wtorek, 24 lutego 2015

Rak czy nie rak?

Ostatnio znikam, na dłużej, wiem, że zaniedbuje otoczenie internetowe, ale po prostu czasem się inaczej nie da. 

Moja najlepsza koleżanka z pracy wylądowała w szpitalu. Strasznie to przeżyłam, pełno stresu. Ale jak zwykle zaczynam od końca. 

W sylwestra bawiliśmy się u Agi, było ok, ale przed północą pyta mnie czy nie mam jakieś no spy czy przeciwbólowego bo strasznie ją brzuch boli. Jak to zwykle - kobiece sprawy więc trochę zbagatelizowaliśmy problem. Za kilka dni ból się powtarzały. Zapisała się w końcu do lekarza. Oczywiście szereg badań - jako że ma pakiet w jednej z dużych prywatnych przychodni to w miarę szybko wszystko załatwiła. Wyniki nie były jednak zadowalające - okazało się, że ma zmiany w okolicy jajników. Tym samym od razu chciała się zapisać do szpitala na zabieg - konieczny w jej przypadku. O całej sytuacji od początku wiedziałam tylko ja i jej mama. Nikt Poza nami. 

Od samego początku szpital jaki wybrała mi się nie spodobał i próbowałam ją namówić na inny. Pech chciał, że udało jej się zapisać, co prawda wizyta była w niedługim czasie, jednak skierowanie na operację/zabieg w tak szybkim terminie nie było co liczyć. Panie z łaską zapisały na "wcześniejszy" termin pod koniec kwietnia (zapisywała się w styczniu). Nic innego nie pozostało jak oczekiwanie na ten kwiecień. W między czasie musiała jeszcze wykonać kilka badań przed operacją ale nie później niż, lub nie wcześniej niż...  Na jeden z takich zapisała się na wykonanie w prywatnej placówce. Nie musiała nawet odbierać wyników - pielęgniarki same zapisały na wizytę u specjalisty w najszybszym możliwym terminie czyli w ciągu 2-3 dni (zaleta prywatnych przychodni). Doktor wprost stwierdziła, że powinna być już, teraz operowana. Narośl jaka jej wyrosła miała 5 cm średnicy ! Ale oczywiście ze szpitala Pani doktor miała zinterpretować wyniki za bagatela 3 tyg bo wcześniej nie ma terminu. 

Ów termin s tygodniowy mija w najbliższy piątek. Jednak Aga jest już po operacji. W minionym tygodniu złapał ją taki ból, że mąż przyjechał i zawiózł ją do szpitala. Ona nawet nie była blada jak ściana, ona była zielona. W pracy od razu wszyscy pytają co jest?, a może Ci pomóc?, odprowadzić Cię? jednak do końca udało nam się utrzymać w tajemnicy wszystko. Przeczuwałam, że nie obędzie się bez operacji. I następnego dnia ją już miała. Razem z jej mamą podjęłyśmy decyzję, że nie ma co już nic ukrywać, trzeba powiedzieć prawdę jak ktoś zapyta. 

Cały nasz wydział, jest jak jedna wielka rodzina. Jak weszłam od razu padły pytania czy wiesz co się stało?, lepiej się czuje? Skutek był taki, że cała roztrzęsiona i w nerwach, prawie ze łzami w oczach przekazałam wszystkim co tak naprawdę się z Agą stało. Wszyscy byli w szoku. Ja zablokowałam komputer, nie mogłam nic zjeść. Wszyscy trzymali kciuki żeby było, ba po prostu będzie dobrze. 

Odetchnęłam, jak i wszyscy najbliżsi po tym jak było już po operacji i Aga nagle zgłodniała - już wiedziałam, że jest dobrze. Następnego dnia już była wypisana do domu a jeszcze kolejnego nawiedziliśmy ją z M. zobaczyć jak się czuje i podpytać co i jak. 

Przez ten cały czas strasznie się o nią martwiłam. Zdałam sobie sprawę, że może to każdego spotkać, jednak Aga jest dla mnie prawie jak siostra, której nigdy nie miałam. Jej dzieciaki, mówią do mnie ciociu, jej rodziców znam. I naprawdę już dawno o nikogo tak się nie martwiłam do tego stopnia, że moje myśli były cały czas wokół jednego - oby było wszystko dobrze. 

A jaki skutek owej torbieli, narośli czy jak kto woli nowotoru? Dowiemy się dopiero za 3 tygodnie. Ja jednak wiem już, że będzie ok. Po prostu musi być. A ja powoli wracam myślami do tego co wcześniej mnie otaczało, już ze spokojem na sercu.