Różnie mnie poszczególne osoby nazywają. Chyba zwykle zależne jest to od wieku danej osoby. Chyba jednak najbardziej nie lubię "Małgorzaty" brzmi to strasznie poważnie, czuję się wtedy jak taka pani 50-letnia a mam tylko 26 lat (albo aż). Faktem jest, że czuję się, i zawszę się czułam dość młodo. Kilka razy się nawet zdarzyło ze mając 22-23 lata zostałam osądzona że mam tylko 16 lat, w sumie to może i dobrze, jakieś lepsze geny może odziedziczyłam :)
No ale wiadomo, że Mała Gosia kiedyś dorasta. Niby w tym dorastaniu była zakochana, spotykała się z pewnym facetem 5 lat. po tym czasie wzięli ślub... I po równo 2 latach i 1 dniu od ślubu nastąpił rozwód. Nigdy się tego nie spodziewałam, że to akurat na mnie trafi. Że to ja będę osobą co zawyża statystyki rozwodowe. Ale to była chyba jedna z najważniejszych decyzji w moim życiu. Po prostu w pewnym momencie stwierdziłam "ja też mam prawo być szczęśliwa". I słowa zaczęłam zamieniać w czyny. Odeszłam od (jeszcze) męża, a on nawet mnie nie zatrzymał, nawet nie zawalczył. Pozwolił odejść. Przy zabieraniu swoich rzeczy nie zapytał mnie czy damy sobie szansę ale "mam nadzieję, że rozwód będzie bez orzekania o winie". I właśnie te słowa utwierdziły mnie w tym, że podjęłam odpowiednią decyzję. W między czasie pokazał swoje prawdziwe JA, które tak skrycie zatajał przez te 7 lat przede mną. A ja tylko chciałam być szczęśliwa. Czy to tak wiele? Widocznie dla niego tak, gdyż on i jego zachcianki się liczyły bardziej niż druga "ukochana" połówka.
Tak więc rozwód się odbył bez orzekania o winie, chociaż żałuję bo mogłam wnieść o całkowitej jego winie., gdyż to nie ja okłamywałam, oszukiwałam, zatajałam itd itp... ale było i minęło. Co mogłam zabrałam z mieszkania, ale chyba jednak za dużo mu zostawiłam. Nie potrafiłam być bardzo wredna oraz bezuczuciowa i zostawić go w tzw. majtkach. Chciałam się rozejść w pokoju. To on zdecydował, że obecnie nie zamierzam z nim mieć żadnego kontaktu. Jego wybór. Nie wie co stracił...
Obecnie mam swojego M. Chyba pierwszy raz w życiu poznałam co to znaczy miłość. Nawet nie wiedziałam, że można się aż tak zakochać. Myślałam "ta... niby się zakochała, ale miłością się przecież nie da żyć. Musi być praca, znajomi, życie codzienne a nie tam przytulania się i słodkie słówka", zresztą takiego myślenia nauczył mnie Były. A tu masz... strzałą w serce i to jeszcze i w moje i jego serce. "Dwa zwariowane osobniki zostały ustrzelone" - pomyślał Amor... chyba mu się udało :)
Praca.
Niecałe pół roku temu straciłam pracę, w najmniej oczekiwanym momencie. Z jednej strony już wcześniej szukałam pracy ale nic nie znalazłam, w końcu jak sobie powiedziałam że na wiosnę 2013 ją zmienię - gdy wykończę swoje mieszkanie (o tym też wspomnę :) ), to zacznę szukać pracy. Nie zdążyłam. Z jednej strony był płacz i łzy. Bo jak się utrzymam. Kryzys na rynku pracy, a żyć z czegoś trzeba. A z drugiej cieszyłam się, że nie będę musiała oglądać snoba, który nazywał się szefem i nie miał, żadnego szacunku dla człowieka.
W ciągu 2 tygodni dostałam jeden telefon. Od obecnego pracodawcy. Okazało się że zostałam wybrana z ponad 700 CV !!. Tak, tak... tyle CV było złożonych, ba... nawet je widziałam. W obecnej pracy jestem naprawdę szczęśliwa. I najważniejsze co może być w niej to normalne zachowanie ludzi w niej się znajdujących. Zero krzyków, zero stresu. dużo śmiechu, dużo przyjaznych ludzi. Praca wręcz marzeń :) Za pewne będę opisywać co się w niej czasem dzieje.
W sumie przez cały ten ślub i rozwód podjęłam kilka głupich decyzji w życiu. No ale który człowiek nie uczy się na własnych błędach? Dopiero teraz zaczynam się odbijać od dna.
Rok temu kupiłam mieszkanie. Mam kochającego faceta. Praca jak dla mnie marzenie. Więc czego chcieć więcej? Samo szczęście które chciałam osiągnąć i w ciągu niecałych 2 lat zaczyna się ono "aktywować" :) a JA zaczynam znów być sobą, Małą Gosią, która jest z lekka zwariowana, rzadko się przejmująca błahostkami, ciesząca się z życia i z tego co jest :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz