poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Oaza ptaków



sorcia za jakość - nagrywane z aparatu i zapomniałam że tam też się ostrość ustawia ;)


Czas

W sumie nie wiem kiedy przepłynął mi między palcami ostatni czas. Zaniedbałam bloga - wiem. Jakoś nie umiem się ogarnąć. Pogoda ładniejsza. Oczywiście ładniejsza jak M idzie do szkoły no ale cóż. A co się u mnie działo? 

1. W pracy dużo roboty, święta świętami ale pracy nie ubywa, załatwianie różnych dziwnych spraw. Do tego piątek przed świętami wolny bo wcześniej odpracowany więc trzeba było spiąć poślady i do roboty.

2. Przed samymi świętami wyszła dość ciekawa sytuacja z ową zapomogą o której wcześniej wspomniałam. Otóż, zapomogi nie otrzymał nikt, gdyż komisja stwierdziła, że starały się o pieniądze osoby którym dość dobrze się powodzi, a osób naprawdę potrzebujących było mniej niż niewiele. Oczywiście to same informacje nieoficjalne bo oficjalnych zabrakło. Oczywiście Ci co się starali to wściekli a Ci co nie to tylko mówili "a nie mówiłam że tak będzie", " no to sobie zebrali kto ile chce wyciągnąć".

3. Koleżanka z pracy J. Im bardziej ją obserwuję tym bardziej stwierdzam, że ja to w ogóle jestem kulturalna i wyrozumiała. Rozmawiając z nami na śniadaniu co drugie słowo to ... przekleństwo... Tym samym obrazuje się jako dziewczyna z obrzeży województwa, prosta i wulgarna ale również pracująca w stolicy i uznająca się za wielką panią. Była sytuacja jak wyklinała koleżankę ze studiów bo... zmieniła kilka zdań w jakiejś wspólnej pracy. Czyli zrozumiałam to tak, że współpracować nie potrafi - jeśli na studiach ktoś za kogoś odwalił jakąś robotę to było to prawie jak całowanie po rękach... ale nie w tym przypadku. 
Owa koleżanka chce być oczywiście jeszcze wszechwiedząca, chociaż ostatnio ją zgasiłam gdy opowiadałam o chorobie kleszczowej psów i mówię o babeciozie (babeszjozie) a ona że to borelioza to ją uświadomiłam, że właśnie się myli - ucichła. 

4. Jak wyżej wspomniałam o kleszczu. Przed samymi świętami siedziałam u rodziców i zauważyłam dość sporego opitego kleszcza u ich suki. Mama nie mogła go wyjąć ze względu na wielkość i umiejscowienie - na uchu w miejscu rozdwajania się płatka. Ojciec oczywiście po piwie, opieprzyłam go z góry na dół. Z psem na jednej nodze do weterynarza. Sama doktor się bała wyciągać, od razu pobieranie krwi do badań i ok 24 pilnie telefonować czy z psem nic się nie dzieje. Dzięki bogu nie wyszło nic. Z rodziców psem trzeba szybko reagować ze względu na jej wielkość - york miniatura - 1,8 kg. Wszystko przechodzi dość szybko więc i reakcja powinna być szybsza. 

5. Przed świętami również miałam zadanie specjalne - odebrać babcię ze szpitala. Babcia miała wykonywany zabieg zaćmy. Jednak chcąc czy nie była tam 2,5 dnia więc ktoś musiał pojechać. Ktoś czyli albo ja albo ojciec. Ojciec nie mógł. Pojechałam ja. Babci trochę się kręciło w głowie jak wyszłyśmy na zewnątrz. Oczywiście czuła się na tyle na siłach że wszczęła awanturę w aptece bez powodu za co ja ją jak małe dziecko skarciłam słownie. (Po udarze babcia stała się bardzo agresywna i twierdzi, że wszyscy są przeciwko niej). Wzrok dużo lepszy niż wcześniej - ku mojemu zdziwieniu, wypis ze szpitala, napisany tą taką standardową albo mniejszą czcionką przeczytała bez okularów (!) to nawet moja matula nie ma takiego dobrego wzroku. Obecnie z babcią jest dobrze. Uspokoiła się trochę. 

6. Tydzień po babci zabieg zaćmy a raczej operację miał mojego M Tata. Tak tak on to nazywa operacją. W sumie miał to samo co babcia. Jaka była różnica? Babcia normalnie funkcjonuje. Zadowolona że lepiej widzi. Ojciec M? Ze poważna operacja, że nie może nic robić, oczywiście ma zakaz tv i kompa i co zrobił? Zakleił sobie w okularach jedną stronę i korzysta z "dobra cywilizacji", tylko nie wiem czy on jest świadomy, że właśnie w tym momencie osłabia sobie strasznie drugie oko. 

7. Dowiedziałam się, że moja koleżanka z którą znamy się od dzieciństwa bierze ślub na jesieni, chociaż chyba jeszcze nie jesieni ale ostatnich dniach lata. Wahali się chyba z 3 lata. Nie wiem tego od niej oficjalnie lecz od swojej mamy, która wie to od jej mamy :D Tak czy inaczej postanowiłam uszyć (o ile mi się uda) sukienkę w stylu pin-up :) Jak na razie udało mi się zakupić podszewkę znaczy się 2 wielkie t-shirty męskie z bawełny (dostanie 100% bawełny jest niemałym problemem). Jak ją stworzę to oczywiście się pochwalę :) Chociaż już wiem, że uszycie górnej części będzie nie lada wyzwaniem. 

8. W końcu po jakiś 2 tygodniach udało nam się zrobić "moskitierę" na balkonie. Nie raz wspominałam, że mój balkon wychodzi na stary kanał deszczowy/zalewowy i mieszka sobie w nim w lato taka chmara komarów. Chcieliśmy zapobiec wiecznie zamkniętym balkonem i się udało :) Stworzyliśmy  w pewnym sensie małe terrarium :) W przyszłości powstanie tutaj jeszcze ławko-sofa ze skrzynią w miejscu fotela (pożyczonego od rodziców) oraz w miejscu szyby oddzielającej nas od sąsiadów stwierdziłam, że zabudujemy do sufitu ten kawałek drewnem :) Niestety obecna szybka nie pozwala na poczucie się intymnie na własnym balkonie gdy słyszy się o czym dokładnie rozmawiają sąsiedzi. 
A nasze terrarium wygląda tak :)



9. Prócz balkonu, wpadłam na pomysł zrobienia szaf w przedpokoju i sypialni. Nie będą to zwykle przesuwne drzwi które mi nie leżą. Będą to drewniane drzwiczki ażurowe :) Więcej pokażę jak uzbieram trochę kasy i je zrobimy :)

10. Na zakończenie dodam, że obecnie jestem na małym majówkowym przymusowym urlopie. W pracy wpadli na genialny pomysł wdrażania nowej wersji systemu od 25 do 30 kwietnia. W związku z tym system który jest podstawą całej centrali do pracy nie będzie działał. 3/4 ludzi pobrało wolne, jak i ja. Więc zaopatrzyłam się w 9 dni do odpoczynku a po odpoczynku będzie więcej pracy niż nam się wyobraża. 

Z pewnością ominęłam niektóre momenty np jak wpadła mi zapomniana wsuwka do kibla i mój M rycersko ją wyciągał aby się nam wc nie zapchało :P czy piękne ćwierkanie ptaków nie tylko w dzień ale i w nocy z naszej dżungli (kiedyś może je nagram i tutaj wrzucę), ale obecnie postaram się zaległości sobie nie robić. 

czwartek, 10 kwietnia 2014

Zapomoga

Jakiś tydzień temu w pracy otrzymaliśmy maila, że w związku ze świętami osoby o ciężkiej sytuacji mogą starać się o zapomogę. Innymi słowy - kiedyś była podobno premia na święta, a obecnie otrzymują pieniądze tylko ci "najbardziej potrzebujący". Czemu napisałam to słowo w cudzysłowie? To opiszę poniżej... 

Zapomoga zwykle kojarzy się każdemu z tymi osobami i rodzinami których sytuacja nie wygląda za ciekawie, ledwo co wiążą koniec z końcem. Tak mi się wydawało do tej pory. W pracy każdy może złożyć taki wniosek jednak musi go dość dobrze uzasadnić. Czyli jakby standard urzędowy. 

A kto naprawdę składa te wnioski? Kilka przykładów:

1. Koleżanka D. Niby matka samotnie wychowująca. Tylko niby, bo żyje od kilkunastu lat z facetem którego nazywa nawet swoim mężem. Po prostu nie mają ślubu, a mają dziecko. On raczej dobrze zarabia. Widziałam jakimi samochodami jeździ  (moja 10 letnia meganka to przy tym złom). Mieszka w dużym domu, niedaleko stolicy. Zatrudnia sprzątaczkę (!). Stać ją na narty, wakacje itd itp. Czyli przykład idealnie dobrze prosperującej rodziny. Wniosek o zapomogę? złożyła, czym uzasadniła teoretycznie? Że jest właśnie samotną matką, że musi utrzymywać niepełnosprawną matkę, że dziecko musi iść do dentysty... a praktycznie?  potrzebuje kasy na zrobienie sobie implantów do zęba. SOBIE. Czyli dziecko pominięte, matka pominięta, "mąż" pominięty. Nawet się chwaliła, że musi wydać ok 10 tys. 

2. Koleżanka J. Matka 3 dzieci, męża posiada i oczywiście dom tym razem w mniejszej miejscowości. Z tego co wiem, to mąż też raczej dobrze zarabia. Ona pracowała wcześniej na poczcie i teraz ma się za wielką panią pracującą w dużej firmie (nawet miała do mnie pretensje, że mam wyższy wskaźnik wynagrodzenia niż ona, szkoda tylko, że nie wzięła pod uwagę mojego wykształcenia i poprzednich etatów - zgodnych z obecnym zatrudnieniem). Oczywiście wniosek złożyła. Nawet pytała koleżanki D. co ma w nim napisać? Teoria?: uczy się, musi dzieci wysłać do ortodonty, że ma ciężko w życiu. Praktyka? Pochwaliła się, że będą z mężem wymieniać w domu elewacje bo ta co mają... im się nie  podoba. 

3. Pozostałe koleżanki (faceci się nie kłapili do tego) przychodziły z pielgrzymkami do koleżanki D. i pytały co mają wpisać bo też chcą kasę, i oczywiście dentysta dziecka (jakieś to modne...)

Obserwowałam to wszystko i sobie analizowałam. Ja zgłaszać się nie zamierzałam. Nie chcę być uważana, za kogoś nienormalnego, pomimo tego, że żyję dosłownie od pierwszego do pierwszego, i to w dodatku jedząc obiady u rodziców. Nie rozumiem, nie jestem w stanie pojąć, jak można tak kłamać aby tylko kasę wyciągnąć? Jest to dla mnie nie do pojęcia. Zamiast zostawić te kilkanaście groszy więcej dla osób które naprawdę mają ciężko to nie... wyciągnijmy kasę "bo ja też chcę!!" 

Nie wiem co z tymi ludźmi się dzieje. Jem z tymi dziewczynami śniadanie i coraz bardziej się zastanawiam czy do nich pasuje, bo jestem zupełnym przeciwieństwem. A tak nawet na logikę. Biorąc dochody takiej J. miejsce zamieszkania i jej koszty jakie ponosi co miesiąc i porównując moje (gdzie ja sama nie mieszkam w domu ale w małym mieszkaniu - 37,5 metra) to ciekawe która z nas miałaby gorzej. Każdy z nas wie, że mieszkając daleko od większego miasta koszty utrzymania są dużo niższe niż w samej Warszawie. No ale cóż. Nie umiem kombinować i się nie nauczę. 

Ostatnio rozmawiałyśmy jakoś na temat środków czystości i przypomniało mi się, że miałam się odezwać do kolegi co jest w stanie załatwić mi za 1/3 ceny tabletki do zmywarki. I wiecie co usłyszałam od D? "ooo to i mi załatw" SZOK. Po prostu mnie zamurowało, żadnego pytania, czy mogę, czy nie tylko rozkaz. No ludu... Dobrze, że nic jej nie odpowiedziałam, bo mogłaby się znajomość bardzo ochłodzić. Zachowanie jak dla mnie nie do przyjęcia. 

Rozmawiałam też z innymi koleżankami. Stwierdziły jednogłośnie, że głupiej nie będą z siebie robić i składać wnioski naciągane jakimiś wydatkami. Starcza im kasy i nie potrzebują, żadnej łaski a tym bardziej zapomogi. Poza tym w kadrach też dokładnie przeanalizują wnioski i zobaczą kto tak naprawdę wyciąga ręce po kasę a kto po prostu chce pracować spokojnie. 

Naprawdę ludzie schodzą na psy. Każdy tylko kasa i kasa. Nie ważne zdrowie, rodzina czy inni ludzie, najważniejsza jest kasa. 

Chyba żyję w niewielkim odsetku ludzi tych dla których pieniądze nie są jeszcze na tak ważnym miejscu w życiu... 

środa, 9 kwietnia 2014

Aparat

Post jaki dziś stworzę jest specjalnie napisany dla Dziewczyny z Tatuażem :) A będzie dotyczył on sprzętu jaki posiadam i jakim obecnie fotografuję (zaczynałam oczywiście od zwykłych "małpek").


Otóż... 3,5 roku temu otrzymałam w "prezencie na rocznicę ślubu" od ex-męża aparat. Nikon D5000. Byłby to prezent gdyby nie to, że zapłacił za niego jak za złoto to raz a dwa, że z 30 rat zapłacił... 2 (słownie: dwie) raty. Więc urządził mnie dość pięknie (Cena kompletu pod koniec 2010 roku wynosiła ponad 3,5tys. za amatorską lustrzankę). Oczywiście jak odchodziłam nie zamierzałam już mu go oddawać, w szczególności że zapłaciłam kilka rat więc czułam, że jest mój. Tak więc stałam się posiadaczką Nikona z obiektywem kit-owym 18-55. 



Po pewnym czasie jednak pojedynczy obiektyw nie wystarcza. Jest on dobry dla zwykłych "klikaczy" na trybie automatycznym (zarówno dobór przysłony, światła, ostrości itd itp). Zakupiłam tym samym drugi obiektyw 55-200. Z przeznaczeniem na robienie zdjęć z wycieczek, gdyż czasem brakowało tego przybliżenia jakiegoś elementu, budynku. Zakupiłam go za ok 700 zł. (body razem z tym obiektywem waży ok 1,5kg ;) )


Oczywiście moje zwykłe pstrykanie przeobraziło się w wielką pasję. Więc zaczęłam dokupywać małe dodatki czyli tak zwane filtry "szkiełka". Komplet filtrów kosztował mnie ok 100 zł

 Filtr połówkowy szary - przydatny jeśli chcemy przyciemnić część zdjęcia np zbyt jasne niebo

Filtr połówkowy pomarańczowy (tabaczkowy) - używany do "wyciągania" kolorów z zachodów słońca 

Filtr połówkowy niebieski - używany zwykle do nieba, wody (aby kolor był bardziej niebieski)

Filtr polaryzacyjny, używany jeśli nie chcemy aby był poblask, odbicie w szkle, w wodzie, na samochodzie. 

Filtrem którym często używam jest nakładka makro. Niestety obiektywy typowe dla makro kosztują zbyt wiele na moją kieszeń tak więc poratowałam się czymś tańszym ;)

Przydatną rzeczą jest również pilot. Jest to dość prosta rzecz. Przydatna przy zdjęciach wykonywanych nocą gdzie czas naświetlania musi być długi a aparat nie może nawet drgnąć aby wyszło dobre zdjęcie (oczywiście na statywie). Cena pilota była dość śmieszna ok 15 zł. Statyw to koszt ok 100-150 zł. 

Ostatnim zakupem jaki mi się przydarzył jest obiektyw do zdjęć portretowych.

Główną jego zaletą jest możliwość ustawienia niskiej wartości przysłony. Standardowo w aparatach jest f4,5 w tym natomiast obiektywie najniższa możliwe wynosi f1,8. Naprawdę jest to bardzo dużo. Chętnie chciałabym zaopatrzyć się w same obiektywy z taką wartością przesłony. Minusem dla osób "automatycznych" jest brak możliwości ustawienia automatycznego doboru ostrości - trzeba to po prostu zdobić ręcznie. Oczywiście można zakupić obiektywy z automatyką jednak ich cena dość drastycznie wzrasta. Udało mi się go kupić za jakieś 570 zł.(?)

Posiadam jeszcze zapasowy obiektyw 18-55 - ale bez automatyki, zakupiony był głównie przez to, że kitowy się rozleciał, a na szybko potrzebowałam obiektywu na wyjazd. Więc kupiłam używany za jakieś 120 zł.

W najbliższym czasie chciałam zakupić konwerter do wykonywania zdjęć o szerszym kącie aniżeli widzi je aparat. Oczywiście jest to dodatek podobny do tego od filtra makro. Cena konwertera - ok 200 zł.
Jeszcze jedną rzecz jaką chętnie bym kupiła są pierścienie makro. Obecnie filtr makro spełnia swoją funkcję wyłącznie na obiektywie 18-55. Zastosowanie takich pierścieni daje dużo większe możliwości (podobno) bez zastosowywania filtra. Ale nie wiem do końca bo nie zakupiłam jeszcze. Cena różna od 30 do nawet 200 zł w zależności z czego są wykonane.

Miałam "przyjemność" korzystania z serwisu Nikona. W związku, że jak wcześniej wspomniałam kitowy obiektyw się posypał (słychać było jak się potrząsnęło "akukaraczę"). Niestety jeśli zakupi się komplet to trzeba cały komplet oddać do serwisu, łącznie ze wszystkimi kabelkami, zasilaczami itd itp. Na naprawę obiektywu czekałam... 8 tygodni !. Gdyby nie moje wydzwanianie do serwisu trwało by to z dwa razy dłużej. Więc serwis PORAŻKA.

Ogólnie podsumowując cały sprzęt kosztował mnie ponad 5 tysięcy. Jest to dużo. Nawet bardzo dużo. Obecnie za tą cenę można kupić już Canona ale nie amatorskiego ale zaawansowanego z dwoma obiektywami. Wg mnie Nikon nie robi wrażenia. Rozpowszechniona jest po prostu nazwa. Jeśli się popatrzy to większość fotografów którzy z tego się utrzymują nie używają nikonów, a jeśli już to sprzęt raczej z tej ostatniej półki cenowej.

Wada Nikona - ból jest dla mojego faceta - ma on wadę wzroku i nie jest możliwością aby idealnie dobrał ostrość manualnie. Pomimo różnych ustawień po prostu nie da się. Więc jeśli ktoś ma wadę wzroku to może być ciężko.

Kolejną wadą jest dość drogi sprzęt do nikona. Obiektywy są kilkanaście/set złotych droższe niż do innych aparatów. Jest to ból dla człowieka. Jednak jest to raczej celowe - bo kto z amatorów zamierza kupować lepsze obiektywy?

Jakiś czas temu przymierzałam się do kupna czegoś innego bardziej zaawansowanego i sprzedanie tego sprzętu jednak ja mam do takich rzeczy sentyment więc prawdopodobnie już przy nim zostanę (chyba, że wygram w totka i kupie nowy :D). Żałuję jednak, że chcąc coś zakupić muszę naprawdę spory czas odkładać kasę.

NO ALE... Fotografem nie czyni Ciebie aparat jaki posiadasz lecz umiejętności :)

p.s. Wszystkie zdjęcia sprzętu wykonałam... telefonem :D

niedziela, 6 kwietnia 2014

Zegrze


Ostatnio jakoś rzadziej tutaj zaglądam, może przez pogodę, może przez zabieganie i załatwianie przeróżnych spraw. Ale zaległości już nadrobiłam, ślad po sobie zostawiłam :)

W sobotę udało nam się spotkać piękną pogodę, a jest to nie lada wyczyn, jak mój Potwór chodzi do szkoły co dwa tygodnie i zwykle jak jest w szkole to jest pogoda. Jak nic złośliwość losu. 

Plan opracowaliśmy sobie z rana. Dzień wcześniej nie miało sensu bo znów pogoda pokazała bym nam cztery litery i tyle by było z wycieczki. Kierunek niedaleki - Zegrze. Głównie dlatego, że jest tam nic innego jak Twierdza Zegrze :P więc znów nas zaczyna nosić po opuszczonych miejscach. 
Najgorsze ze wszystkiego było to, że sporo obiektów było słabo dostępnych, głównie przez ogrodzenia czy ogródki działkowe które gdzie tylko były możliwe to zostały pozakładane. Zanim doszliśmy do jakiegokolwiek zabudowania to mieliśmy sporawy spacer. Chcieliśmy pierwotnie dotrzeć do Małego Umocnienia, jednak dostęp jest to niego bardzo ograniczony. Samo dojście do jeziora to był nie lada wyczyn.
W końcu natrafiliśmy, idąc brzegiem jeziora na pierwszy budynek - prochownię . Oczywiście za ogrodzeniem, czyli nie wejdzie się, nie zajrzy do środka. A kusiło.


Kawałek dalej był już kolejny budynek




Jednak nadal było nam mało, chcieliśmy iść brzegiem jeziora aby dojść do Umocnienia Dużego. Po drodze natknęliśmy się na Pałac Radziwiłłów zachowany w pierwotnej bryle. 


Każdy element zachwycał pięknem.




W końcu doszliśmy do skarpy przy ulicy, trzeba było zejść po dość stromym zboczu. Żeby przejść na drugą stronę musieliśmy przejść spory kawałek wzdłuż jednej strony ulicy a następnie wrócić - chociaż wydawało nam się, że da się przejść pod wiaduktem, niestety wiaduktu w tym miejscu nie było ;) Oczywiście przyszedł etap, chodzenia między krzakami po wcześniej udeptanej ścieżce, która po kilkunastu metrach kończyła się... w ogrodzeniu. Trochę się wahaliśmy czy przejść czy nie. Podwójny wojskowy płot z drutem kolczastym. Ale zdecydowaliśmy się. No i już po kilku metrach natrafiliśmy na pierwszy budynek.


Do końca nie wiemy czemu miał służyć, w środku niego była woda, głównie przez to, że leżał nad samym brzegiem wody. Może to była prochownia, może stanowiska bojowe? Nie wiemy. Chociaż natknęłam się na informację, że jest to łaźnia :D ktoś chyba miał niezłą wyobraźnię. 


Przechodząc przez część budynku aby udać się na drugą stronę, czuliśmy jakbyśmy przechodzili przez jakieś "biuro przepustkowe". Głównie dlatego, że był korytarz na wprost, po obu stronach były również okna. A wewnątrz był niewielki murek prawie po całej długości...


Oczywiście idąc dalej szliśmy pomiędzy dwoma ogrodzeniami. Sami nie wiedzieliśmy czy to jest teren wojskowy - ale tabliczek informacyjnych nie było. No ale bez powodu nikt ogrodzenia nie naprawia. Nieopodal pierwszego budynku natrafiliśmy na dwa kolejne. Z pewnością ten pierwszy to były już stanowiska ogniowe. 



Drugi natomiast był budynkiem z długim korytarzem, za pewne łączący cały fort ze sobą. Jednak z braku posiadania dobrych latarek i wyprawy tylko we dwoje nie weszliśmy do środka.


Od jednego budynku do drugiego był korytarz za wysokim murem, ja ciekawska chciałam wejść i zobaczyć jak tam wygląda wszystko i oczom ukazała nam się skrzynka z czasów okupacji - z napisami po rosyjsku - w której znajdowały się najprawdopodobniej .... telefony 


Na tym etapie nasza wycieczka się zakończyła. Głównie ze względu na brak dobrego sprzętu aby wejść gdzieś dalej, za małej liczby osób no i pory dnia - późne popołudnie. Ale  spacer trzeba zaznaczyć, że zrobiliśmy dość porządny - ok 7-8 km :)


p.s. dziś miał być Modlin po raz kolejny ale coś pogoda się popsuła :(