Już pewien czas temu stwierdziliśmy z M., że często chodzimy po lasach i przydałoby się jakoś zabezpieczyć przede wszystkim przed kleszczami, których jak wiadomo jest z roku na rok coraz więcej. Istnieje coś takiego jak szczepienie przeciwko kleszczowemu zapaleniu mózgu. Wiem wiem. Brzmi strasznie. Oczywiście nasze Ministerstwo Zdrowia zaleca szczepienie się osobom które przebywają często w lasach lub na terenach "bogatych" w kleszcze. Jednak jest jedno małe ALE. Szczepić trzeba się samemu - prywatnie. Oczywiście na jednej szczepionce się nie kończy. Druga jest przyjmowana ok 1-2 m-ce po pierwszej, trzecia po około roku no i później tylko przypominające raz na trzy lata... Bosko nie? :P
Ale do rzeczy. Wpierw wszystkiego dowiedziałam się częściowo przez przypadek. Mamuśka uświadomiła mnie, że u niej w przychodni jest to szczepienie, więc następnego dnia ochoczo ruszyłam do przychodni. I czego się dowiedziałam? Wszystkich praktycznych rzeczy co i jak. No i również tego, że w związku z tym, że należę do innej przychodni u nich się zaszczepić nie mogę. To znaczy mogę ale automatycznie mnie tutaj przepiszą. Więc bez szału. Pomimo, że mam do rodziców 1,5 km to należymy do różnych przychodni. U nich jest tylko lekarz pierwszego kontaktu. Tam gdzie ja się zapisałam jest cała przychodnia ze specjalizacjami.
Tak więc... podreptałam do siebie. I czego się dowiedziałam? Muszę udać się na zwykłą wizytę. Oczywiście nic innego jak:
a) stanie rano z moherowymi beretami po numerek
b) próba dodzwonienia się rano do przychodni.
c) zapisanie się na planowaną wizytę która odbędzie się nie wcześniej, niż za 2 tygodnie
Jako, że pracuję od 7 to punkt A nie wchodził w grę, Punkt C niestety wychodziłby na "styk" z wyjazdem wakacyjnym. Więc pozostała próba zapisania się po numerek telefonicznie.
Dzwonię w poniedziałek ok 9, dodzwoniłam się (hurra!!), po czym pozostały na ten dzień numerki takie jak 13:00; 13:30 i 14:20... No nic podziękowałam (BUUU!) bo o tej porze to raczej faktury księguję.
Dziś kolejna próba i się udało. Oczywiście na dziś 16:15. Nie pozostało nic innego jak podreptanie.Euforia była już mniejsza. Ale sam fakt, że się udało to cud. Na tą drugą wizytę zapisałam się już zgodnie z punktem C na początek lipca.
Przychodzę 10 min wcześniej. Przede mną jedna osoba, kolejna już w gabinecie. No ok. Przyszła moja kolej. Doktor pierwsze co to wypisała receptę. Później dopiero zrobiła wywiad i wypisała skierowanie. Trochę na moją głowę to na odwrót ale ok.
Podreptałam do gabinetu zabiegowego podpytać się co i jak. (w tym cały jest ambaras, że muszę wykupić receptę i przydreptać się zaszczepić przez pielęgniarkę bo na stanie nie mają nic!)
Owa pielęgniarka uświadomiła mnie, że nie dość że muszę wykupić receptę, to też mam na to uwaga.... 24 h czyli idealnie do godz. 16,30 dnia następnego. A co by było jakbym się nie wyrobiła? Szczepienia nie wykona tylko muszę iść znów do lekarza po zaświadczenie! Oczywiście na domiar złego niby gabinet zabiegowy czynny do 18 ale do 17,30 tylko kobita jest...(później chyba tylko szklanki myje).
No ok.
Lecę jak głupia do pierwszej po drodze apteki... Leku nie mają na stanie, no i poza tym nie ma go w hurtowniach. Lecę do kolejnej apteki, dość sporej. I tam kobita dopiero mnie uświadomiła.
"Wie pani, nie sprowadzaliśmy tego, ale z tego co widzę, to nie ma tego leku w żadnej hurtowni w całej Polsce. Poza tym Pani nie wykupi tej recepty bo jest to recepta na leki narkotyczne"
No i szok. To Lekarz nie wie co i jak wypisuje? Na tempo w samochód i do przychodni. Mówię pielęgniarce co i jak, ona leci do doktor. Mija chwila i wyłania się pani doktor z pytaniem czy nie wiem co mają w hurtowniach :P Oczywiście wypisała drugi lek na tej samej recepcie...No i :
Ja: Pani doktor ale to jest recepta narkotyczna
Doktor: Ale jak to?
Ja: Pani a aptece zwróciła mi na to uwagę, że i tam bym tego nie wykupiła bo zła jest recepta.
Doktor: Rzeczywiście. (zaczęła dzwonić do pielęgniarek po bloczek recept po czym przyznaje się przy pielęgniarce.) Wie pani, że dopiero jest pani pierwsza co zwróciła uwagę, a ja tak je od wczoraj wypisuję, ciekawe ilu osobom udało się coś wykupić.
Dla informacji zwykła recepta posiada w okienku do wypisana leku skrót RP natomiast recepta narkotyczna która była wcześniej znana jako "różowa" skrót RPW.
Po ponad godzinie latania udało mi się zamówić w jednej aptece - chyba nie najtańszej - lek. Oczywiście na jutro bo na stanie nie posiadają. Cena? bagatela 143 zł. No cóż zdrowie najważniejsze. Najgorsze jest to, że lekarze niestety nie wiedzą, że wiele leków jest wycofanych i wypisują na to recepty. Zdarzyło mi się to już 2 raz w tym roku.
A tak na deser. Trzeci raz niestety muszę sobie odpuścić zumbę.
Raz - mamy urodziny,
Drugi - moje urodziny,
no i dzisiejszy trzeci - przez to że wyrżnęłam takiego orła w niedzielę na balkonie waląc kantem progu o piszczel, że boli mnie noga jak chodzę nie wspominając już o istnym wysiłku. Ale... na szczęście był M i mnie przywlókł do pokoju. Łzy same mi płynęły z bólu (nie proponuję go testować ;)) Okłady z mrożonek lekko pomogły. Oczywiście to wina M. Bo mi za dużo wody nalał do konewki i nie zrobił oświetlenia ! :D Tak czy inaczej rypnęłam jak stara... Ale mam zachowanie podobno alkoholika - nie wylałam wody z konewki :D
No więc w niedzielę zachowanie alkoholika a dziś recepty narkotyczne... pięknie... pięknie ;)