Ani pogoda nie sprzyja ani wszystko co się wokół mnie dzieje. Raz na jakiś czas są dni kiedy wszystko mnie przerasta. Zwykle staram się przezwyciężać swoje problemy, ale niekiedy to się nie udaje. Na dodatek wydaje mi się, że problemy zaczynają się mnożyć jak jakieś bakterie.
Moim głównym problemem zaczyna być praca. Niby wszystko ok.. ale... zarobki nawet nie osiągają średniej krajowej po odjęciu wszelkich podatków i zus-u. Więc szału nie ma, ale jakoś żyć trzeba. Dobrze, że pracę znalazłam po utracie poprzedniej. To jest chyba największa zaleta, bo bardzo się obawiałam, że jej nie znajdę - a tu jeden telefon z setek cv i przyjęli mnie.
Drugim minusem jest to, iż ludzie którzy dostarczają nam dokumenty są raczej nie reformowalni. Fajnie mili ludzie, można pogadać się pośmiać. Ale niestety księgowość wymaga pewnych reguł które trzeba spełniać. Większość osób tego nie rozumie. Już nawet nie wspominam o nieterminowym dostarczaniu dokumentów - czasem z 2-4 miesięcznym opóźnieniem, ale bycie niesłownym jest bardzo nie na miejscu. "Pani/Panie X proszę pilnie o dostarczenie ..." w odpowiedzi zwykle jest "tak, oczywiście, we wtorek będę" albo "już przygotowuję i wysyłam" i z wtorku robią się 2 tygodnie - do momentu kolejnego albo kolejnych przypomnień a z szybkiej wysyłki wychodzi też lipa bo niby "zapominają". Ręce opadają, ale co zrobić. To są ich nawyki z nastu lat i raczej ich nie zmienimy.
Więc w związku z tym chciałabym w końcu zmienić pracę która nie dość, że da mi satysfakcję z tego co robię i tego co wiem jak również z zarobków, żebym nie musiała się martwić czy mi starczy kasy na to czy na tamto.
Wczoraj postanowiłam z moim M. jechać po płytę indykcyjną oraz piekarnik. Płytę owszem kupiłam - udało mi się upolować tańszą o 300 zł. Więc jest dobrze. Z piekarnikiem gorzej - nie było już na magazynie, więc muszę pojechać kupić go gdzieś indziej. Wieczorem zatem zasiadłam sprawdzić stan moich środków finansowych na wykończenie mieszkania. No i stan rzeczy nie wygląda zbyt dobrze. Będzie brakowało mi ok 1,5 tysiąca. Dla mnie to dużo. z czegoś muszę zrezygnować. Nie wiem z czego. Drzwi? Pralka? Zmywarka? Nie wiem. Przerodziła się z tego dyskusja. Doszło do tego że usłyszałam, że muszę zmienić pracę... To był cios. Chyba nawet poniżej pasa. Pocięliśmy się z M. Ostatnie zdanie jakie ja mu powiedziałam brzmiało "wiem, że jestem beznadziejna, ze ni umiem sobie znaleźć lepszej pracy jak za 2 tysiące" - on nic nie powiedział. Zrobiło mi się przykro, smutno, nie umiałam powstrzymać łez. Moi rodzice żyją już naście lat razem a nigdy sobie żadne z nich nie powiedziało, że ma drugie znaleźć lepszą pracę. Nawet jak Mama była na bezrobotnym. A ja po ponad 2 latach słyszę takie słowa. Sama nie wiem co o tym myśleć. Większego mętliku w głowie chyba nie miałam. Nawet nie wiem jak sobie z tym wszystkim teraz radzić. Nie wiem czy umiem. Kolejny raz życie daje mi porządnego kopniaka w tyłek. A ja się z tego nie potrafię pozbierać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz