Po przeprowadzeniu się do rodziców od ex-męża od razu zaczęłam myśleć o jakimś mieszkaniu. Miałam już swoje przyzwyczajenia, Oni swoje. Z mojego pokoju zrobili sobie sypialnie w której długo nie korzystali bo ok 4 mcy. No ale co zrobić. Grunt, że jest gdzie mieszkać. No ale z czasem to przeszkadzać mi zaczęło. Lato jeszcze jakoś przetrwałam bo co weekend bywali na działce. Ale zima była nie do zniesienia. I po tej zimie zaczęłam poszukiwania mieszkania. Dla siebie. Mogła być choćby minimalnych kształtów kawalerka. Był tylko jeden bardzo DUŻY problem... a nazywał się on "zdolność kredytowa" której u mnie brakło...
W końcu moi rodzice postanowili wspomóc mnie trochę i stwierdzili, że razem ze mną wezmą kredyt.
Poszukiwania mieszkania trwały... 3 dni!! Wiem, że ja wszystko chce na już i na szybko ale na coś takiego nie spodziewałam się w ogóle. No i umowa została podpisana. Nowe mieszkanie od developera. Nie kawalerka ale całe 2 pokoje. Układ jak dla mnie wymarzony. Takie mieszkanie chciałam.
W grudniu, przed samymi świętami, dzień przed owym końcem świata odebrałam klucze. Szczęścia było co nie miara. Mój facet równie wielce się cieszył co i ja (jak nie bardziej). Od razu oblaliśmy szampanem i zbitymi kieliszkami świeżutkie metry - oby się dobrze mieszkało.
Od tych 2,5 miesiąca staramy się je wykańczać. Idzie nam mozolnie ale... Robimy wszystko sami. A raczej mój facet się tego podjął. Myśleliśmy, że wszystko jakoś szybciej ogarniemy ale chyba tak się nie da. W sumie przez ten czas mogę obmyślić co i jak chcę. Chociaż mi się dość rzadko zmienia koncepcja i większość rzeczy jakie zaplanowałam takie będą.
Na stan obecny mamy pół łazienki. Większą połowę położonych płytek na ścianie, sufit podwieszany, działające WC i gładź na ścianach. Przeniesione grzejniki w łazience oraz pokoju, jak również przeniesione rury z wodą w łazience i kuchni i na tym się praktycznie skończyło. Lecz w mieszkaniu byliśmy za ledwie 23 dni. Więc to i tak chyba dużo jak robi to jedna osoba... sama nie wiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz