W sumie coś po części o mnie. W sobotę zbuntowałam się przeciwko mojemu facetowi i pod jego okiem zaczęłam i ja wykańczać mieszkanie. Przypadło mi gipsowanie i docieranie ścian, które miały być w fajnym stanie a niestety są w opłakanym. Tak więc całe ściany są praktycznie do gładzenia, w szczególności że chcę w dwóch miejscach dość ciemne odcienie, do tego światło padające z góry i pięknie widać wszelkie nierówności... No więc ktoś musiał to zrobić. Fakt trochę się narobiłam. Latanie po drabinie mnie nie rusza. Lęków wysokości nie mam. W kurzu też już się nauczyłam przebywać Więc wzięłam się ochoczo do pracy. Oczywiście skończyć nie skończyłam - nawet nie było takich szans. Może uda mi się w ten weekend co nie co dokończyć, a, że mój facet będzie w szkole to będzie miło zaskoczony jak to zobaczy :)
Zakwasów jako takich nie miałam, nie licząc lekkich w nogach, ale za to z lekka się rozchorowałam. Sama nie wiem czy to przez mojego M. który chodził od kilku dni podziębiony, czy też od tego, że w mieszkaniu w związku ze zdjętymi kaloryferami wyłączone jest ogrzewanie. Tak czy inaczej obecnie jestem pociągająca :) Jeszcze może by wszystko było ok, gdyby nie to że co drugi dzień mam stan podgorączkowy... a do pracy chodzić trzeba... Mam nadzieję, że jednak to są ostatnie podrygi czegoś grypo-podobnego we mnie.
W między czasie zaczęłam myśleć nad aranżacją swoich małych czterech kątów. Wiedziałam, że mnie to bardzo wciągnie, gdyż kiedyś rozpatrywałam zawód architekta (szkoda, że go nie wybrałam w związku z obecnym kryzysem....). No i efekty wyszły ot takie :) Jak na laika jestem z siebie zadowolona. W szczególności, że zajęło mi to niecałe dwa wieczory.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz