niedziela, 30 marca 2014

spódnica (nie)ślubna

Z tydzień temu podjęłam decyzję o wykorzystaniu swojej sukni w jakiej poszłam do ślubu. Była ona z tiulu. Niestety podczas zabawy weselnej dół spódnicy został zniszczony. Tak więc opcja sprzedaży nie wchodziła w grę z prostego powodu - nikt by nie kupił zniszczonej sukni. Poza tym każda przyszła panna młoda chce mieć taką wyjątkową i niepowtarzalną suknię więc to był kolejny powód czemu nawet nie próbowałam jej sprzedawać. 

Nawet nie wiem w którym momencie wpadłam na pomysł jej przerobienia. Był to po prostu impuls. Może też dlatego, że miałam ją w planach po prostu wyrzucić, jednak szkoda było. Pomysł się zrodził w głowie dość szybko. W związku, że jest dużo tiulu, a jest on coraz bardziej modny na co dzień, to zrobię spódnicę z tiulu. 
Przy rozpruwaniu jej chyba nic nie sprawiało mi tak ogromnej frajdy jak właśnie jej "niszczenie". Proste to to nie było. Wiedziałam, że jest te 5 warstw tiulu, ale nie miałam pojęcia w jakiej długości i sposobie są przyszyte. Cały jeden wieczór spędziłam na wypruwaniu tiulu w taki sposób aby do nie uszkodzić. 

Już po wypruciu - przecież białej kiecki sobie nie zrobię. Więc postanowiłam ją zafarbować. W sklepach są gotowe i niedrogie barwniki do ubrań. Jak komuś się znudziła np biała bluzka może sobie ją spokojnie za 2 zł zafarbować na kolor jaki chce. Ja zakupiłam 2 opakowania "dzikiego różu" oraz "amarant" 
Pierwsza opcja - czyli ta z instrukcji, czyli gotowanie w garnku przez godzinę materiału. Oczywiście przebrnęłam przez 5 gotowań, jednak efekt nie był zadowalający. Powstały plamy które były widoczne. Dobrze, że pozostawiłam sobie odrobinę amarantu. Postanowiłam następnego dnia zafarbować tiul w wannie. Jednak trzeba dobrze uważać i stosować rękawiczki gdyż barwnik silnie farbuje nawet skórę :)
Wcześniej przed farbowaniem, wyłożyłam wannę workami tak aby nie zafarbować wanny. Podgrzałam pozostałą część (której nie wylałam po farbowaniach w garnku) barwnika oraz dosypałam pozostałą część dolewając najgorętszej wody jaką znalazłam w kranie. W sumie wyszło jakbym kogoś zamordowała w wannie :)

Dzięki bogu, maczanie w ciepłej wodzie z dodatkiem octu pomogło mojemu tiulowi zafarbować się na malinowy róż. 

Może się wydawać,że farbowanie jest ciężkie. Jednak cięższe było uszycie podszewki, którą dostałam dopiero w czwartek wieczorem. Postanowiłam uszyć całość z suwakiem,gdzie nigdy tego nie robiłam. Jest to trochę cięższe jednak wygląda dużo lepiej, aniżeli wszyta gumka. 

Uszycie podszewki chyba trwało najdłużej. Później wszywanie poszczególnych warstw tiulu też zajęło trochę czasu, chociaż chyba dłużej trwało ustawienie jednej linii do wszywania. 

Później tylko obcięcie tiulu i wszycie tasiemki -  założyłam, że będzie ładniej i efektowniej, poza tym jak jest suwak i tasiemka to i guziczek musi być :)

Suknia w pierwowzorze wyglądała ot tak:

Po przerobieniu wygląda tak (jednak z 5 warstw tiulu zrezygnowałam, gdyż wyglądałam jak primabalerina :) dlatego też są tylko 4 warstwy, chociaż zastanawiam się czy nadal nie jest zbyt unosząca się:



W planach mam jeszcze uszyć dużo skromniejszą spódnicę z koła ale z dzianiny wiskozowej. Także to by było na tyle w ten weekend :)

p.s. opalajcie się na balkonach :)

piątek, 28 marca 2014

Ewelina

Postanowiłam podzielić się dość śmieszna i zarówno dziwną sytuacją, jaka miała miejsce przed chwilą. 

Wspominałam kiedyś, że koleżanka obraziła się na mnie chyba za to, że nie dałam jej wszystkich zdjęć jakie zrobiłam. Do tego olała mnie jak się spotkałyśmy - jednym słowem potraktowała jak powietrze - no trzema słowami :)

Dziś siedzę w pracy i otrzymuje na fb wiadomość od owej koleżanki. Poniżej CAŁA fascynująca rozmowa 

Ewelina: hej mam pytanie obraziłaś się na mnie czy jak,że się nie odzywasz?

Ja: Hej. Ja na Ciebie? Czy Ty na mnie. Po ostatniej zumbie to olałaś mnie totalnie a ja nie wiem za co.

Ewelina: to Ty sie dziwnie zachowywałaś zadzwoniłam do ciebie a ty z jakimś fochem powiedzialas ze nie idziesz na zumbę. to uznałam że nie będę na siłę się odzywać

Ja: No to ze nie poszlam na zumbe i odpowiedzialam Ci w innym tonie to jest powod do olania kogos i nie zalatwienia sprawy jak dorosly czlowiek? Poza tym ja sie nie "fochuje" bo nie mam zwykle za co i jest to dla mnie glupota obrazac sie jeslj jest sie doroslym.

Ewelina: dobra nie ma tematu,właśnie pożałowałam że się odezwałam do Ciebie

Ja: ok.pa.

Czy ktoś mi może powiedzieć czemu człowiek który ma 28 lat na karku zachowuje się jak przedszkolak?
Poza tym, że cała wina to jest moja sprawka, z czego ja nawet nie wiem o co chodzi, to jeszcze jestem najgorsza :)
Wcześniej nie raz pisałam, że nie zamierzam nikomu mydlić oczu i go okłamywać, ale jak widać - inni wolą kłamstwo i do tego udają świętych. 

Agniesia z pracy sama była w szoku po tym co Ewelina odpisała - też nie potrafi tego zrozumieć. 

Tak czy inaczej - chyba mnie usunęła ze znajomych - jakże mi przykro :)

niedziela, 23 marca 2014

Czerwińsk, Płock

Jeszcze trochę i pownnam zmienić formę bloga na fotobloga :)

Jako, że w mijający weekend pogoda była iście wiosenna, postanowiliśmy to wykorzystać. Co prawda tylko sobota okazała się ładniejszym dniem, niedziela już pozostała bardziej wiosenna- deszczowa. Więc plan zrealizowaliśmy tylko w 50%. W niedzielę chcieliśmy po raz kolejny podbić Modlin jednak mżawka padająca od rana nie pozwoliła nam na wyprawę. Ale mam nadzieję, że w najbliższym czasie to nadrobimy. 

W sobotę stwierdziliśmy, że siedzieć w domu to nie ma co. Długo nie musieliśmy myśleć gdzie się wybrać. Padło na Płock i po drodze na Czerwińsk. Dlaczego Płock? Dobrze zachowany zamek książąt mazowieckich. Nawet lepiej niż dobrze bo jest nadal użytkowany. Ale może od początku :)

Jadąc w kierunku naszych wypraw przez piękne Mazowsze natrafiliśmy po drodze na kościółek. Niewielki, ale bardzo urokliwy. Znajduje się w Chociszewie. Obecnie nie ma wielu takich drewnianych kościółków. Obecny kościół został wybudowany skromne 180 lat temu. Przetrwał do dziś. Niestety do środka nie weszliśmy bo był zamknięty - łącznie z ogrodzeniem. Więc pozostało zdjęcie zza płotu :)


Następnie wyruszyliśmy do Czerwińska. Tyle o ile pamiętałam, że byłam na jakiejś szkolnej wycieczce tam i na tym byłby koniec. Każdy z nas z pewnością kojarzy "Czerwińsk nad Wisłą" ale co tam jest? 

Jest tam klasztor którego początki sięgają XII wieku. Często w tym miejscu przebywali książęta mazowieccy i dostojnicy kościelni. Na przełomie kolejnych wieków kościół i sam klasztor zostały przebudowywane/dobudowywane. Nie dało się zauważyć ważnych symboli jak orzeł,

 krzyże oraz podpis pod nimi "bóg i ojczyzna" (tak wielkie słowa dziś już bardzo nie funkcjonujące..),


dzwonnica, która z początku wyglądała jak jakiś mały ołtarz. 


pomnik Jezusa niosącego krzyż z Matką Boską, 


czy grób księdza, który naprawdę wyglądał imponująco. 


Tym samym w obecnym stanie istnieje piękny kościół oraz park wokół niego (ze zwiastunami wiosny - krokusami) :) 


 z widokiem na dość szeroką w tym miejscu Wisłę. 


Oczywiście nie mogło zabraknąć mnie iście kolorowo ubranej ale to nowością u mnie nie jest jakimś odświętnym strojem :)

Wnętrze pozostawiliśmy sobie na przysłowiowy deser. Najgorsze jest w sumie to, że nie lubię w kościołach czy muzeach robić zdjęć. Jest to w jakimś sensie miejsce gdzie powinno się zachować w miarę cicho i kulturalnie. Dlatego też nigdy w takich miejscach nie używam błysku. Środek kościoła zachwycał - złotem ;)

Jedyne co to psuł widok zamontowany telebim :/

Dalej wyruszyliśmy w drogę do Płocka. Pierwsze co nas zaskoczyło i to bardzo pozytywnie były koło świateł wyświetlacze z odliczaniem czasu do końca czerwonego światła oraz do końca zielonego światła. Coś znakomitego. Ludzie którzy tam mieszkają są dość przyzwyczajeni do tego bo jak jest 1-2 sec do końca czerwonego światła - czyli zaraz się zapali zielone - zaczynają ruszać. O korkach nie było mowy, czy o tym że ktoś zaśpi w między czasie :)


Nie mieliśmy, żadnych problemów do trafienia do centrum miasta, wszystko było ładnie oznaczone. Chociaż my i tak się zagubiliśmy, ale i dobrze bo zauważyliśmy już jadąc zakon mariawitów. Jego kolor był niesamowity - błękit jakich nie widziałam. 



Jest to dość "świeży" zabytek bo sprzed równo 100 lat. Pomimo jego otwarcia w czasie wojny pełnił on funkcję szpitala dla rannych w walkach. Obecnie widać niestety, że jest zaniedbany, cały tynk zaczyna odpadać. 

Następne udaliśmy się na spacer wzdłuż plaży - tego chyba w Warszawie brakuje. Plaża i do tego jeszcze molo więc można się poczuć prawie jak nad morzem :)

Można powiedzieć, że spacer zrobiliśmy sobie niezły. Drugi plus Płocka jaki zauważyliśmy to czystość jakiej nigdzie nie widziałam. Nie było praktycznie żadnych potłuczonych butelek, żadnych śmieci. Po prostu porządek. Nawet graffiti na murach wyglądały na czyste :) 

Idąc w kierunku zamku natknęliśmy się na pomnik Bolesława Chrobrego (nie wymazany niczym !)

Po pewnym czasie ukazał nam się zamek wraz z kościołem.


Sam zamek na duże znaczenie dla Płocka, gdyż to dzięki niemu powstała tutaj pierwsza osada.Obecnie w zamku znajduje się Opactwo Benedyktynów.

Zamek jednak w całości nie przetrwał do dzisiejszych czasów z prostego powodu - stał on na skarpie (wzgórzu Tumskim) która się osunęła wpadając tym samym do Wisły. Jednak W murach opactwa można zauważyć elementy które związane są z pierwotną architekturą zamku. 





Na terenie zamku, a raczej w jego murach stał kościół - bazylika katedralna. Można sobie wyobrazić wielkość samego zamku jeśli na jego terenie był tak znacząco wielki budynek. 

Sama Bazylika była kilkanaście razy odbudowywana i przebudowywana. Obecny jej kształt nawiązuje do renesansu. Jej wielkość jest zaskakująca. Nawet aparat nie mógł jej w jednym zdjęciu objąć. 



Oczywiście nie zapomniano o detalach. 

Niestety nie weszliśmy do środka. Jakoś nam to umknęło, może przez to, że była naprawdę piękna pogoda i wszyscy wychodzili na zewnątrz a nie do środka pomieszczeń :) 
Obok samej bazyliki-kościoła znajduje się muzeum diecezjalne - wydaje mi się, że jest trochę młodsze od samej bazyliki, jednak forma zachowana jest taka sama 


Wokół bazyliki, ba terenie byłego zamku zrobiono park. Chyba częściowo "dosypano" i umocniono wzgórze tak aby wszystko można było sobie wyobrazić jak wyglądało wcześniej. 


Na wzgórzu znajdowało się ogrodzenie, a w ogrodzeniu nic innego jak herb Płocka. Niby niewielki detal ale dodawał uroku miejsca. 


Spacer był spory, teren do przejścia również. Jednak jesteśmy świadomi, że sporo rzeczy nas jeszcze ominęło. Więc kiedyś może to nadrobimy. 

Na koniec dwa elementy "wandalizmu" które nam się spodobały. 




czwartek, 20 marca 2014

BU !

Coraz częściej się zastanawiam i myślę. Zadaje sobie pytania. 

Czemu nikt mnie nie lubi?

Czemu nikt mnie nie odwiedza?

Czemu ludzi z jakimi bez problemu mogę się dogadać mieszkają na drugim krańcu Polski?

Czy na starość będę sama jak palec?

Nurtują mnie. Wieczory spędzam sama. Znajomych jakiś mam. Jednak nikt nigdy mnie nie zapyta "co u Ciebie słychać?"  zawsze to ja to robiłam. Przyzwyczaiłam ludzi? A może ludzi boli to, że nie potrafię kłamać i mówię prawdę? 

Czyli teraz żeby mieć znajomych powinnam zacząć kłamać? 

Boli człowieka jak wie, że może liczyć wyłącznie na bliskie osoby - mama, tata, chłopak. 


p.s. postanowiłam odnowić swoje konto na digarcie . Może znów czegoś dowiem się ciekawego. 

wtorek, 18 marca 2014

Liebster Blog Award

Doznałam zaszczytu i zostałam nominowana. W sumie nie lubię łańcuszków. Ale ten jest inny. Wiem, że wielu podglądaczy nie mam dlatego nominacja 11 osób może być sporym problemem. 

Nominowała mnie Gaja za co jej serdecznie dziękuję :) 

1. Który gatunek muzyczny lubisz najbardziej?

Wydaje mi się, że tym najfajniejszy to jest w radio :) Pełno różnej muzyki. Ale jeśli miałabym się już doprecyzować to disco, pop, lata 80-90. Chyba najbardziej wpadająca w ucho była wtedy muzyka - i jest nadal :) Kiedyś słuchałam a'la techno (tylko leżało koło tego gatunku) i też jak teraz usłyszę to wracają miłe wspomnienia, baa nawet potrafię sobie słowa przypomnieć :)

2. Gdybyś miała wybór, to gdzie być zamieszkała?
W sumie, dobrze mi się mieszka gdzie mieszkam, czyli w mieście, we własnych małych czterech kątach. Jednak całe życie marzyło mi się mieszkać w domu z jakimś nawet niewielkim ogródkiem. Może się kiedyś to spełni, wtedy znów wpadnę w szał wykańczania poszczególnych pomieszczeń :)

3. Co wolisz wspaniałą karierę czy wspaniałą miłość?
Oczywiście, że miłość. Pieniądze szczęścia nie dają, no może pośrednio, bo mogą spełnić te materialne marzenia.  Miłość, w szczególności ta prawdziwa daje dużo więcej szczęścia niż cokolwiek innego. Chyba lepiej zarabiać trochę mniej ale mieć pełnię szczęścia i spełnienia z rodziną. 

4. Czy masz tatuaż, a jeśli nie to z rozsądku czy ze strachu?
Mam tatuaż :) Na łopatce - chiński znak zodiaku. Symbol który ma mi przypominać, że nigdy w życiu się nie poddam. 


5. Czy podobają Ci się mężczyźni w mundurach?
Wszyscy powiadają "za mundurem panny sznurem" jednak chyba mnie to przysłowie nie dotyczy. Nie przyciąga mnie koleś w mundurze ;) Kiedyś znajoma wręcz zakochała się w wojaku i byli przez jakiś czas razem. A ja do dnia dzisiejszego nie wiem co ją tak zauroczyło w nim. Dla mnie był to mniej niż przeciętny koleś (a był w wojsku reprezentacyjnym).

6. Czy czytasz więcej niż 4 książki w roku?
Był czas, że czytałam jadąc do pracy. Chłonęłam wtedy książki. Obecnie jakoś brakuje mi na to czasu, skupienia się. Wolę porobić na szydełku :)

7. Czy kiedykolwiek poszłaś sama do kina?
Nigdy w życiu! Ja nawet sama na zakupy nie chodzę. Jestem straszna przylepa i najchętniej wszystko bym robiła ze swoją drugą połówką. Dzięki bogu połówka też przylepą jest :) 

8. Czy po obejrzeniu strasznego filmu trochę boisz się ciemności?
Ciemności może się nie boję. Jednak moja wyobraźnia zaczyna pracować jak mróweczka i zaczynam sobie wyobrażać różne rzeczy, a wtedy nawet boję się zasnąć. Dlatego staram się unikać horrorów, thrillerów czy filmów gdzie ktoś komuś coś obcina (nie chodzi o włosy ;))

9. Co myślisz o imprezowaniu do upadłego (jak się bawić to na całego)?
To chyba nie dla mnie. Dwa razy w życiu byłam w klubie. Raz na sylwestrze, raz na panieńskim. Około 2 mój organizm domagał się łóżka i podusi. Nie dość, że nie jestem przyzwyczajona, to na dodatek widząc pijanych ludzi, a sama będąc praktycznie trzeźwa - jak się bawić to tylko na trzeźwo - to odechciewa się wszystkiego. Jestem inna to już wiem od dawna :D jednak dobrze mi z tym. Zamiast imprez wolę jechać w plener i bawić się aparatem albo chodzić po ruinach jakiegoś opuszczonego miejsca :)

10. Czy uważasz, że zdjęcia z "dziubkiem" są fajne?
Absolutnie ! Jest to chyba najgorsza masakra. Z drugiej strony, kiedyś próbowałam taki "dziubek" zrobić, żeby zobaczyć jak to jest. Jest to nie lada wyczyn. Chyba tylko paraliż twarzy wokół ust na to pozwala. Oglądając zdjęcia znajomych którzy mają już mężów/żony i dzieci oraz na dodatek dają zdjęcie z "dziubkiem" uważam, że koło dorosłości to oni stali tylko - biorąc pod uwagę to, że ich dzieci uczą się od nich wszystkiego...  A później jakieś "spaczoną" młodzież mamy.


11. Czy uważasz, że małżeństwa homoseksualne powinny być legalne?
Chyba najtrudniejsze pytanie. Sama dla takich par nie mam nic przeciwko. Jeśli chcą, ze sobą żyć do ostatniego dnia, to nie mam żadnych przeciwwskazań. W końcu to ich życie i ich wybór. Każdy powinien być sobą. Nie ma co na siłę udawać kogoś innego niż się jest. Jak to powiedziała moja koleżanka "materacem ich nie jestem więc nie mam nic przeciwko". I taka jest prawda. to co kto robi w sypialni to jego sprawa, i nikogo więcej to nie powinno obchodzić. Wiem, że Nasze społeczeństwo nie jest to tego przyzwyczajone. Ale świat idzie do przodu, i nie możemy się cofać. Nawet podobno jakaś para zamieszkuje mój blok - może i nawet chciała bym mieć takiego kumpla :) (faceci są dużo fajniejsi w kontaktach niż kobiety).


Moje pytania dla garstki nominowanych:
1. Jakbyś miał(a) wybrać jakieś zwierzę z którym możesz się utożsamić i dlaczego?
2. Czy masz jakieś zdolności manualne? 
3. Czy wierzysz w prawdziwą przyjaźń?
4. Wolisz wakacje "leżakując"(plackiem w Egipcie) czy aktywnie (wycieczka objazdowa po Włoszech)? 
5. Masz możliwość zrobić sobie jedną operację plastyczną, co by to było?
6. Czy jest coś czego się panicznie boisz?
7. Spacer czy granie na konsoli z lubym? 
8. Co myślisz o współczesnych artystach typu J. Bieber (nie wiem czy dobrze napisałam ;) )?
9. Mieszkanie iście nowoczesne bez zbędnych rzeczy czy pełne bibelotów, pamiątek, zdjęć? 
10. Kąpiel w wannie czy szybki prysznic?
11. Którą porę roku lubisz najbardziej? 

A owa nominowana garstka:
1. Selinze http://beast-inside-me.blogspot.com/
2. Dziewczyna z Tatuażem http://niezdecydowanie-zdecydowana.blog.pl/
3. Do_re_mi http://poszukujaca-siebie.blog.pl/
4. Valarmmorghulis http://valarmmorghulis.blogspot.com/
5. Mała myśl http://pisanymyslami.blog.pl/
6. eMka http://kobiecosc-przez-duze-m.blog.pl/
7. Bazylia http://b-jak-bazylia.blog.onet.pl/

Resztę numerków ukradli :) 

sobota, 15 marca 2014

Mąż

Nie ukrywam tego, że jestem po rozwodzie. 3 lata temu podjęłam tą decyzję, że się wyprowadzam, że muszę to zakończyć. Z mężem - Łukaszem nie rozstałam się dobrze. W sumie może przez to, że chciał wykorzystać moją dobroć. Nie chciałam mu zabierać wszystkiego z mieszkania. Tyle o ile swoje rzeczy i to co zakupili mi rodzice. Część rzeczy musiał mi spłacić - oczywiście mam na to papier. Po pewnym czasie zaczął mnie "szantażować" - jeszcze przed rozwodem i "skakać" co to nie on. Chciał mnie chyba zastraszyć. Ale już byłam wystarczająco znieczulona na niego. Sama zaczęłam go straszyć, że zmienię pozew z bez orzekania o winie, na jego winę, bo mam pełno dowodów na to. Na chwilę się uspokoił. Później znów zaczął. Nie miałam już skrupułów zabrać większość rzecz codziennego użytku (które oczywiście sama kupiłam), tak aby został bez niczego. No i został, w kuchni miał tyle o ile sprzęt agd i kufle do piwa i wina. 
Po pół roku był rozwód. 10 min i byłam wolna. On jednak nadal się bał, stresował. Sędzina była jakby przeciwko jemu. Ale miałam to za sobą. Byłam szczęśliwa. 

Od jakiegoś czasu mam dziwne sny. Niespokojne. Budzę się w nocy cała mokra. Tak też było tego wieczoru. 

Sen był inny jak wszystkie. Tym razem śnił mi się właśnie Łukasz. Nie wiem skąd ale miał klucze do mojego mieszkania. Wszedł otwierając mini drzwi. Cwaniakował. Udało mi się zabrać klucze, ale ledwie, była to dosłownie walka. Zaczął się po nim rozglądać, jakby chciał mi wszystko zabrać. Musiałam go wyrzucić z mieszkania. Gdy już mi się udało. Zadzwoniłam do rodziców. Że tu był, żeby przyjechali. Za chwilę hałas na zewnątrz. Chciał mi ukraść mój samochód - pierwszy jaki posiadałam - czerwonego matiza. Jakiś sąsiad wyszedł na zewnątrz. Udało się przegonić męża. Pomimo tego wszystkiego bałam się go. 

Obudziłam się cała spocona. Nie przez to, że jestem (znów) chora, ale dlatego, że się strasznie bałam. Mam świadomość, że mieszkam sama, że czasem się tego boję. Może nawet częściej niż czasem. Poczucie bezpieczeństwa uciekło gdzieś tam. 

Rano opowiedziałam swojemu facetowi o śnie (na weekendy tylko niestety przyjeżdża). On na to wszystko odpowiedział jednym wrogim zdaniem 
"Niech tylko spróbuje tutaj przyjechać".

Sama nie wiem co to może oznaczać. Może to że boję się być sama, mieszkać sama i radzić sobie z problemami. Gdzie inni mogą na kimś polegać. Że nigdy nie stworzę prawdziwej rodziny. Nie będę miała dzieci ani męża. Całe życie sama. Chociaż gdzieś tam na te 2 dni w tygodniu on przyjedzie. A czas niestety ucieka...
Czy może, dojdzie do sytuacji, że go spotkam, niedługo? Jednak wolałabym tego uniknąć.

poniedziałek, 10 marca 2014

Kluska

Kluska czyli tak naprawdę Nikola. Chrześnica mojego Potwora. Dziewczynka. W sobotę skończyła 11 lat.

Dlaczego Kluska? Podobno była pulchniutka jak była mała, a że mój M. jest bardzo pomysłowy to nazwał ją Kluska. Imię Nikola nie przechodziło mu przez gardło. 

Jej tatuś nigdy się do jej wychowania bardzo nie przyczyniał (z tego co mi opowiadał M.). Matka - szkoda gadać, najważniejsze dla niej było własne ego, solarium i tipsy. Tatuś był tylko od przynoszenia kasy. Kilka lat temu odszedł od mamusi. Oczywiście córeczka została z Mamusią. Tatuś ma nową dziewuchę. Urządzają obecnie nowo zakupiony dom, bez perspektywy zabrania jej do siebie. 

Kluska niestety nie jest do końca wychowana. Raczyłabym powiedzieć - sama się wychowuje. Kiedyś miała nauczyć się tabliczki mnożenia. Próbowaliśmy wszystkiego ale ona i tak oglądała sufit na zmianę z telewizorem. My jako tako spokojni. Za to Dziadek - wydzierał się na nią, denerwował. W końcu ją posadziliśmy przy stole, daliśmy zadania i przy nas siedziała (tyłem do tv) i rozwiązywała je. Chciała to umiała. 

Jak wcześniej wspomniałam miała w sobotę urodziny. Mieliśmy się z nią zobaczyć - odwieźć ją do domu bo tatusiowi się nie chciało. (Jak wsadzić coś gdzieś to wiedział, a jak dzieciakiem się zająć to już nie potrafi). No więc pojechaliśmy do sklepu. Kupiliśmy 2 bluzki i leginsy. Z firmowego sklepu - dla takiego dzieciaka to jest dużo. No i co się okazało? W trakcie jechania do nich zadzwonił, że odstawił ją do domu bo mu marudziła. Jak się spotkaliśmy to trochę wypytał Mój o co chodziło. To co usłyszałam trochę mnie zszokowało. Może nawet nie tyle zszokowało co mi się dzieciaka zrobiło szkoda. Nawet nie wiem jak to opisać... 

1. Spała w salonie, na starej wersalce, gdzie nie było nic. Po prostu stan surowy. Beton na podłodze. pełno kurzu. A tatuś? spał z dziewuchą w świeżo wykończonej sypialni na wygodnym łóżku i materacu. Wykończyli jeszcze jeden pokój. I myśleliśmy, że tam spała a oni, "nie, tutaj nie rozkłada się nic, poza tym to nasze biuro jest". Kurna potraktował własne dziecko jak jakiś "odpadek". Ja bym chociaż jakiś materac rzuciła do tego "biura" i tam kazała jej spać a nie w warunkach polowych. 

2. Przez cały dzień, dzieciak siedział. Po prostu siedział. W domu nie mają jeszcze ani internetu ani telewizji. Więc siedziała w 4 pustych ścianach. Chciała się pobawić z psami (kupili 2 sztuki) ale one nie wykazywały chęci. Usłyszeliśmy coś w stylu - "mogła się sobą zająć" no szczęka mi opadła. To nie jest nastolatek aby potrafił się sam zająć sobą. Dla mnie to jest jeszcze dziecko i przez jakieś 3 lata nadal nim będzie. Nie rozumiem czemu nie mogli dać jej np pędzla i niech maluje ściany, albo niech z psami się przejdzie, zmiecie kurz w  pokoju, sprzątnie kominek... mnoży się tyle pomysłów ale nie po co - bo przecież coś jeszcze zepsuje. A za kilka lat będzie problem bo nie potrafi nic zrobić. 

3. W sobotę miała urodziny. Sama myśl się nasuwa. Urodziny dziecka - należy to jakoś uczcić. Dla dzieci zawsze jest to najbardziej wyczekiwany dzień w roku (no może poza Wigilią). To, że my kupiliśmy jej prezent to nic. Zapytaliśmy Tatusia co jej kupił i tutaj trzask "nic, a co ja jej będę kupował" w tym momencie, to że mi szczęka odpadła i poleciała gdzieś daleko. Mojemu M - tak samo. A panna tatusia co na to? zareagowała uśmiechem. Po czym dokonali zakupów materiałów wykończeniowych do domu za ponad 1 (jeden) tysiąc złotych polskich (!). Kurcze czy naprawdę ciężko iść nawet z dzieckiem (byli niedaleko centrum handlowego- duuuużego) i kupić mu wybraną przez siebie zabawkę, bluzkę no cokolwiek? I to jeszcze usłyszeć z ust ojca coś takiego... Dla mnie jest to coś niewyobrażalnego. 

Naprawdę szkoda mi tego dzieciaka. Od matki nie ma nic. Od ojca nie ma nic. Dziadkowie tylko ją musztrują. Nikt nie zapyta ją, nie porozmawia co w szkole. Czy nie chce jakiejś pomocy, a wiemy że problemy ma ogromne. Takie pozostawione samej sobie. Chcielibyśmy ją gdzieś zabrać jak będzie cieplej. Czy do zoo czy do jakiegoś parku, potem do nas na obiad. Chcemy, żeby poczuła się dobrze, była szczęśliwa, zadowolona, miała się czym chwalić koleżankom. 

Kluska nie ma z kogo brać przykładu. Wszyscy ją olewają. W sumie nie zdziwiłabym się jakby czuła się jak jakiś śmieć. Tak każdy jak może to jej się pozbywa. Ale przecież ci ludzie zdecydowali się na dziecko i powinni wiedzieć jaka to jest odpowiedzialność.  Niestety to jest tylko teoria. Praktyka zgubiła się gdzieś po drodze. 

czwartek, 6 marca 2014

lekarski dzien

Niestety, kolejny raz musiałam odwiedzić przychodnię. Ale tym razem udało mi się skumulować dwie wizyty jednego dnia. Pierwsze było pobieranie kwi. Zapisana byłam już miesiąc temu. Nie wiem czy już kiedyś wspominałam, ale panicznie się boję pobierania krwi. Nawet jak się skaleczę czy coś podobnego to może mi się zrobić po prostu słabo. 
 Wydawało mi się że przyjechanie 15 min wcześniej wystarczy aby szybko załatwić temat. No i samo wejście mnie zszokowało chociaż nie wiem czy powinno. Tłum ludzi. Oczywiście średnia wieku 60+. Odnalazłam swoją kolejkę i grzecznie stanęłam w kolejce za młodym chłopakiem, najlepsze było to, że na jakieś 20 osób byliśmy tylko my młodzi. Dopiero bliżej 8:00 zaczęło się więcej młodych ludzi schodzić. 

Kolejka do pobierania krwi to i tak był mały pikuś. Była tez druga kolejka - na schody - do lekarzy internistów. Tam się dopiero działo.
- proszę pani ja byłam przed panią
- nie ja byłam za panem i byłam szósta
- a za panem kto był? Ja przyszłam o 6:15
- a ja o 6:00 i pani nie widziałam
- no i co pani zamieszanie wprowadza
- proszę pana ja chce być szósta tak jak przyszłam bo ktoś wejdzie przede mną
...

Śmiechu warte. A podobno od starszych ludzi mamy się uczyć kultury. Tylko gdzie ta kultura jak mało co nie było by awantury na cala przychodnie bo nie mogli się doliczyć kto jest pierwszy, a oczywiście wpuszczenie np osoby z gipsem czy ciężarnej nie wchodziło kompletnie w grę. 
Oczywiście w kolejce "krew" też były akcje kolejkowe.
- zapraszam najpierw osoby z cukrzycą (leci kilkanaście osób, mało co po drodze mnie nie rozdeptując)
- ale ja przyszłam o 7:00 i muszę wejść
- ma pani cukrzyce?
- nie
- to proszę czekać
- ale ja nie mogę, ja muszę bo przyszłam o 7:00 
no i płacz i krzyk jakby jej rodzinę mordowali, ale pielęgniarka okazała się twardą kobietą i nie pozwoliła sobie na głowę wejść.

Po ponad pół godziny przyszła moja kolej. Jak już zobaczyłam dwie fiolki to od razu mi się słabo zrobiło. Ale dam radę. Chwilę trwało pobranie krwi. Poza tym, że pielęgniarka marudziła, że mam słabą żyłę. Ja się tam nie znam, ale nigdy nie marudzili. Wszystko było by ok gdyby ręka po pobraniu nie bolała mnie przy każdym nawet najmniejszym ruchu.

Po południu znów wybrałam się do dermatologa. Chwała że starsi ludzie do niego nie chodzą ;) Poszłam z problemem z którym borykam się już naście lat, a temat nazywa się - kurzajka. Zlokalizowana jest niefortunnie na stopie. Póki nie rośnie i nie daje o sobie znać to jest ok. Jednak jeśli "odezwie się" to już nie jest tak wesoło - mam problemy nie tylko z założeniem jakiegoś buta ale również z chodzeniem. Złapałam ją prawdopodobnie naście lat temu w podstawówce jak chodziłam na basen.
Pod koniec 2006 roku wybrałam się do dermatologa, decyzja była szybka - "proszę się jutro z rana pojawić w szpitalu... gdzie pracuję to wymrozimy tą kurzajkę" No i ok. Poza tym że 2 miesiące mi się goiła, ból był niesamowity to pomimo wszystkiego była radość UDAŁO SIĘ... No i radość trwała z 2 lata. Znów zaczęła odrastać.
Jakiś rok temu prócz starej, pojawiać się zaczęła nowa, obok. Więc szybko chciałam to usunąć. Niestety nic mi nie pomogło. Ani zioła, ani medykamenty na bazie kwasów czy wymrażających. Dlatego też w końcu wybrałam się do lekarza aby coś poradził. Kobiecina jak zobaczyła to się przeraziła.Ale co od niej usłyszałam?

Wie pani ja w te wymrażania nie wierzę. Miałam pacjentkę która miała na opuszku palca kurzajkę, wymrażała ją z 6 razy i za każdym razem odrastała. W końcu pojawił się jej dół w palcu. Wyglądało okropnie. Dlatego też przepiszę pani środek nie na bazie kwasów ale powstrzymujący rozrost kurzajki. Wydaje mi się, że jedyną metodą jeśli ten środek nie pomoże jest laser, ale on chyba nie jest jeszcze refundowany.

Jutro środek kupuję i mam nadzieję że mi pomoże. A jeśli nie to wybiorę się na owy laser prywatnie. Jeden zabieg kosztuje od 80 zł.
Zawsze jakąś nadzieję trzeba mieć ;)

p.s. Jakby lekarzy było mało to poszłam sobie do fryzjera - jak szaleć to szaleć :) W końcu udało się mi zatuszować rudości po hennie naturalnej i zaczynam wyglądać jak człowiek :D 

niedziela, 2 marca 2014

Pasje, zainteresowania

Chyba każdy z nas miał kiedyś problem jak padało pytanie "a jakie jest Twoje Hobby, zainteresowania?" albo potrzeba było wpisać w CV coś czym się interesujemy, i zwykle jest to "film, muzyka, zwierzęta, taniec" oczywiście nie zdajemy sobie sprawy z tego że tą małą rubrykę na końcu kartki jednak ktoś czyta... ba... jest ona wręcz czytana częściej aniżeli ukończone szkoły. 

Pierwsze takie pytania padają już w najmłodszych latach życia, a zadają nam je wszyscy, rodzina, nauczyciele czy jacyś znajomi rodziców. Sama nie pamiętam co odpowiadałam. Oczywiście pytanie przewijało się non stop w każdej szkole. I im dalej tym bardziej nie wiedziałam co mam odpowiadać. No bo przecież musi być to coś co nie dość że: sprawia przyjemność, lubimy to, mamy ochotę się tym chwalić ( w szczególności jeśli odnosimy jakieś sukcesy), interesujemy się wszystkim co jest z tym związane
Tak więc na wszystkie te pytania powinna odpowiadać nasza pasja. 

Sama szukałam bardzo długo pasji. Kiedyś w CV napisałam te standardowe odpowiedzi. Jakież moje było zdziwienie jak kobiecina zaczęła mi zadawać pytania 
- Napisała Pani że lubi film, kiedy była Pani ostatnio w kinie? 
- Yyy, no ostantio nie byłam, bo nie było nic wartego uwagi.
- Więc jaki film Pani lubi?
- Chyba najbardziej to polskie komedie.
- Może Pani jakąś wymienić?
- No takie starsze, "Nie lubię poniedziałków", "Poszukiwany poszukiwana" hm...
- A zwierzęta jakie Pani lubi?
(...)

Pamiętam, że ta rozmowa stworzyła mi nie mały orzech do zgryzienia, ale w końcu byłam sama sobie winna. Wtedy stwierdziłam, że nie mogę napisać nic na odwal. Usunęłam wszystko i chciałam wpisać swoją pasję... no i pustka... Ja nie mam pasji. Jest to z lekka przerażające. Byłam człowiekiem co nie ma żadnych zainteresowań. Jakaś masakra. 

Dopiero kilka lat temu odkryłam swoje pasje, zainteresowania. 

Pierwszą z nich była - banalnie - stylizacja paznokci. A raczej zabawy ze stylizacją. Zaczęło się od wzorków na pazkonciach. 


Póżniej robiłam sobie paznokcie z żelu, na tipsie.




Oczywiście już byłam na tyle oczytana, że wiedziałam jak miał wyglądać paznokieć po zrobieniu. Jednak sam fakt ich zrobienia nie był już taki prosty. Moje początki zaczęłam pod koniec 2007 roku (o ile dobrze pamiętam). Przez ten czas ucząc się sama na sobie - zdobywałam doświadczenie :D Wiedziałam co i jak robić, szło mi cora to lepiej. Zaczęłam robić mamie, ciotce. później były jakieś koleżanki oczywiście w cenie istnie promocyjniej - aby się poduczyć trochę. Od jakiś 3 lat nie robie nikomu prócz sobie. Wiele osób mówiło, że mam dryg, że powinnam iść na kurs po papierek i sobie dorabiać. Ale... siedzenie ok 2-3 h w tym kurzu, lepiącym się żelu, czy śmierdzącym liquidzie nie jest dla mnie. To jest tylko moja pasja. Moje hobby. Nie zamierzam tego łączyć z zarobkowaniem. 
Kilka lat temu nosiłam długie kolorowe pazury. Obecnie ma dla mnie duże znaczenie długość. Muszą być w miarę krótkie aby umożliwiłyby mi nie tyle funkcjonowanie w domu lecz w pracy - 8 godzin klepiąc cyferki jako księgowa - długie paznokcie w tym nie pomagają. 

Drugą dość istotną dla mnie jest fotografia. W sumie zaczęło się wszytsko z 10 lat temu. Uwielbiałam cykać fotki kwiatom czy owadom. Wtedy pamiętam rodzice za jakaś sporą kwotę kupili aparat cyfrowy. Jaki to był szał :) Ale nadal było to ot takie cykanie fotek.w 2010 roku dostałam od męża aparat, lustrzankę (którą potem musiałam defacto sama spłacić), i wtedy się zaczęło. Wciągnełam się totalnie. Z kwiatków zeszło na widoki z wypraw (chociaż fotografia makro strasznie mnie pociąga) ...





...dokupywanie dodatkowych obiektywów aż w końcu początkuję w uwiecznianiu poszczególnych osób. 
Inscenizacja Powstania Warszawskiego. 2012r

Inscenizacja Powstania Warszawskiego, 2012r
Ślub brata, sierpień 2013r.

Ślub brata, sierpień 2013r
Ewelina, październik 2013r.

Nawet ostatnio koleżanka z pracy (Agusia) zaprosiła mnie na komunię jej córy. Woli abym ja latała z aparatem niż rodzina, poza tym stwierdziła, że fajne zdjęcia robie (miło usłyszeć taki komplement :))


Trzecim zainteresowaniem  jest odkrywanie opuszczonych miejsc/ miejsc z pewną historią. Praktycznie narodziło się to dopiero niedawno - 2 lata temu podczas tygodnia spędzonego nad morzem z obecnym Paskudem. Obydwoje wkręciliśmy się w to, że nad samym możem jest bardzo dużo obiektów militarnych, słynne BAS-y, torpedownia, bunkry. Praktycznie przez cały tydzień łaziliśmy po takich obiektach. Wróciliśmy do domu, ale pasja pozostała stąd też np wyprawa do Modlina. Oczywiście planujemy więcej wyczieczek. Wakacje zamierzamy spędzić w Karpaczu i już wyczaiłam, że jest tam wiele miejsc wartych uwagi i odwiedzenia :)  

Pałac w Guzowie, październik 2011r.

Torpedownia, Babie Doły, Gdynia, styczeń 2012r.


Ruiny zakmu w Sochaczewie, czerwiec 2012

Spichlerz w Modlinie, lipiec 2012

Chyba się lekko rozgadałam :)