poniedziałek, 24 czerwca 2013

Panieński trochę inaczej

Nie było mnie, przykładałam się do pisania nie raz, nie dwa, ale aż trzy razy !!. niestety bieganina związana z mieszkaniem trwa nadal. Jednak dziś nie o mieszkaniu.

W minioną sobotę byłam na panieńskim. Koleżanki, która mnie niedawno na wesele zaprosiła. W sumie się zgodziłam, żeby iść. Co ja tam będę w domu siedziała. Siostra czyli świadkowa koleżanki M. zadzwoniła do mnie już w poniedziałek. Wszystko opowiedziała od A do Z, jakby się tym zajmowała na co dzień. Dostałam jeszcze maila z tym co będzie, jak będzie itd itp. Byłam w szoku, że można być aż tak zorganizowanym. No ale przejdę do sedna sprawy.

Panieński dla Panny Młodej zaczynał się już od samego rana. Otrzymała ona liścik od tajemniczej osoby, że ma się udać do tzw "jaskini solnej", tam otrzymała masaż, peeling całego ciała oraz posiedziała w owej jaskini gdzie otrzymując kolejny liścik czytała wyznanie swojego lubego :)
Zanim wyszła otrzymała kolejną wskazówkę gdzie się ma udać. Miejscem był lasek, gdzie czekała na nią koleżanka ze śniadaniem oraz propozycją makijażu oraz wybranej przez siebie fryzury. Następnie dostawała "wiadomości" gdzie ma się udawać. Trochę siostra ją przegoniła, wszystko dlatego, że fotograf miał jej robić zdjęcia a'la paparazzi. Po czym się ujawnił i zabrał ją na sesję w plenerze w kilka miejsc. Mam nadzieję, że niedługo owe zdjęcie ujrzymy. 

W między czasie my jako "panienki" szykowałyśmy mieszkanie, czyli jedzenie, wystrój, częściowo drinki i konkursy. 

O 18 fotograf - trochę pierdołowaty - miał dowieźć M. do nas czyli do magazynu pod silosami zbożowymi. Niestety spóźnił się bo nie widział 30 metrowych silosów :P no ale cóż,faceci potrafią być zdolni. Zanim przyszli - my się ukryłyśmy w małym labiryncie magazynowym. Oczywiście miał jej fotograf zrobić zdjęcia w tym podziemiu. Jedna z koleżanek która ją przyprowadziła do tego miejsca stwierdziła "ooo... zobaczcie, może tutaj zróbcie zdjęcia bo jest lepsze światło" oczywiście my byłyśmy tam "ukryte". Panna M. weszła. My krzyknęłyśmy "NIESPODZIANKA !!" i jej mina była bezcenna. Zaskoczona totalnie. Nie wiedziała ile nas docelowo będzie. Widać że zrobiło jej się miło. 

Po chwili rozmowy przeszłyśmy do konkretu czyli tzw. paintalla na laser. Uzbrojone w karabiny i kaski zaczęłyśmy biegać jak faceci po małym labiryncie magazynowym. Podzielone na 2 grupy starałyśmy się "ustrzelić" się wzajemnie. Śmiechu co nie miara. Ale co fakt. Każda z nas zapomniała, że jest kobietą. Mając atrapę w ręku biegałyśmy ile się dało. Chowałyśmy się przed wrogami. Starałyśmy się cicho skradać :) Naprawdę polecam :) Bawiłyśmy się tak bitą godzinę. Przepocone i brudne wyszłyśmy z podziemi. Ale szczęśliwe. 

Po owej godzinie udałyśmy się do mieszkania. Ale oczywiście jako jedyna posiadałam samochód. Więc zebrałyśmy się na 3 etapy - w końcu było nas 11 dziewuch :) w ostatnim kursie zabrała się Panna M i druga koleżanka z gimnazjum. We trzy pod pretekstem zostawienia samochodu i zobaczenia mojego samochodu przewiozłyśmy Pannę M - aby dziewczyny w mieszkaniu miały chwilę na przygotowanie ciepłych posiłków i toastu :)

Znów mój M. okazał się bardzo wyrozumiały i chciał żebym dobrze się bawiła więc odwiózł nas i powiedział, żebym zadzwoniła do niego kiedy  impreza się skończy to po mnie przyjedzie :) (wiem, ona jest kochany, drugiego takiego nie znajdę :))

Gdy dotarłyśmy, oczywiście na wstępie był toast. Potem chwila na zjedzenie czegoś ciepłego - w końcu trochę się wybiegałyśmy. No i nastąpił 1 konkurs. Wcześniej obmyśliłyśmy karteczki na których pisałyśmy "co M. będzie robiła w podróży poślubnej" śmiechu była co nie miara. Wyszło np że dopiero ok 19 dnia będzie mogła odespać ślub i wesele, a w między czasie zdąży zajść w ciążę, urodzić dziecko i zajść w drugą :)
Jako że wieczór typowo babski to bawiłyśmy się bardzo dobrze. Muzyka była, tańce też były, i pogadanki. W między czasie starałyśmy się trochę upijać Pannę M. i przygotowałyśmy jej kolejne konkursy.

Jednym z nich był worek w którym, każda z nas kupiła jej coś "przydatnego" :) ale żeby utrudnić to musiała odgadnąć co dostała z zasłoniętymi oczami. Byłyśmy pełne podziwu jak sobie radzi z otwieraniem poszczególnych pudełek. Nie trafiła 2 razy. Ale to i tak sukces. Z prezentów oczywiście zadowolona. 

Zrobiłyśmy jej również "test na żonę". W teście było zawiązanie krawata dla męża, przyszycie guzika, obranie ziemniaków w 2 minuty dla zbliżających się gości oraz założenie pieluchy lalce-niemowlakowi :)

Bardziej konkretnym odnośnie nocy poślubnej było zakładanie prezerwatywy na wybrane przez nas warzywa. Oczywiście, żeby łatwo nie było to miała na rękach 3 pary rękawiczek. Z małym ogórkiem sobie poradziła bez problemu, z marchewką również, trochę problemu przyniósł długi ogórek. No ale w finale był kabaczek. W związku z tym, że był naprawdę sporawy a prezerwatywy wszystkie takie same to pozwoliłyśmy jej zdjąć jedną parę rękawiczek - nie wierzyłyśmy jak naprawdę jej się udało na kabaczek założyć tą prezerwatywę. Byłyśmy wielkie podziwu dla Panny M. :)

Innymi konkursami była znajomość części ciała wybranka czy odpowiedź na pytania jak on myśli - a wcześniej mu zadane. Prawie wszystkie testy przeszła celująco. To znak, że naprawdę dobrze się znają :) No i oczywiście nie mogło zabraknąć tortu. Dużego i czarnego. (resztę pozostawiam wyobraźni) :)

Ogólnie rzecz biorąc. Panieński był inny. Na pewno spokojniejszy niż wizyta w klubie i upijanie się do upadłego. Tutaj, żadna się nie upiła, ale wypiła odpowiednią dla siebie ilość alkoholu. Z pewnością również, my jako dziewczyny mogłyśmy się dużo lepiej poznać, pogadać, pośmiać się. Wydaje mi się że tak właśnie panieński powinien wyglądać. Nie powinien to być dzień kiedy przyszła panna młoda się upije i nie daj bóg zdradzi przyszłego młodego albo powywija przed nią striptizer. To właśnie powinno się sprawdzać czy na pewno przyszła panna nadaje się na żonę. W tym przypadku w 100% się nadaje :)


poniedziałek, 17 czerwca 2013

Fotkowo

Dziś krótko i na temat. Miały być zdjęcia mieszkania z pomalowanymi ścianami oczywiście (prawie) wszystkimi. Gres też się załapał na sesję fotograficzną :)
Cały czas się zastanawiam czy kolor ścian w "srebrnym pyle" będzie pasować do beżowego gresu....

Kolor jak widać miał wyjść przybrudzony biały ale różnicę widać, że czystą bielą nie jest.

Przedpokój przedstawił się jak na powyższym obrazku. Sufit chyba też wyszedł ok. Oczywiście brakuje tylko żeby mój M. Pozakładał już na pomalowanych ścianach przełączniki do światła i gniazdka, tak samo jak zamontować obudowę od dzwonka i skrzynki z bezpiecznikami, a o domofonie przykręconym w nowym miejscu nie wspomnę. Ale wszystko mam nadzieję, że jutro zrobi :)

Jeszcze biała ściana, najdłuższa w całym mieszkaniu. Wczoraj podjęłam się i wymalowałam ją na kolor. Czyli o bieli czar prysnął. Niestety mój Ojciec pomagał mi. Człowiek niezwykle uparty i chcący robić po swojemu. Niby pomagał malować i sufit i ściany na biało ale... Żarówki założyć nie chciał żeby było widać gdzie się maluje. Pozostawiał za dużo smug przez co kolejna warstwa nie chciała tego przykryć i chyba będzie trzeba zeszlifować :( No i najgorsze, że sufit ma przebitki więc będzie go trzeba 4 (!) raz malować, załamałam się z lekka. Taka to pomoc mojego ojca... 

Na pocieszenie mój śnieżnobiały podwieszany sufit kuchni-pokojo-przedpokojowy
Chyba prezentuje się dość elegancko :)

I na deser widok z okna w porze roku - późnej wiosny a już witającego lata. Dużo osób mi go zazdrości, gdyż w większości bloki stawiane są dziś bardzo gęsto i na zasadzie "kopiuj, wklej". Mam nadzieję, że taki widok utrzyma się baaardzo długo :)

środa, 12 czerwca 2013

Oszukane kwalifikacje

Czasem się zastanawiałam, nie raz, nie dwa. Skąd ludzie mają dobrą pracę. Czyli taką co i fajnie zarabiają i są z niej zadowoleni. Chociaż w ostatnim czasie liczy się najbardziej to pierwsze. Zadowolenie schodzi na drugi, trzeci a może czwarty plan. Chociaż dla mnie atmosfera w pracy jest ważna bo od tego zależy jak mi się pracuje i jak bardzo jestem efektywna w tym co robię (wiem jestem totalnie dziwna).

Wracając do "niezłej kasiory". Od 3 miesięcy pracuje albo też pracowała bo na dniach odchodzi Pani "Kadrowa". Czemu nazwa kadrowa w cudzysłowie? Bo ja mając do czynienia z niewielką działką kadr i płac wiedziałam dużo więcej niż ona, a dziewczyna w końcu pracuje w tym, powinna się znać, Kodeks Pracy powinna mieć w małym paluszku - tym u nogi. Ogólnie według mnie osoba która pracuje na takim stanowisku powinna być odpowiedzialna za wszelkie sprawy z tym związane. A jednak pozory mogą mylić (i to ostatnio dość często się dzieje).

W tym tygodniu dowiedziałyśmy się ze "kadrowa" odchodzi. Dziewucha młoda. Pracowała 3 h dziennie za stawkę prawie taką jak ja mam na cały etat. Pierwsza myśl "Kurna, jak ona to zrobiła?" - po czym się okazało, że obiecywała gruszki na wierzbie, śliwki na sośnie, a ponad to była tak zwanym "pociotkiem" czyli nic innego jak dostała się do nas po znajomości. 

Na początku nie zwracałyśmy na nią uwagi, gdyż same miałyśmy i nadal mamy ogrom pracy. Ale po pewnym czasie i po zadaniu przez nią pewnych pytań zaczęłyśmy ją obserwować. Pytania od "kadrowej" brzmiały mniej więcej tak - "Ile wypowiedzenia ma taka i taka umowa?"; "A to nie można tego tak zrobić?"; "Czemu nie można zmusić kogoś na urlop?". Nasze zaskoczenie... nie, przepraszam - szok był na tyle duży, że po prostu nas zatkało. W końcu stwierdziłyśmy, że nie będziemy jej podpowiadać (trochę to śmieszne, że księgowa podpowiada kadrowej) i zobaczymy co ona poczyni. 

Przez ten czas 3 miesięcy podpatrzyłyśmy się tylu głupot, źle napisanych pism, nie dotrzymanych terminów, poprzez teczki osobowe poukładane według jej widzi mi się (od tego jak mają być dokumenty poukładane jest specjalna procedura), przechowywanie dokumentów kadrowych w sposób, że każdy może do nich zajrzeć. W między czasie - zrobiłyśmy to trochę perfidnie ale - znalazłyśmy jej CV. Cóż się dziwić, że się dziewczyna tak dobrze nie zna. Skończyła jakąś "-logię", posiada KURS INTERNETOWY na kadrowego (mój boże - nawet nie wiedziałam, że coś takiego można ukończyć przez internet) oraz ma niby doświadczenie jako asystentka działu kadr i płac, no ale to niby przeradza się raczej w brak doświadczenia bo jak policzyłyśmy ile była na urlopach (ma dwójkę dzieci) to wyszło, że przepracowała może z pół roku. 
Zastanawiało nas skąd u niej przyszło, żeby pracować na samodzielnym stanowisku - gdzie ja nawet po prawie 7 latach nie odważyłabym się iść pracować na samodzielnym stanowisku. 

Właśnie kilka dni temu jak się dowiedziałyśmy, że rezygnuje - nawet przed czasem bo umowę miała do końca miesiąca a już teraz odchodzi, coś nas tknęło. Wchodzimy w google i szukamy (czasem można ciekawych rzeczy się dowiedzieć :) ). No i znalazłyśmy ofertę pracy w tej firmie co niby pracuje, na to samo stanowisko. Patrzymy na zakres obowiązków i patrzymy z niedowierzaniem. Najprościej jest wyjaśnić to na moim przykładzie - poszłabym pracować jako pomoc księgowej (czyli przynieś, zanieś i pozamiataj) i po pół roku szukałabym pracy jako główna księgowa... 

Okazało się że koleżanka "kadrowa" upiększyła swoje CV wpisując w nie totalnie nieprawdziwe informacje. Bardzo pokoloryzowane. Jest już ona drugą osobą co tutaj pracowała i tak nakłamała, że potrafi prawie wszystko. 

Widać, że chyba w tym świecie nie powinno się przejmować tym co się naprawdę umie. Co z tego, że się popracuje na przykład owe 3 miesiące i się zrobi taki bałagan jakiego nikt nie widział. No ale ambicje -trzeba pokazać, że się ma duże, wielkie, ogromne. Może i ja podkoloryzuje swoje CV? Chociaż chyba bym nie potrafiła. Może dlatego, że wiem doskonale, że "kłamstwo ma krótkie nogi" - co idealnie było u nas widać na przykładzie poprzedniej "księgowej" i "kadrowej", które obie przepracowały po 3 miesiące...

poniedziałek, 10 czerwca 2013

i znów to mieszkanie... i kawałek wesela

I znów nic nowego, tylko mieszkanie i mieszkanie. Nie mam wyjścia, całe życie obecnie kręci się wokół mojego mieszkania, albo mieszkanie kręci się koło mnie. Tak czy inaczej. Wszelkie siły na nie przeznaczamy. Chcemy w końcu jak najszybciej się wprowadzić. Nie chcemy wiecznie przekładać terminu - żeby naprawdę nie nastąpiła przeprowadzka w grudniu. 

Weekend calutki spędziliśmy nigdzie indziej jak w mieszkaniu. Oczywiście standardowo pogoda płata nam figla i gips zamiast schnąć ok 12-24 h schnie 4-5 dni. Chyba się powoli do tego zaczęliśmy przyzwyczajać. Dzięki Bogu to było ostatnie już gipsowanie... w dużym pokoju, pozostał nam do zagipsowania cała sypialnia, której ściany i sufit są wręcz w opłakanym stanie. Nawet nie wiemy co oni położyli bo to co jest tynkiem nazwać nie można. Podczas malowania ścian które już są zrobione na tip top zaczął nam z farbą w kilku miejscach odchodzić gips. Nie to że jakieś kropeczki, po prostu całe płaty odchodziły. Załamaliśmy się z lekka. Wszystko właśnie przez tynk/gips który  był jak odebraliśmy mieszkanie. Jego struktura jest mało powiedziane że dziwna. Chyba łatali tym czymś poprawki przed samym oddaniem mieszkania.

Weekend zakończyliśmy z pomalowanymi ścianami i sufitem w kuchni i przedpokoju. Kolor o pięknej nazwie "srebrny pył" wygląda znakomicie. Faktycznie jest ciemniejszy niż nam się wydawało ale kolor w 100% akceptujemy. Zdjęć nie wrzucę bo wszystko czym by się dało zrobić zdjęcie też spłatało nam figla i się rozładowało. Prawdopodobnie przez to, że w bliskiej odległości jest linia wysokiego napięcia. Przy pięknej pogodzie zasięg jest ale szału nie ma. W niedzielę nie dość, że była burza to prawie cały dzień padało i się okazało, że w taką pogodę zasięgu praktycznie nie ma, a telefon w jego poszukiwaniu się momentalnie rozładowuje... Ale... już przygotowuje aparat na najbliższą wyprawę i fotek mam nadzieję, że nie zapomnę popstrykać :)

Chyba ostatnio mam dobrą passę. Udało mi się zamówić wymarzony (no prawie) żyrandol do sypialni. Kształt jest taki jak chciałam - klasyczny. Może trochę abażury nie są idealne ale wszystko za pewne obejrzę, dotknę, pomacam, obmacam, jak przyjdzie do domu. 
Standardem już jest, że cena za jaką go kupiłam jest mało powiedziane, że atrakcyjna. Dałam za niego niecałe 250 zł :) Pierwotnie kosztował niecałe 300 ale udało mi się uzyskać kupon rabatowy, więc kasy trochę zaoszczędziłam :) jestem z niego zadowolona - jak na razie póki go nie zobaczyłam - chciałam coś prostego i klasycznego do sypialni. Ma być w miarę skromnie i nastrojowo. Chyba głównie NASTROJOWO :)

Jakoś przed weekendem otrzymałam wiadomość, że moja tapeta do kuchni jest gotowa. Radości co nie miara. Miała być dopiero na 17 - czyli za tydzień. Chciałam się dziś dowiedzieć kiedy otrzymam, bo zamówiłam ją do pracy a numer przesyłki mi nie wchodził na stronce. Po czym dzwonie i Pani z miłym głosem "tak, zrealizowaliśmy w piątek, ale jeszcze kurier nie przyjechał, za pewne dziś to będzie, tak więc po południu będzie mogła Pani sprawdzić swoją przesyłkę". No ok, zależało mi głównie, żeby przyszła jak będę w pracy, a nie żeby kurier pocałował klamkę. No i jakoś po 16 przychodzi Olcia z paczką do mnie - czytam a tam że to tapeta. Jak zwykle nie mogłam się powstrzymać i od razu rozpakowałam paczkę, żeby zobaczyć jak to wyszło. i wiem jedno "JESTEM Z SIEBIE DUMNA"

Wszystko widać idealnie, jest tak jak chciałam, no i najważniejsze jest to, że sama zrobiłam zdjęcia. Tak więc będą one unikalne, jedyne w swoim rodzaju :) Chyba jednak jestem w jakimś stopniu zdolna :)

Co do drugiego wątku - weselnego. Napisała do mnie ostatnio koleżanka z gimnazjum (niestety jestem rocznikiem "króliczym"), miała takie małe zapytanie czy byśmy nie przyszli do nich na ślub i wesele. Fakt trochę się zdziwiłam. Ale wyjaśnienie jakie mi napisała, wszystko rozjaśniło. Po prostu rodzina zrobiła jej psikusa i będzie bardzo mało osób od niej z rodziny i postanowiła z rodzicami pozapraszać znajome osoby. Wiem, że nie zależy jej na kasie i prezentach tylko na tym, że wykupili salę na określoną liczbę osób i chcieli ją zapełnić. Poza tym wiem jak to jest jak się kogoś zaprasza a ta osoba w ostatnim momencie odmawia. Po burzliwej debacie z Panem M. postanowiliśmy iść. Tak więc za miesiąc, będziemy się bawić u znajomej na weselichu :) Oczywiście od razu zastrzegłam, że będę latać z aparatem i robić zdjęcia, nawet się chyba ucieszyli i powiedzieli, że jak coś z fotografem (tym głównym) nie będzie problemu. Mam nadzieję, że uda mi się zrobić kilka super zdjęć i wręczyć je trochę po weselu - parze młodej. Taki dodatkowy prezent :)


wtorek, 4 czerwca 2013

Trochę o mieszkaniu

Ostatnio dużo się u mnie dzieje, nawet nie wiem czy nie za dużo. W jednym poście bym nigdy tego nie opisała, bo za pewne by zabrakło znaków. Dziś trochę o mieszkaniu i zakupach jakie ostatnio poczyniłam. 

Głównym problemem z jakim musiałam się uporać była tapeta do kuchni, a raczej fototapeta. Za punt honorowy postanowiłam, że zrobię zdjęcie sama. Nie chciałam korzystać z już dostępnych zdjęć. Po prostu chce mieć kuchnię unikalną. Zdjęcie takie jakiego nikt nie ma. Poza tym sam fakt, że zrobię je sama bardzo motywuje. Tak więc starałam się zrobić "idealne" zdjęcie. Miało być kolorowe. Zrobione z kwiatów jakie dostałam od swojego Lubego. No i niestety tak jak przypuszczałam zdjęcie w pokoju, czy innym pomieszczeniu nie wchodzi w grę. Jak jest pochmurno też nie wchodziło w grę, bo brakowało jego słonecznego akcentu. No więc czekałam na pogodę, no i czekałam, i czekałam. Dobrze, że kwiaty czekały razem ze mną i wytrwały 1,5 tygodnia. Oczywiście zaraz po wykonaniu zdjęcia zaczęły padać. Więc jakiś znak to jest... W związku z tym, że kuchnia będzie biała z ciemniejszym blatem i cokołami mogłam sobie pozwolić na małe szaleństwo. Szaleństwo przedstawia się następująco :)


Mam nadzieję, że w dużym formacie wyjdą tak samo kolorowo zdjęcia jak i na mniejszym. 

Kolejną rzecz jaką zaatakowaliśmy to sklep z oświetleniem - już wcześniej wiedziałam, że potrzebuje do salonu żyrandolu który będzie bardzo wysoko, czyli po prostu żadnych łańcuchów na którym wisi oraz potrzeba była większej ilości światła. Zwykle mam tak, że jak mi się coś spodoba to pomimo ile rzeczy później obejrzę to i tak wrócę do tej co mi się podobała, oczywiście z obawą czy już nikt tego nie wykupił ;)
Przez przypadek natknęłam się na stronę Agata Meble gdzie mają też wyposażenie drobne do mieszkania w tym również oświetlenie. Stronę przejrzałam. Spodobał mi się jeden model. Prawie taki jak chciałam. Cena do małych nie należała bo zapłaciłam prawie 500 zł. Ale za to mam sporo punktów oświetleniowych. Więc się w miarę opłacało. Cudo zawiśnie za pewne zaraz jak się wprowadzimy. 
Może szałowy nie jest, ale jak wspomniałam wcześniej - spełnia moje kryteria - niski, dużo oświetlenia no i wykończenie w srebrze (jakoś do złota nie mogę się przekonać). Nie wiem jak to zrobiliśmy ale zabraliśmy ostatnią sztukę ze sklepu :D 

W miniony weekend zaatakowaliśmy sklep ze sprzętem AGD. Gdy byliśmy w Media Markcie (niby tym, że nie dla idiotów) znalazłam płytę którą chciałam sobie kupić w cenie o 350 zł niższą niż w sklepie internetowym niby najtańszym w sieci. Niestety nie mogliśmy od razu zakupić bo brakowało nam miejsca w bagażniku, ze względu na zakupiony żyrandol oraz farbę do ścian. Tak więc szybko po powrocie do domu sprawdziłam kto ma i jakie są jego ceny. Niestety dla konkurencji - mieli najtaniej, więc słynnym "pędzikiem" udaliśmy się po jego zakup. Chcieliśmy od razu wziąć też piekarnik, ale niestety nie mieli już na magazynie a towaru z wystawy nie sprzedają. Może to i dobrze bo uda się trafić na jakąś dobrą promocję :)
 W związku z tym, że nie posiadam gazu w mieszkaniu, zmuszona byłam (i dzięki bogu bo się gazu boję) do zakupu indukcji. Miałam już z nią do czynienia jak mieszkałam z mężem i wiem jedno - wspaniała rzecz. Garnek się cały nie grzeje, tylko jego dno, przez co się zmniejsza zużycie energii. Fakt, że trzeba trochę droższe garnki kupić, ale obecnie zaczynają być bardzo popularne i co raz to tańsze. Do tego - jak się nie używa - to jest wspaniała dodatkowa powierzchnia, jakiej przy kuchence gazowej nigdy nie otrzymamy. Tak więc płytę do gotowania już mam. 

Mam też wieszak do przedpokoju, chociaż jeszcze nie przyszedł do mnie ale za pewne jest w drodze :)
Miał być kuty i jest prawie kuty bo z metalu - więc na jedno wychodzi :) Spodobała mi się jego oryginalność więc się nie mogłam powstrzymać, żeby go nie kupić. Oczywiście cena też wchodziła w rolę, i jak zwykle była przeze mnie w 100% akceptowalna. 
Pytanie tylko teraz czy czarny wieszak będzie pasować do koloru ścian - lekko przybrudzonego białego oraz mocnego brązu? 

niedziela, 2 czerwca 2013

Wychodzące zza chmur słońce?

Ostatnio miałam pewien dołek, wręcz punkt krytyczny na mojej mapie życia. Prawie cała noc przemyśleń, później cały dzień bo M. był w szkole. Mętlik w głowie - co będzie jak wróci. Co będzie to będzie. Wrócił, i zaczął ze mną rozmawiać. Jak zwykle opanowany, z całymi kieszeniami pozytywnych argumentów. Zawsze rozmawia ze mną po "ciężkim dniu " dopiero następnego dnia, gdy i ja i on ochłoniemy, przemyślimy wszytko na trzeźwo. 

Prosił żeby usiąść koło niego. Nie chciał rozmawiać przez stół. Wolał mnie przytulić. To jak on mówi do mnie, to jak przytacza swoje argumenty zawsze jest jak do małego dziecka, żebym dobrze zrozumiała. Nigdy nie miałam mu tego za złe, wręcz przeciwnie. Cenię to, że potrafi w taki sposób coś komuś wyjaśnić, wytłumaczyć. Prosił o dwie obietnice, które postaram się spełnić. On wie, że sama dla siebie bym ich nie zrobiła, ale dla niego to zupełnie co innego. On wie że go Kocham. Ja wiem że ON mnie kocha. Ale też boi się, żeby nie wróciła stara Gośka - ta sprzed małżeństwa. Gdzie to właśnie małżeństwo ją całkowicie zmieniło na niekorzyść. Staram się zmienić się na taką jaką byłam kiedyś - radosną, szczęśliwą i nie przejmującą się błahostkami, jednak wiek jaki już posiadam, trochę oddziałuje na te zachowania. 

Tak czy owak. Między nami jest dobrze. Chociaż okres w jakim jesteśmy już nas bardzo męczy i stresuje, dodatkowo obydwoje stoimy w podobnej sytuacji z pracą. Pomimo tego wszystkiego chyba powinniśmy wyjechać na małe wakacje, jakoś w sierpniu/wrześniu żeby odpocząć od całego chaosu jaki nas otacza. Nabrać sił. Nawet już obraliśmy kierunek. Morze. Mam nadzieję, że się nam uda. Chociaż na kilka dni wyskoczyć. Brakuje nam wspólnych wypadów nawet takich weekendowych, gdziekolwiek, ja z aparatem, on z wykrywaczem, chodzenie w cichym lesie, nasłuchiwanie ptaków, może wiewiórki która skacze po drzewie, czy dzięcioła co stuka w drzewo. Albo odkrywanie naszych magicznych miejsc, pięknego widoku na Wisłę, z różnych miejsc koło Warszawy, pięknych polan, czy nawet zabytków architektury. Liczę na to, że od tego lipca to się zmieni, że powrócą nasze przygody odkrywcze i zaowocują nowymi zdjęciami. 

sobota, 1 czerwca 2013

Pochmurnie

Ani pogoda nie sprzyja ani wszystko co się wokół mnie dzieje. Raz na jakiś czas są dni kiedy wszystko mnie przerasta. Zwykle staram się przezwyciężać swoje problemy, ale niekiedy to się nie udaje. Na dodatek wydaje mi się, że problemy zaczynają się mnożyć jak jakieś bakterie.

Moim głównym problemem zaczyna być praca. Niby wszystko ok.. ale... zarobki nawet nie osiągają średniej krajowej po odjęciu wszelkich podatków i zus-u. Więc szału nie ma, ale jakoś żyć trzeba. Dobrze, że pracę znalazłam po utracie poprzedniej. To jest chyba największa zaleta, bo bardzo się obawiałam, że jej nie znajdę - a tu jeden telefon z setek cv i przyjęli mnie. 

Drugim minusem jest to, iż ludzie którzy dostarczają nam dokumenty są raczej nie reformowalni. Fajnie mili ludzie, można pogadać się pośmiać. Ale niestety księgowość wymaga pewnych reguł które trzeba spełniać. Większość osób tego nie rozumie. Już nawet nie wspominam o nieterminowym dostarczaniu dokumentów - czasem z 2-4 miesięcznym opóźnieniem, ale bycie niesłownym jest bardzo nie na miejscu. "Pani/Panie X proszę pilnie o dostarczenie ..." w odpowiedzi zwykle jest "tak, oczywiście, we wtorek będę" albo "już przygotowuję i wysyłam" i z wtorku robią się 2 tygodnie - do momentu kolejnego albo kolejnych przypomnień a z szybkiej wysyłki wychodzi też lipa bo niby "zapominają". Ręce opadają, ale co zrobić. To są ich nawyki z nastu lat i raczej ich nie zmienimy. 

Więc w związku z tym chciałabym w końcu zmienić pracę która nie dość, że da mi satysfakcję z tego co robię i tego co wiem jak również z zarobków, żebym nie musiała się martwić czy mi starczy kasy na to czy na tamto. 

Wczoraj postanowiłam z moim M. jechać po płytę indykcyjną oraz piekarnik. Płytę owszem kupiłam - udało mi się upolować tańszą o 300 zł. Więc jest dobrze. Z piekarnikiem gorzej - nie było już na magazynie, więc muszę pojechać kupić go gdzieś indziej. Wieczorem zatem zasiadłam sprawdzić stan moich środków finansowych na wykończenie mieszkania. No i stan rzeczy nie wygląda zbyt dobrze. Będzie brakowało mi ok 1,5 tysiąca. Dla mnie to dużo. z czegoś muszę zrezygnować. Nie wiem z czego. Drzwi? Pralka? Zmywarka? Nie wiem. Przerodziła się z tego dyskusja. Doszło do tego że usłyszałam, że muszę zmienić pracę... To był cios. Chyba nawet poniżej pasa. Pocięliśmy się z M. Ostatnie zdanie jakie ja mu powiedziałam brzmiało "wiem, że jestem beznadziejna, ze ni umiem sobie znaleźć lepszej pracy jak za 2 tysiące" - on nic nie powiedział. Zrobiło mi się przykro, smutno, nie umiałam powstrzymać łez. Moi rodzice żyją już naście lat razem a nigdy sobie żadne z nich nie powiedziało, że ma drugie znaleźć lepszą pracę. Nawet jak Mama była na bezrobotnym. A ja po ponad 2 latach słyszę takie słowa. Sama nie wiem co o tym myśleć. Większego mętliku w głowie chyba nie miałam. Nawet nie wiem jak sobie z tym wszystkim teraz radzić. Nie wiem czy umiem. Kolejny raz życie daje mi porządnego kopniaka w tyłek. A ja się z tego nie potrafię pozbierać.