ja mam takie "wyrzuty sumienia". Niewielka liczba osób podchodzi w ciągu dnia kilkanaście razy i podjada szefową do momentu aż talerzyk stanie się pusty. Nie wiem jak tak można, jednak jak widać można nawet nie mając jakichkolwiek skrupułów.

Żeby nie było te osoby nic nie przynoszą, no chyba że mają imieniny. Czyli raz do roku dadzą coś od siebie. Ale są też osoby co nic nie przynoszą, bo wychodzą z założenia, że po co...

Jak tam można, tak sępować? Chyba że to jest jakiś sposób na życie - najeść się za darmo, pokorzystać z czekoc itd itp...  Tak czxy inaczej ją bym tak nie potrafiła. 

piątek, 8 stycznia 2016

Być niewidzialnym

A jakby tak stać się niewidzialnym? Chociaż w połowie. Przestać o siebie mówić. Słuchać tylko innych. Ale samemu z siebie nic nie mówić. Wydaje mi die, że od pewnego czasu zaczęłam tak robić, zupełnie nieświadomie. Dlaczego? Mam wrażenie, że wiele osób które mnie znało i wiedziało co nieco o mnie zaczęło to wykorzystywać. Miałam wrażenie, że im więcej ktoś coś wiedział tym częściej to wykorzystywał. Niestety pod upadała moja psychika i moje samopoczucie lecz z pewnością ta druga osoba miała z tego dużą satysfakcję. Nie jest to fajne czuć się wykorzystanym, a ja niestety czuję się tak coraz częściej. Może jest to dla mnie szczęście w nieszczęściu że uświadamiam sobie to dużo później. 

Dlaczego ludzie czerpią tyle satysfakcji z czynienia innej osobie krzywdy? bo chyba tak to można nazwać.  Po kilku latach uświadomiłam sobie, że miałam super koleżankę w technikum. Przestałyśmy rozmawiać ze sobą. 

Dlaczego? dopiero kilka dni temu dotarło do mnie, że prawdopodobnie nie była to ani moja wina ani jej tylko tej trzeciej też niby koleżanki z którą postanowiłam kilka lat temu się spotkać.  Dziś uważam, że jest to osoba która nie potrafi cieszyć się ze szczęścia innej osoby. Szukała wyłącznie wad i negatywnych cech tej drugiej osoby. Dlaczego to nie może być takie proste jak naście lat temu, że ludzie cieszyli się ze szczęścia innych osób. Potrafili pomagać bezinteresownie. A teraz jak komuś się podwija noga to najlepiej jeszcze mi dokopać nam, bo dlaczego ktoś ma mieć lepiej niż ten ktoś? Jest to dla mnie chore. 

Niestety tych kilka lat prawdopodobnie całkowicie zatraciło wszystkie moje znajomości właśnie przez to, że byłam wobec innych szczera i nie ukrywałam swojej radości, czy cieszenia się z sukcesów innych. Jednak widać to nie jest cecha w obecnych czasach pozytywna. 

 Czy żałuję? Na pewno żałuję, ale czasu nie da się cofnąć. Mogę jedynie próbować odnowić znajomości tylko jak rozpoznać która osoba jest wobec mnie szczera ma dobre intencje od tej która chce  wyłącznie czerpać satysfakcję zrobienie mi krzywdy?

Związku z wyżej wymienionym powodem zaczęłam się zamykać sobie. Dziwnie brzmi, ale przestaje mówić o sobie i swoim życiu, tego co się wokół mnie dzieje,  bo czy to ma jakiś sens jeśli ktoś to wykorzysta?
 Chciałabym znaleźć taką bratnią duszę, która zrozumie, wysłucha czy pocieszy a ja zaoferuje jej to samo. Tylko czy taka osoba w ogóle istnieje? W moim otoczeniu widzę że  nie. W internecie a raczej gdzieś w Polsce i na świecie są osoby które są normalne, normalnie się zachowują, potrafią wysłuchać, doradzić czy porozmawiać nawet o największej głupocie i śmiać się z tego. 

Pracy mam takie zaufane trzy koleżanki którym mogę wiele powiedzieć. Tylko one wiedzą o tym, że postanawiam ze swoim M., że będziemy się starać o dziecko w tym bądź przyszłym roku. Jednak są do koleżanki z wydziału zupełnie innego niż mój. Zarówno ja im mówię szczere zdanie na jakiś temat tak samo one są szczere wobec mnie.  To właśnie z nimi wolałam się integrować po Wigilii niż z ludźmi z mojego wydziału, po prostu wiedziałam że są to normalni ludzie. 

niedziela, 27 grudnia 2015

Poświętnie

Święta jak co roku mijają tak szybko, że nim się zorientujemy to już jest po nich. Szczerze mówiąc to my w ogóle nie poczuliśmy "magii świąt" - śniegu brak, przymrozków brak, za to mieliśmy chyba rekordowo ciepłe dni o tej porze roku, jednak mam nadzieję, że w przyszłych latach jednak taka prawdziwa zima pojawi się... 

Mój luby w tym roku zafundował mi/nam pod choinkę tablet. Myślałam, że jest to jedna z rzeczy z których często nie będę korzystać jednak mój komputer nie jest już pierwszej generacji więc jeśli nie muszę to z niego nie korzystam. Jak na razie potrzebny był mi do zgrania zdjęć i ich obróbki a akurat miałam okazję, gdyż wyruszyliśmy dziś z rodzicami na działkę. Więc mogłam trochę ruszyć swój aparat żeby zbytnio się nie zakurzył.  
 Oczywiście poniżej efekty. 
Pozdrawiam :)









niedziela, 20 grudnia 2015

Moja okolica

W każdej miejscowości czy mieścinie znajdują się "tajemnicze" miejsca, owiane pewną historią, którą znają niektórzy, gdzie tylko niewielki odsetek wie gdzie owe miejsca są. 
Jakieś 2 tygodnie temu, gdy pogoda nam w końcu dopisała (chodzi tylko o słońce) wybraliśmy się na mały spacer. Nie muszę wspominać, że jestem z Warszawy, więc każdy budynek z historią o którym nie wie każdy jest tym cenniejszy, o ile uda nam się do niego dotrzeć i podziwiać na miejscu. 

Pierwszy na rzut poszedł budynek z cegły, ciężko nam określić ile ma lat ale patrząc po jego budowie to raczej 20 lat nie ma. Prawdopodobnie może mieć około 80-100 lat. Co ciekawsze budynek nie jest kwadratowy. Jego kształt jest hm.... no własnie nawet nie wiadomo jak to opisać. Czym się kierowała osoba która go budowała? nie mamy pojęcia. Internet niestety jest "pusty" w tej sprawie. 





Na drugi rzut wybrany został już budynek drewniany, tak zwany Świdermajer - o których często można usłyszeć że stoją w okolicach linii Otwockiej. Jednak w prawobrzeżnej Warszawie jest on jedyny. Budynek jest podpiwniczony i ma dwa piętra, miał być niegdyś letniskiem jednak plany nie wypaliły i obecnie stoi i niszczeje. Właściciel nie ma pieniędzy na kompleksowy remont jakiego wymaga Konserwator Zabytków, jednak ostatnio są plany by przejęło go miasto i po remoncie udostępniła jako obiekt kulturalny. 




 Nie wiem czy da się dojrzeć na zdjęciu poniżej zdobień ganku, jakie są widoczne nie tylko na pierwszy rzut oka ale też przy dokładniejszym przyjrzeniu się można zauważyć np. zdobienia na łączeniu desek. 


Niestety grudzień ma to do siebie, że dni są strasznie krótkie - czego nie znoszę. Więc jedyne co to udało mi się zrobić kilka zdjęć "suszków" zanim słońce całkowicie zaszło za horyzontem. 


 


środa, 18 listopada 2015

Fenomen Craiga

Ostatnio byłam na Spectre - co już wspomniałam. Jednak dziś o czymś innym, a raczej o kimś innym. Czyli o odtwórcy głównej roli - Danielu Craigu. 

Czemu on tak wiele kobiet zachwyca? No właśnie starałam sobie na to pytanie odpowiedzieć. Dopiero obejrzenie po raz kolejny Quantum of Solace zdałam sobie sprawę o co tu tak naprawdę chodzi. 

Sam Daniel nie urodził się żeby zagrać tylko w Bondzie. Jednak to ta rola dała mu chyba dość sporą  popularność. I dość mocno go szufladkuje. Jednak ostatnio zagrał też w Dziewczynie z tatuażem i jak dla mnie zagrał znakomicie. A co jest w tej znakomitości? Chyba to,że jest naprawdę dobrym aktorem i potrafi się wcielić w każdą rolę. 

Craig jest już dorosłym mężczyzną, wręcz bym powiedziała że w sile wieku, jednak jak na swój wiek ciało ma wysportowane, nie boi się go pokazywać w filmach, bo w sumie nie ma się czego wstydzić. Oczywiście samo ciało uzupełnia twarz - typowo męska - silna uroda. 

Czemu tyle kobiet piszczy na jego widok? No kurde, widząc jego w filmach, większość kobiet nie jest w stanie mu się oprzeć (w filmach)  ale chyba też i w życiu prywatnym (w internecie można wyczytać że miał 5 partnerek). Powoduje to, że każda (no dobra większość) chciałaby spotkać takiego faceta jak on na swojej drodze, silnego, męskiego, który będzie dominował w życiu jak i łóżku. No bo umówmy się ilu facetów jest takimi dominującymi w związkach? Raczej jest ich niewielu, stąd też wyobrażenia kobiet o tym ideale Craiga. Do tego nie dość, że dominujący to garnitur dodaje mu jeszcze więcej sex appeal-u, gdzie część kobiet już zdążyła obślinić się na jego widok. 

No dobra prócz ciała i tego twardego, dominującego charakteru jest jeszcze kilka zalet:

- niebezpieczna praca z której zawsze cało wychodzi, a ewentualne urazy dodają mu więcej do seksualności, bo nie płacze jak się skaleczy, walczy do końca, a ewentualna kobieta mogąca opatrzyć jego rany sika już ze szczęścia, że aż jej majtki spadają. 

- bogactwo, no bo przecież tajmy agent 007 nie zarabia średniej krajowej, zarabia "troszkę" więcej, że stać go na najlepsze samochody świata, ubrania, mieszkanie, dom i inne dodatki - czyli pławi się w luksusie ale tego tak bardzo nie pokazuje - ale dajcie mu jedną z większości polek to majątek jego by roztrwoniła w pół roku :) 

-stanowczość, to jest chyba dość istotne - bo przecież wahanie się z decyzją nie należy do najlepszych zalet, a tu taki Daniel nie musi długo myśleć bo on działa!

- rozmowa - ukazuje się też, jako mężczyzna który rozmawia i słucha swoich kobiet. Nie chce mówić o sobie, woli słuchać kobiety, jednak czym zwykła szara kobieta by go zaskoczyła? "A wiesz dziś nogi ogoliłam, a  to wczoraj ta małpa Jolka przyszła lepiej ubrana ode mnie a ma takie zwały tłuszczu..." ;)

- uczuciowość, nawet w najgorszym momencie, kiedy ma zginąć to zawsze pocałuje tą jedyną, ale nie tak w policzek, ale zmysłowo...

- bezpieczeństwo - każda kobieta może poczuć się w jego ramionach bezpiecznie, obroni ją przed każdym złem, nawet jeśli miałby to być pajączek,

- doświadczenie życiowe, no cóż, jest on doświadczonym facetem, z pewną historią a nie jakimś małolatem, a każda z kobiet chciałaby mieć faceta dorosłego a nie jakiegoś dzieciaka.


No cóż więcej chyba wymieniać nie trzeba - ideał faceta. Teraz niech każda z kobiet sobie wyobrazi, że spotyka takiego Daniela i co? uległaby każda z nas. Nawet jeśli miało by to być pierwsze i ostatnie spotkanie. Pofantazjować zawsze można... ;)

Jednak mnie bardziej pociągałby typ tzw. Iron Mana czyli Roberta Downey Jr. - chyba bardziej ludzki jest i realistyczny ;) 

czwartek, 12 listopada 2015

Ukulturalnienie chamstwa?

W minioną środę wybraliśmy się do kina, a to żeby się trochę ukulturalnić, a to żeby obejrzeć dobry film w kinie. Tym samym wybraliśmy się na popołudnie na ostatni hit Spectre. Ale nie o filmie będzie tutaj gadka. 

Chcąc czy nie wybierając się do kina jesteśmy skazani na kontakt z ludźmi. Różnymi ludźmi. Chociaż wydaje mi się, że w większości tymi, u których z kulturą na bakier. 

Dziki tłum
Tak, ja naiwna myślałam, że w wolny dzień, święto, będzie mało ludzi. Spodziewaliśmy się większej ilości ludzi jednak po wejściu do kompleksu rozrywkowego, w skład którego wchodzi nie tylko kino ale i kręgle, rzutki, bilard i inne formy rozrywki, wszystko przerosło nasze oczekiwania. Kolejka po bilety była tak zawiła i długa, że zastanawialiśmy się czy na pewno się wyrobimy, patrzeliśmy nawet czy może jest osobne okienko dla osób z rezerwacją, ale niestety. Musieliśmy w tym wężu stać i czekać. Chociaż najgorsze było, że ludzie potrafili stanąć w dwóch kolejkach przez co robili sztuczny tłum. Bo przecież trzeba być szybciej, a nie myśli się już, że co za różnica 2 minut czy się zostanie obsłużonym u jednej czy drugiej osoby. 

Ale dobra udało się wyrobić przed 30 minutami przed seansem - taki jest warunek zaklepania rezerwacji. Wchodzimy na górę, bo standard popcorn i coś do picia przez te 3 godziny by się przydało. A tam jeszcze większy szok. Jeszcze więcej ludzi, jeszcze większe kolejki. Stanęliśmy przy pierwszej lepszej.po 20 minutach byliśmy szczęśliwymi posiadaczami jednego dużego popcornu i jednego dużego sprite. Więc skąd ta kolejka? No cóż. Oczywiście opcja stawania w kilki kolejkach na raz to jedno. Dwa, stojąc w tej kolejce można przeanalizować przez te 20 minut co się chce zjeść i pić a co nie, ba! nawet dałoby się każdego produktu policzyć kalorię, i ilość wysiłku jaka potrzebna jest do ich spalenia, ale NIE! trzeba podejść do pani i dopiero się zastanawiać. Jeszcze małe dzieci to jakoś zrozumiem, chociaż w takich warunkach rodzic mógłby zapytać co dziecko chce i żeby się zastanowiło, wystarczy chcieć. No i gdy nasza obsługa trwała około 1,5 minuty to innych trwało to nawet 5 minut! Już nawet nie wspominam, że gdy były 2 kolejki to ludzie na chama się wpychali i robili kolejne kolejki... umarł w butach. Czemu ludzie nie potrafią spokojnie stanąć w jednej kolejce tylko muszą się wpychać?

No i trzecia kolejka - do wejścia za bramkę ze sprawdzeniem biletów. Tak, dobrze czytacie przy bramce. Też byliśmy w szoku bo nie wiedzieliśmy, że coś takiego istnieje. A tu oczywiście ktoś się wcisnął, ktoś zaczął robić jakieś małe awantury i pracownikowi była potrzebna pomoc kierownika... 
Bo tym widoku powiedziałam do M. "następnym razem wybij mi z głowy pomysł kina w dzień wolny" 

W kinie zachowaj ciszę... 
Tak w teorii powinno być. W realu? w realu coś takiego nie istnieje. Zwykle przed wejściem do sali czeka się na otwarcie drzwi, co robi personel. Więc kulturalnie usiedliśmy na kanapach i czekaliśmy na ten moment. W pewnym momencie z 20 osób poszło do sali, jak się zrobiło pusto i i my się ruszyliśmy, jednak nas uprzedził pracownik kina po czym wymieniłam z nim dosłownie dwa słowa:
Pracownik: tam nie można jeszcze wejść.
Ja: no dobrze, rozumiem, tylko wie Pan, że tam weszło już z 20 osób?
P: ale jak to?
J: no tak.
Mina chłopaka była bezcenna, po czym my dalej udaliśmy się na kanapy i dopiero po jakiś 5 min weszliśmy zajmując swoje miejsca. 
Zwykle przed seansem wyciszamy telefony. W końcu to kino. Jednak nie wszyscy o tym pamiętali, ba! wydaje mi się, że nawet ktoś w trakcie filmu ustawiał sobie dzwonek w telefonie! Oczywiście kilka razy komuś coś zadzwoniło, na szczęście nikt nie odbierał, ale to już samo z siebie odwraca uwagę od filmu. 

Łamanie wszelkich zasad.
Zwykle przy wyborze filmu można natrafić na takie małe znaczki określające wiek od jakiego można iść na dany film. Wydawało nam się, że one jakoś zobowiązują. I że na filmie z Bondem - jako że oglądaliśmy poprzednie części - małolatów nie będzie. Że będzie te 16+ i będzie święty spokój. A tu niespodzianka! Film jest od 12+, gdzie jest pełno krwawych ujęć, sceny miłosne itd itp. Ale najbardziej zaskakujące było pojawienie się dzieci około 5-7 lat. Kurna co Ci rodzice mają w głowie zabierając dziecko na taki film? A później dzieci chcą spróbować jak to jest zabić kogoś... Nóż w kieszeni się otwiera widząc taką głupotę rodziców.

Kto pierwszy...
Oczywiście, na koniec filmu, gdy pojawiała się ostatnia scena wyszeptałam do M. "patrz będzie bieg, kto pierwszy do wyjścia" i oczywiście się nie pomyliłam. Nawet nie pojawiły się napisy a ludzie już się spieszyli do wyjścia, jakby tam czekała jakaś nagroda za to kto pierwszy wyjdzie. Jedna pani nawet chciała wejściem wychodzić ale uniemożliwiła jej to obsługa, więc pędem udała się na dół. Widząc ten dziki tłum byliśmy w szoku, bo chyba idzie się do kina odpocząć, zrelaksować, a nie latać jak opętany po budynku kina? Przeczekaliśmy do końca szturmu i powoli się zebraliśmy, jednak my  i jeszcze kilka osób czekaliśmy co pojawi się na samym końcu - po napisach. Pojawiło się to na co wszyscy czekaliśmy - informacja, że Bond powróci, i dopiero wtedy uradowani wyszliśmy z sali. 

No i oczywiście finalnie wychodząc z kina natknęliśmy się na stado samochodów zaparkowanych na chodniku, na trawniku, no gdziekolwiek, tak by nie zużyć zbytnio nóg i butów. Chociaż zapomnieliśmy wspomnieć, że obok kina jest wielki, zadaszony, wielopoziomowy parking, jednak z niego trzeba dość. Do tego wszech obecna młodzież i rodzice rozdeptujący trawnik, wyrzucający kiepy po papierosach na trawnik, bo po co wyrzucić do kosza. 

Suma summarum - po co ludzie idą do kina jak nie potrafią się w nim a ni zachować, ani wykazać za grosz kultury będąc już w nim? Czy nie można iść normalnie stanąć w kolejce a nie wpychać się? Czy można nie robić awantury nic nie winnemu pracownikowi? Czy można dać spokojnie sprzątnąć obsłudze kina salę przed wejściem kolejnych klientów? Czy można spokojnie wyjść, nigdzie się nie śpieszyć a samochód postawić nawet kawałek dalej tak by szanować to co wokół nas się dzieje?

Ludzie mnie zaskakują, ale coraz częściej negatywnie .


piątek, 6 listopada 2015

Gość w dom...

Na śniadaniu w pracy zaczęłyśmy z koleżanką rozmawiać o manierach i zachowaniach innych ludzi zwykle takich którymi się spotkaliśmy lub spotykamy nadal. Efekt? popłakałyśmy się ze śmiechu, jednak będąc w tamtym czasie i przyglądając się danemu zachowaniu każdej z nas przebiegła myśl "Boże co ja tu robię?"

Lecz do rzeczy: co nas tak rozbawiło:

Być gościnnym.
Zwykle jeśli idziemy do kogoś w gości to jesteśmy tzw obsługiwani praktycznie pod sam nos. Herbata, Kawa, ciasto, ciasteczka, wafelki.... Jednak zdarzają się wyjątki. Na taki wyjątek trafiłam akurat ja sama. Akurat dom w którym natrafiłam na taki wyjątek to dom rodziców M. 
Jeśli przychodzimy do moich rodziców to zwykle pytają "Kawy, herbaty?" po czym stawiają jak nie ciasto na stole to jakieś ciasteczka, zawsze coś do tego picia, umilającego spędzanie wspólnego czasu. Oczywiście przy tym jest rozmowa, wymiana poglądów, rozmowa o tym co nam się przytrafiło. Więc wydaje mi się, że taki standard. Jednak gdy zawitamy do rodziców M. to sprawa jest zupełnie inna. Pomijając fakt, że jesteśmy tam dość rzadko to wchodząc nie dostajemy pytania czego się napijemy. Od razu jest twierdzenie "Chcecie to sobie zróbcie herbaty", do propozycji kawy  przez prawie 5 lat moje uszy nie usłyszały. No ale ok. Gdy już nawet zrobimy sobie tą herbatę to jego rodzice gdyby nigdy nic jedno ogląda telewizję a drugie gra dalej na komputerze (komputer rzecz święta, nie daj bóg się zepsuje). Co prawda zdarza się, że o czymś porozmawiają ale nie odrywając się od tego co robią. Oczywiście chyba nie muszę wspominać, że o ciastach można zapomnieć. Chociaż, czasem się zdarza "w lodówce jest galaretka, jak chcecie to sobie nałóżcie", gdzie u mnie w domu, mama nie pytając już dawno by położyła po sporawym kawałku do przegryzienia każdemu na talerzyk. 

Porządek ważna rzecz, ale...
Każdemu zdarza się mieć bałagan w domu, a nie daj boże przypałętają się się jeszcze goście. Wtedy każdy z nas zwykle ma turbodoładowanie i to co zwykle sprząta cały dzień jest w stanie ogarnąć w 3 minuty :) No ale jeśli już mamy tych gości, w szczególności dotyczy się to rodziców, gdzie ich dzieci potrafią niespodziewanie zrobić nalot i odwiedzić ich, to zwykle w tym miejscu gdzie będziemy siedzieć na tej przysłowiowej herbacie to się w miarę ogarnia. No a stół to już koniecznie. Ale nie! Żyliśmy wszyscy całe życie w jednym wielkim błędzie. Stołu się nie sprząta, nawet jak przyjdą goście. Bo po co? przecież przyjdą tylko nabrudzą i taki brud pozostawią, jeszcze większy aniżeli był, więc opcja sprzątania nie wchodzi w grę. A my nie powinniśmy się przejmować kilkoma plamkami na obrusie, porozrzucanymi gazetami, obcinaczkami do skórek czy resztkami jakiegoś jedzenia ;)

Oszczędność największą cnotą.
Jak wiadomo, nie wszyscy muszą wiedzieć, że się oszczędza, że nie kupuje się np. typowego ptasiego mleczka czy delicji, albo że obrus który ma 30 lat nadal wygląda jak nowy. To są rzeczy jakich na pierwszy rzut oka nie widać i nigdy nie zobaczymy - no może poza tym obrusem. Jednak czasami oszczędność przybiera tą gorszą stronę. Chyba najgorszą. Jeśli jesteśmy u kogoś na obiedzie to zwykle podają nam miskę zupy czy talerz z drugim daniem na serwetkach - wiadomo - przedłuża to czystość obrusu. Jednak gdy otrzymujemy taką serwetkę, która ma swoje 20 życie, z plamami, wyglądająca jakby była posmarkana to już chyba nie jest dobrze. Chociaż z pewnością osoba, która jest gospodarzem nie widzi nic dziwnego, bo przecież się nie przerwała, a plamki są małe albo jest jedna ;) Jednak innym przypadkiem jest podawanie zamiast serwetek, po prostu ścierki pod tak zwaną brodę, by się nie ubrudzić,zwykle tak się dzieje przy zupach tych mocno barwiących np. czerwony barszczyk :) I jakież nasze zdziwienie gdy dostajemy taką ściereczkę, która pamięta jeszcze Zabór Pruski a cała wygląda jak ser szwajcarski? Nie wiemy wtedy czy podziękować, czy jednak spróbować ją założyć ale tak by dziury nie były w newralgicznych miejscach... spróbujcie sobie to wyobrazić :)

Oczywiście pomijam fakt innych małych niuansów typu sztućce obiadowe jak dla dzieci - plastikowe tyle, że ze względu na czas jaki już są - po nadtapiane i wydrapane, podawanie obiadu na obtłuczonej zastawie, czy ostatecznie jako gość posprzątanie po sobie i pozmywanie naczyń bo przecież je pobrudziliśmy. 

Ciekawe czy komuś z Was zdarzyły się jakieś śmieszne historie, gdzie nie wiadomo było co zrobić ;)

poniedziałek, 2 listopada 2015

(Nie)przyjaciele

Ostatni czas jest dla mnie bardzo nostalgiczny, pełen przemyśleń. Wręcz zamknęłam się w sobie i przemyślam różne sprawy. Wiele osób to ciekawi co mi jest, że jestem spokojniejsza, wyciszona a nie jak zwykle rozgadana i wesoła. 

Może w końcu wyleję tutaj -na klawiaturę - to co siedzi głęboko we mnie... 

Całe moje dotychczasowe życie i osób jakie w nim znajdowały miejsce to osoby którym na początku zaufałam a później się bardzo na nich zawiodłam. Oczywiście mówiąc tym osobom prawdę co o tym myślę. Czy to dobrze czy źle?

Zawsze miałam wrażenie, że ktoś lubi mnie tylko wtedy kiedy ma jakiś interes. Nie było bezinteresownego zapytania się "co słychać?".  Zwykle te słowa kończyły się "bo wiesz mam sprawę...".

W innych przypadkach osoby celowo mnie omijały, niby lubiły ale tak po chamsku odrzucały.
Zawsze dawałam z siebie 100% dla innych, ja sama nie byłam ważna, ważniejsze było, żeby ktoś się czuł dobrze, był zadowolony, bo mnie samej to dawało satysfakcję i zadowolenie. 

Nigdy nie mówiłam o swoich uczuciach, o tym co mnie gryzie, czemu jest mi źle. Dusiłam to w sobie i to może jest ten błąd.Ale z drugiej strony co kogoś mogą obchodzić moje problemy, mało ma swoich? Wolałam sama się z nimi uporać, wracały co jakiś czas, teraz wróciły na dłużej, skumulowane z innymi. 

Jaki jest skutek? Nie mam praktycznie przyjaciół. Hm... inaczej - mam znajomych ale czy przyjaciół? raczej nie. 

Koleżanki ze szkoły, jak się okazało nie lubiły mojej pewności siebie, i nawzajem się burzyły na mnie, że niby ja coś zrobiłam, że coś powiedziałam. Kilka lat później chciałam z jedną z nich spróbować odnowić kontakt ale jak się okazało,obraziła się za to, że nie dałam jej za dużo zdjęć i że niby ją traktowałam jak powietrze - skutek - zachowanie dziecka z podstawówki i usunięcie mnie ze znajomych.

Chciałam się zakumplować z osobami z bloku. Jeszcze przed oddaniem go, spotkaliśmy się niewielką grupą. Pomyślałam - extra fajni ludzie, fajni sąsiedzi. Wszystko było piękne do momentu przeprowadzki dwóch dziewczyn do nowych mieszkań, ja sama wprowadziłam się prawie rok po odebraniu kluczy. Wszystko było ładnie jak się im trochę pomagało, jednak po tym czasie zaczęły mnie unikać, olewać. W pewnym momencie M. nie wytrzymał i wygarnął im to olewanie mnie. Obraziły się. Jedna z nich miała jednak jakieś sumienie bo próbowała ze mną pogadać. Ja sama jej powiedziałam, że nie jest fajnie jak trzy sąsiadki umawiają się do kina a dzień później dwie pozostałe zamawiają bilety i idą do tego kina same. Po tym czasie koleżeństwo się skończyło. Do tego doszedł fakt, że z początku z sąsiadką za ściany chciałam utrzymać w miarę sąsiedzkie kontakty. Za pierwszym razem się udało, jednak za kolejnym - zupełnie inna, zaczęła mnie omijać, czyżby ktoś jej coś o mnie powiedział? Słyszałam jak właśnie poprzednie sąsiadki były u niej rozchichotane... 

Myślałam, że mam przyjaciół w pracy. Myślałam, bo wiem jedno, o pracy z nimi nie można porozmawiać. Zaraz oburzają się, i mają pretensję do mnie samej, że mam ambicje i chce zarabiać więcej i pracować więcej niż robię (to czego wcześniej nie wspominałam, jako jedyna osoba dostałam jednak tą podwyżkę, jednak nikt o tym nic nie wie, dla świętego spokoju). 

Człowiek chciałby się komuś wygadać i nie może bo temu jedno nie pasuje, drugiemu drugie a trzeci tylko czeka aby wykorzystać sytuację. Tylko dlaczego ja zawsze muszę wszystkich wysłuchiwać? co robię, źle że nie mogę mieć fajnych znajomych i przede wszystkim takich którym mogę zaufać i się zwierzyć. Do pewnego momentu wystarczam sama sobie, lub mój luby jednak są momenty gdzie potrzeba wygadać się drugiej osobie. Tylko komu?

A może to jest tak, że trafiałam na ludzi, którzy czerpali radość ze sprawiania komuś przykrości? Za każdym razem po takim odrzuceniu musiałam "przechorować". Teraz choruję podwójnie albo i potrójnie.

Nawet niektórzy nie zdają sobie sprawy ile można dać by móc spotkać osobę z którą by można rozmawiać swobodnie. Zawsze mi się marzyło, że będę miała wielu znajomych, którzy będą mnie odwiedzać na przysłowiową herbatę. A tu co? tutaj dupa. Jest mieszkanie, ale puste. Tylko my i pies. Niby taka bzdeta, niby coś normalnego a mnie to boli. Jest to jedna z rzeczy jaka mnie boli najbardziej, bo jest jeszcze druga. Jednak zbyt intymna. Może kiedyś z nią się wygadam, chyba, że  niedługo wszystko się jakoś ułoży. 

A tu balkon w tym roku w końcu uporządkowany, lecz jednak wciąż pusty.


wtorek, 27 października 2015

kilka zdjęć


Dziś już normalny post - komputerowy. Jednak w większości będzie on dotyczył zdjęć jakie ostatnio zrobiłam, a dużo niestety tego nie ma - brak czasu, teraz jeszcze zmiana czasu przez co wychodzę wieczorem a wracam na zachód słońca. 

Rudolf w całej swej okazałości :)



Później próbowałam zrobić sobie autoportret - gdzie chyba nawet mi wyszedł :)


I dzisiejsze - na szybko robione ze względu na powrót z pracy i załapanie się jeszcze na ładne słońce :)





Naprawdę mam ochotę na więcej, lecz czas lub pogoda nie zawsze na to pozwala. 




poniedziałek, 19 października 2015

Apogeum

Post miał się pojawić w czwartek, ale musiałam wszystko przetrawić, przemyśleć na spokojnie. 

Na spotkanie w sprawie przedłużenia umowy wszyscy czekali jak na szpilkach, no cóż, w końcu jest to jakiś bilet na dalsze życie. Albo będzie to bilet podmiejski albo bilet między krajowy.

Od kilku dni nie spałam spokojnie, śniły mi się dziwne rzeczy, już wtedy wiedziałam, że dobrym znakiem to nie jest. 

I tak też było. Przemowa była dobijająca przynajmniej dla mnie, bo inni lekko się cieszyli. A cóż się dowiedzieliśmy?

- żadnych podwyżek nie będzie, z wyjątkiem osób które zarabiają mniej niż 2 tys, ale tych osób jest około 6-10, no może uda im się wywalczyć jakieś podwyżki maj/czerwiec (kurna to po co tyle się starałam, brałam udział w projektach, w innych dodatkowych zadaniach? a te podwyżki za pół roku nie wierzę)

- awans stanowiskowy otrzyma niewielka grupa osób - około 6, ze względu na swoje wyjątkowe umiejętności, (ciekawe kto to będzie z tych pięćdziesięciu kilku osób...)

- prawie wszyscy dostaną umowę na czas nieokreślony, z wyjątkiem osób przebywających na długotrwałych zwolnieniach, na urlopach macierzyńskich i osób z najbardziej rotującego wydziału (to akurat przewidziałam, jak pytał mnie o zdanie, i wprost mu powiedziałam, że większość osób oczekuje umowy na czas nieokreślony, co nie zmienia faktu, że trochę rozeznaje się w kodeksie pracy i od nowego roku po przekroczeniu 33 miesięcy umowa na czas określony automatycznie przemienia się w umowę na czas nieokreślony).

Trochę na początku poczułam się wykorzystana, w związku z tymi dodatkowymi pracami, które miały mi zapewnić podwyżkę,a tu d u p a. Byłam tym faktem zła. Jednak co innego wprawiło mnie w wejście w totalne załamanie się, co zdarza mi się naprawdę rzadko. 

Otóż, jestem jedną z tych 50 osób. Wszyscy zatrudnieni byliśmy mniej więcej w jednym czasie, gdyż różnica wynosi około 3 tygodni. Pensja nasza liczona jest we wskaźniku. Mój wskaźnik nie wynosi nawet 1. I gdzie to apogeum? 

Okazało się, że dużo osób zarabia więcej niż ja. Przeżyłabym to gdyby nie to, że większość osób nie ma wykształcenia kierunkowego i doświadczenia pracy wyłącznie w księgowości. Z tego co wiem to około 5 osób z całej tej grupy ma wykształcenie podobne do mojego. Tylko wynika z tego, że to ja zarabiam najmniej. A nie przepraszam - kolega co był zakochany we mnie jest w tym samym punkcie wyjścia co i ja. 

Dlaczego osoba pracująca w księgowości, mająca wykształcenie z okolic zarządzania czy administracji, pracująca wcześniej jako jakaś fakturzystka zarabia więcej niż ja, gdzie skończyłam wszystkie studia z rachunkowości + 8 lat doświadczenia wyłącznie w księgowości?  Dla świadomości jej wskaźnik jest większy niż 1,1 (jest to dość duża różnica w zarobkach bo nawet około 400 zł). Do tego są to osoby co opieprzają się doszczętnie. A ja? 

Poczułam uderzenie w policzek i to takie mocne. Doszło do tego, ze płakałam pół dnia. Organizm przez to wszystko zbuntował się i udawał, że bierze go przeziębienie. W piątek było mi wszystko jedno, chciałam aby dzień przeszedł niezauważony. W pracy nic się nie odzywałam, udawałam, że mnie nie ma. Odechciało mi się chodzić do pracy, bo wiem, że nie będę miała z tego żadnej satysfakcji. 

Opcje na tą okoliczność mam tylko dwie:
- zmienić pracę, ale bujać się kolejne 3 lata by uzyskać jakąś stabilizację.
- zajść w ciążę i mieć wszystkich w głębokim poważaniu. 

Dziś jest poniedziałek, zaspałam do pracy tak, ze nie pojechałam już do niej. Może tak miało być? Co nie zmienia faktu, że jutro będę musiała iść do pracy, i podpisać tą przeklętą umowę.... 

poniedziałek, 12 października 2015

Wakacje - Warmia i mazury - Park dzikich zwierząt w Kadzidłowie

Kto odwiedza okolicę Mazur ten musi koniecznie zajechać do Kadzidłowa. W Kadzidłowie jest park dzikich zwierząt, no może nie aż tak dzikich bo chodzi się między nimi. Wrażenia są niesamowite. Ale nie będę pisać co i jak. Zdradzę rąbka tajemnicy jak tam jest poprzez zdjęcia. A reszta? Trzeba ją zobaczyć samemu. 

Jak to nazwaliśmy - jelonek Bambi :)

Pozostałe rogacze

Pawica z dwoma młodymi pawiami

Bocian biały - nawet nie wiedziałam, że stawy wyginają się im w drugą stronę :)

Pierwszy raz w życiu mogłam być tak blisko bociana

Najprawdopodobniej kokoszka

Bocian czarny

Kurki "irokezki" 

jastrząb

koza

głodomór numer 1 

głodomór numer 2 

Udało się pogłaskać głodomora numer 2 :)

Klan sarnowatych

Coś sarnowatego

Wilk 

Wilk

Łoś 

Młode Łosiątko