Ostatnim czasie spotkaliśmy, że z moją koleżanką i jej nowym nabytkiem w postaci miesięcznego męża, aby wręczyć im głównie zdjęcia i prezent w postaci fotoksiążki - taki ot na pamiątkę. Zdawało by się, że spotkanie przerodzi się jak ostatnio - w ciekawe dyskusje, śmiechy, żarty i ogólnie miłą atmosferę. Tak mogliśmy twierdzić po tym jak byli u nas z zaproszeniami i atmosfera była naprawdę miła.
Z góry założyłam, aby przyjechali prosto po pracy, ja chętnie przygotowałam pizzę pomimo mojej rozlazłej choroby, do tego oczywiście ciacho. Na samym wejściu usłyszałam od męża koleżanki "widzisz nie musimy się o nic martwić bo tu jest co jeść". Trochę zbaraniałam, no ale zapowiadałam, aby przyjechali na jedzenie, więc puściłam słowa trochę pomiędzy uszy i odpowiedziałam, że przecież mówiłam aby nie jedli obiadu, na co usłyszałam "no ja jadłem ostatnio śniadanie więc zjem wszystko". No ok, przynajmniej nic nie zostanie.
W między czasie mój M. robił drinki sobie i znajomym, ja jako, że za wódką nie przepadam to miałam możliwość odmówienia, z racji brania proszków ;)
Po jakiś 2 drinkach zaczęło się... zaczęłam pytać co tam ciekawego, co się zmieniło, no byliśmy ciekawi jak po ślubie, czy coś zmienili u siebie itd itp.
Już podczas rozmowy mąż koleżanki nie mówił do niej po imieniu tylko określał mianem "ONA", nie żona, nie Karola ale ONA. Widać było, że nie za bardzo jej się to podoba i zwracała mu uwagę, jednak on dalej szedł w zaparte i "ona". W pewnym momencie chyba poziom kulminacji jej nerwów sięgnął zenitu i zaczęli do siebie mówić jak to "młode małżeństwo"...
"Ty lamusie"
"bo Ty bawić się nie umiesz i odpier***sz jakieś dziwne fochy"
"weź spierd***j"
"co Ci k**wa odpier***ło"
"jak spotkasz się z .... to Ci całkiem odpier***a, poje***o Ciebie z nim..."
"po co k**wa to mówisz, kogo to obchodzi"
oczywiście są to odzywki w ilości bardzo znikomej jaką usłyszeliśmy.
Nasza reakcja? Zamurowało nas, jedyne na co było nas stać to zrobienie głupkowatego uśmiechu i patrzenie na siebie, naprawdę nie wiedzieliśmy się jak mamy się zachować. Wydawało nam się, że po 9 latach związku i początku małżeństwa wygląda to inaczej. Zresztą sama trwałam w 7 letnim związku z czego 2 lata były małżeństwa i nigdy tak się nie odzywałam do męża przynajmniej nie przy znajomych. W obecnym związku nie licząc tego, że mówimy do siebie po imieniu to mamy do siebie szacunek, z tego co mogliśmy porównać to mamy baaaaaardzo duży szacunek do siebie.
W ciągu całego spotkania okazało się, że owe małżeństwo jest (może będzie) fikcją. Nadal, ze sobą nie mieszkają. Widzą się tylko piątek - niedziela. Więc po co im było to małżeństwo? Sami jak jeszcze nie mieszkaliśmy razem to widzieliśmy się częściej niż oni. Wiem jak Karola wspominała, że rodzina ją męczyła, żeby przed 30-stką wyszła za mąż, no i to zrobiła, pytanie cy dla siebie i przyszłego męża czy dla rodziny? Zresztą zamieszkanie razem uczy nas całokształtu tego jak druga osoba się zachowuje, a chyba do końca sami się nie znają...
Okazało się, że Sławkowi po trochę większej ilości alkoholu puszczały hamulce, nie przejmował się zbytnio tym co mówi.
"przechrzciliśmy łóżko rodziców, pamiętasz?"
"byliśmy u świadka na ślubie, miał 2 razy więcej gości a zebrał tylko kilka tysi więcej"
"jak ja kocham swojego kumpla... z którym zaliczyłem najlepsze akcje (alkoholowe)"
"no teraz mamy tyle mieszkań do wyboru, i dwa na ... i u mojej babci, i działkę...." (Tutaj pragnę dodać, że pierwsze "dwa" to są domy, gdzie mieszkają rodzice koleżanki a drugi to dom gdzie mieszka babcia)
"a po co coś gotować jak mamy restauracje"
"ojciec chciał wymacać tą w białym (ciotkę koleżanki)"
Ogółem odnieśliśmy wrażenie, że:
- mąż koleżanki to raczej nie należy to tych "świętych", do tego nadużywa alkoholu, zna w mieście (skąd jest mój M., jak również były mąż) prawie samych gangsterów,
- mąż Karoli- podobnie jak i mój - dzieli majątek rodziców koleżanki, czyli co może z tym wszystkim zrobić. Tylko ciekawe czy o tym wszystkim wiedzą rodzice ...
- podczas oglądania zdjęć był zachwycony wyłącznie sobą i tym jak wyglądał, nie powiedział nic z stylu "kochanie wyglądałaś pięknie"
- cały czas dokuczał "jej", pomimo sprzeciwów, że nie chce aby tak robić to robił coś jeszcze bardziej i bardziej, aż w końcu na niego się darła
- cały czas przerywał jakąś dyskusję mówiąc o czymś zupełnie innym, nie na temat, a zwykle tylko z nim związanym.
Ten ton ich wypowiedzi, zachowanie wobec siebie i w ogóle całokształt nie wyglądało na to aby byli szczęśliwi - chociaż może tak lubią i są. Najbardziej jednak zmartwiło nas to jak się do siebie odzywają. Jej rodzice, całe życie szanowali się, byli grzeczni, no ideał małżeństwa, podobno jak kłócili się to tak aby nikt nie widział i nie słyszał, co miało zostać między nimi to zostawało. W przypadku ich córki jest zupełnie odwrotnie.Co prawda sama Karola nie zachowywała się jakoś dziwnie, pewnie jakby sama przyjechała to byśmy spokojnie posiedzieli, napili się po kieliszku wina, pośmiali i pogadali. Jednak w wypadku jak przyjechała z mężem wydawało się jakby dopiero co się spotkali a mieli siebie już dość. Dla nas samych był to wielki szok i nie wiedzieliśmy się jak się zachować we własnym domu.
Przed samym ich wyjściem miałam już wizję, jak jej mąż robi mi totalny pierdzielnik w domu, z czego to mi się wzięło? Ze ściany którą "zaorał krzesłem", wylewaniem drinka na siebie, kanapę i podłogę, i rzucaniem się na ciasto, nie patrząc gdzie jego kawałki lądują...W końcu chyba i Karoli puściły nerwy, po tym jak się zachowuje jej mąż, bo zadzwoniła po taksówkę i zwinęli się do domu.
Nie wiem do końca co o tym myśleć. Znam ją od urodzenia, wiem, że lubi dobrą zabawę i towarzystwo, ale chyba sama bez męża. Oczywiście zaprzeczała, że jest zła i że oni tak zawsze, ale czułam i widziałam, że oszukuje samą siebie. Mam nadzieję, że trochę obydwoje zmądrzeją i zaczną się szanować tak na poważnie.