niedziela, 28 kwietnia 2013

O wszystkim po trochu...

Ostatnio narzekałam, że wątpliwe żebyśmy się z mieszkaniem wyrobili do końca miesiąca. Po spokojnych rozmowach stwierdziliśmy, że chyba wyjścia dużego nie mamy i musimy się wyrobić. Jak to nam wyjdzie to nie wiemy, z pewnością każdą wolną chwilę musimy przeznaczyć na dokończenie wszystkiego co zaczęliśmy. Na pewno wszystkiego od razu mieć nie będziemy, ale łazienka będzie, kuchnia raczej też no i łózko - więc podstawowe meble będą. Jakoś da się żyć. Po następnym weekendzie jedziemy już po meble do kuchni. Wolimy, ażeby postały niż później się okazało, że czegoś brakuje. Innym tematem jest to że trzeba jeszcze jechać i kupić płytę, piekarnik no i zmywarkę. Chociaż z tym ostatnim to się okaże czy będzie od razu czy z czasem ją zakupimy. 
Bynajmniej jak na razie trochę zasialiśmy w sobie optymizmu. Mam nadzieję, że i jego i sił nam wystarczy. 

W ten weekend postanowiłam znów się pobawić z krawcową. Miałam uszyć z 2 sukienki i spódnicę ale że jak zwykle bywam zbyt ambitna jak na siebie to wyszła jedna sukienka. Chociaż jestem z niej dumna. Szycie trwało 1,5 dnia. Może i nie jest idealna ale jak na swoje małe zdolności to nie jest chyba tak źle ze mną. Z początku miała być po prostu chabrowa ale było zbyt smutno i doszyłam do niej kawałek malinowego paska  który jest dość długi (1,5 metra) więc można się nim dowolnie obwiązać. Efekt całokształtu wygląda ot tak :)

Mam nadzieję, że na lato będzie w sam raz :)

Wczoraj pozostałam sama w domu. Rodzice wyjechali na majówkę - tą taką 9 dniową więc pozostałam sama. Po szkole miał przyjechać M. no więc obudziła się we mnie kucharka. Oczywiście obudziła się dość późno - 30 min przed jego przyjściem, ale jakoś się wyrobiłam. Obiado-kolacją był makaron z brokułami i łososiem (Nie wiem, czy wspominałam ale mój facet mięsa nie jada, więc nie lada gratka wymyślić coś dobrego). Ogólnie danie polecam. W przyszłości postaram się je uwiecznić i podać przepis. Ale szybko to chyba nie będzie bo usłyszałam "dobre, ale nie możesz go robić za często bo się nam przeje". Tak więc dyspozycja wydana, że często nie może być. 
Znów na śniadanie wymyśliłam kanapeczki z bułki na których był ser żółty, jajko, łosoś wędzony, pomidor, i wszystko dodatkowo udekorowane majonezem ze szczyptą pieprzu. Zabrakło tylko ogórka, chyba przez to, że On się musiał do szkoły wyrobić. Wyglądało mniej więcej tak:


Ogólnie to polecam takie kanapeczki na wszelkiego rodzaju imprezy. Są naprawdę przepyszne :)

Dziś na obiad będę tworzyć faszerowane pomidory :) Jedyny problem jaki dziś miałam to znaleźć dość duże warzywa, ażeby sporo się farszu zmieściło. Zobaczymy czy mi one wyjdą. 

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Remontu ciąg dalszy...

... Remont zaczyna być jak niekończąca się historia, trwa, trwa, no i ciągle trwa. Była perspektywa "do świąt się wprowadzamy" - stała się szybko nierealna. Później "do majówki się wprowadzimy" co prawda majówka za tydzień ale wiemy, że jest to mało realne. Teraz pytanie czy uda nam się wprowadzić chociaż do końca maja. Bo nie jesteśmy tego pewni. Owszem chcielibyśmy bardzo ale jak to wyjdzie to się okaże. 
Łazienkę porzuciliśmy w stanie jakim jest, czyli niedokończone wc, brak wanny. Wszystko przez to, że stwierdziliśmy że priorytetem teraz jest kuchnia. Bo to zamówić meble, robią je ok 3-4 tygodni no i wtedy przyjeżdżają panowie i montują. Więc i podłoga powinna być, i sufit no i ściana pomalowana. Tak więc zaczęliśmy od sufitu - bo ściany już wcześniej zagipsowaliśmy i dotarliśmy. wyglądało to tak



Może niezbyt przypominało to sufit ale zalążek już jego był. oczywiście jak to u nas bywa, bez problemów się nie obyło. a to pomyliliśmy się o 4 cm. a to trzeba było wykuć większą dziurę na wentylację. a to skrzynkę z bezpiecznikami opuścić... W końcu, po 2 dniach przybrał on trochę lepszą formę, bardziej przypominającą sufit.

No i nawet oświetlenie się pojawiło :)
Wydaje mi się, że będzie dobrze wyglądało. 
Ale wracając do tematu kuchni. Wybraliśmy się na "oględziny" fachowców. 
Pierwszy rzut - bazarek niedaleko, sprawdzona firma wszystko pięknie cacy. Przyniosłam swój projekt jak ma wyglądać. Z materiałem idziemy po kosztach, złotych klamek nie potrzebujemy, po prostu najzwyklejsze szafki... Projekt wyglądał od tak:

Już, na samym początku powiedziałam sobie że więcej jak 4 tys za 3 metry kuchni nie dam. No ale jak pan liczył i liczył i liczył i wyliczył po czym z uśmiechem powiedział "całość będzie kosztować 5.600 zł"... Szczęki nam opadły jakbyśmy z stali na jakimś 10 piętrze i spadły na parter. Oczywiście z uśmiechem odpowiedzieliśmy "w takim razie dziękujemy, mamy jeszcze kilka firm do odwiedzenia" i się po prostu zmyliśmy. Koleś wyliczył nam metr za 1866 zł... to jakaś porażka, Po prostu się załamałam. Ale coś mnie tknęło i mówię do swojego M. "wiesz co, jak mamy jeszcze chwilę czasu to chodź może zajedziemy do IKEA i tam zobaczymy ile nam wyjdzie kuchnia". No więc na rondzie zawrotka i kierunek IKEA. Nie szliśmy z jakąś nadzieją, ale zawsze coś do porównania. z 20 min czekaliśmy na naszą kolejkę do osoby wyceniającej. Pan miły, zapytał jakie fronty spojrzał na projekt i wbijał szafkę za szafką. Pomiędzy pytając o jakieś szczegóły, a to doradzał nam szafki. Po czym ostateczna cena wyszła ze wszystkim 3.500.... Ponownie nasze miny były bezcenne. Tym razem zagościł uśmiech. Do tego wszystkiego meble są dostępne od ręki a jedyną rzeczą z jakiej będziemy musieli skorzystać to z usługi docinania blatu. Humory nam się od razu poprawiły. Nigdzie już nie zamierzamy jeździć bo wiemy, że będziemy mieć kuchnię z IKEA. 

Kuchnia będzie biała z blatem w kolorze orzecha. Jestem zadowolona że będzie pięknie wszystko
wyglądało. I co najważniejsze spełniają się moje słowa "nie dam za kuchnię więcej niż 4 tys" :)

czwartek, 11 kwietnia 2013

Krawcowa

Kilka dni temu postanowiłam sprawdzić się w roli krawcowej, wszystko może przez to, że często nie ma bluzko-tuniko-sukienek jakie bym chciała kupić. Po prostu ich nie ma. Za pewne to wina mojego spaczonego gustu który zawsze jest poza modą. No i stało się że zamówiłam po prostu dwa kawałki materiału. dokładnie po 1 metrze bieżącym z koloru. Jakby nie było to "wujek google" wspomógł w temacie "jak szyć". Co się okazało, że jest bardzo dużo informacji, dużo filmików ze wskazówkami jak szyć. No więc wzięłam się do roboty. 

Najpierw obczaić musiałam fason, co proste do końca nie było, ale dałam radę. Następnie jak to krawcowa typowa. Szpileczki i upinałam jak miałam przeszyć. Niestety nie posiadałam ani nic na wzór, żeby dopasować, ani żadnego przedmiotu którym mogłabym sobie narysować. Ale, dam radę, Ja bym nie dała? ta która gipsy dociera to sobie bluzki nie uszyje...

Nie wiedząc czemu później tydzień tak materiał ze szpilką sobie leżał i chyba nabierał urzędowej mocy, ażeby go przeszyć (na początku tylko jedną bluzkę upięłam). No i czas nadszedł na szycie... Mamuśka kupiła jakąś nowoczesną maszynę, więc jakoś musiała mi najpierw wyjaśnić co się z czym je, to znaczy szyje. Gdy podstawy ogarnęłam, zaczęłam SZYĆ! I nawet nie wiedziałam, że to taką frajdę sprawia. Pierwsza bluzka uszyta, chociaż muszę ją trochę skorygować. Jest to typowy "nietoperz" (żaden gacek, zwykła bluzka a'la nietoperz"). Utrudnieniem było to, iż szwy widać, gdyż przeszycie jest z prawej strony. Najgorzej było nadać kształt, obecnie nie są obszyte brzegi ale chyba na dniach to uczynię. Tak samo jak i dekolt czy jak kto woli otwór na głowę również zamierzam obszyć. A bluzka się prezentuje ot tak:

Drugi mój wyczyn to taki spontan. też coś podobnego. Może tyle co bardziej figurę podkreśla no i wszędzie jest obszyta. Chyba nawet bardziej mi się ona podoba. No i jest mega wygodna :) Długość wybrana tak, ażeby pasowało i do dżinsa i do leginsa a nawet i na gołą nogę. O!. 

Jedną z głównych rzeczy jaka mnie skłoniła też do uszycia sobie czegoś to cena. Za oba materiały zapłaciłam grosze. Z pewnością za taką cenę, nawet z przesyłką nie kupiłabym takiej bluzki a na pewno nie takiej jakości jakiej są. Ponadto są bardzo wygodne, co bardzo lubię, żeby mi nic ruchów nie utrudniało, a i zalotne są również :)

W najbliższym czasie chyba też sobie kupie kawałki materiałów i coś będę kombinować, może spódnica, może sukienka, kolejna bluzka... jeszcze nie wiem, wiem, że to Wciąga  :) 

niedziela, 7 kwietnia 2013

Fiolet raz!

Weekend, jak większość ostatnio, minęła nam pod hasłem "wykańczanie mieszkania". Więc bez rewelacji teoretycznie ale... w końcu w naszej łazience pojawił się kolor :) już przełamaliśmy czystą biel jaka w niej panowała.
Ale znów trochę zabawy z płytkami w odcieniu fioletu jest. Jedno co nam trochę krzyżowało plany to to iż nie można było rządku za rządkiem układać bo się zaraz zapadały. Więc trzeba było odczekać spory odstęp czasu. pierwszy rząd ułożony został w sobotę późnym wieczorem, drugi dziś rano a trzeci znów wieczorem. Ale płytki wyglądają znakomicie. Jak mi się uda je utrzymać w idealnej czystości to nawet lustro nie będzie potrzebne bo w nich się można przeglądać. Nawet mojemu facetowi się ten kolor spodobał. Jak to on powiedział "na początku nie podobały mi się, kolor mnie nie przekonywał, ale jak teraz je położyłem z tymi białymi to bardzo mi się podobają. Ale jeszcze nie przekonałem się do tych dekorów bo są dość blade, no ale zobaczymy jak skończymy wszystko" .
Tak. mój facet nigdy mało nie mówi, tylko jak już to pełne kilku-członowe zdanie ;) Co do dekorów o których wspomniał to są one żółto-pomarańczowe. Taki bliżej nie zidentyfikowany odcień, gdyż jest to listwa szklana malowana z jednej strony. Mam nadzieję, że jeszcze trochę i będą też dekory :)

Oprócz łazienki, zaczęliśmy robić w między czasie jak sechł klej, sufit podwieszany który będzie ciągiem od przedpokoju, przez część pokoju aż do kuchni. Taki mały tasiemiec. 
Ale oczywiście czasu nam na zrobienie więcej zabrakło, jak też ja, jako "pani architekt" nie wiedziałam w którym miejscu będzie oświetlenie w kuchni. No jakoś mi się zapomniało. Oczywiście po powrocie do domu wszystko mi się przypomniało, czyli standardowo. 

Ostatnio na forum osiedlowym zawrzało że są za naszymi oknami dzikie zwierzęta. Chociaż my do tej pory widzieliśmy tylko za drzewami małą sarenkę oraz w zeszłym roku bażanta - chociaż dobre i to. No i dziś. w ramach relaksu podeszłam do okna wyjrzeć na naszą zabalkonową naturę i moim oczom ukazał się dzik. BA ! nawet to była Locha z małymi, których było z 5-6 sztuk. Widok przepiękny. Zachwycaliśmy się z bite 20 minut nimi. 


Okazało się, że niedaleko mają swoje legowisko, więc jest szansa że jeszcze nie raz rodzinkę zobaczymy w komplecie. :)

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

łazienkowo

Przedświąteczny tydzień minął nie dość, że szybko to i trochę męcząco. M. dostał zwolnienie bo od 2 tygodni chodził jakiś takiś podziębiony. Przyjechał i wziął się ponownie do wykańczania małego M2. Ciąg dalszy łazienki. Skończyliśmy dopiero w sobotę po 22. Wiem, że święta, że ludzie chcą odpocząć, że się nie powinno. Ale kiedy to wszystko skończyć jak człowiek nie ma kiedy tylko weekendy. Wstępne plany przyjmowały, że na święta się przeprowadzimy a tu klops (warzywny bo M. mięsa nie jada). Siedział i dłubał w łazieneczce. I efekty w sobotę wieczorem można było już podziwiać. Obecnie łazienka wygląda jak by się weszło do szpitalnej łazienki. Biel bije po oczach. Chociaż stwierdziłam, że farbę do sufitu i ścian kupiliśmy ZA białą. Tak.. za białą bo płytki wyszły przy niej kremowe. No ale od piątku zacznie się pojawiać kolor w łazience - czyli fiolet :) przykładaliśmy cały komplet - kolor płytkę i dekor i wiemy, że będzie bosko :) Obecnie 4 metry kwadratowe szczęścia wyglądają od tak:




Ja, żeby  nie było, że nic nie robiłam wzięłam się jak to kobieta pracująca za kucie ścian. Okazało się że potrzebujemy jednego kabla dodatkowo do (w)łącznika światła. A to znów trzeba też było przenieść domofon bo wg tego co dał developer wychodził w połowie drzwi do szafy. Sama nie wiem czy może w planach mieli żeby był on w samej szafie... sama nie wiem. Wiem, że znajomi mieli go na środku ściany :)

W sumie gdyby nie święta to przez te dwa dni byśmy porobili w mieszkaniu. i być może łazienka byłaby na totalnym wykończeniu. No ale niestety. Z tego powodu piątkowy bałwan, którego ulepiłam na tarasie, popełnił w sobotę samobójstwo i się z rozpaczy rozpuścił. A był taki piękny. Amerykański, Remontowy i UŚMIECHNIĘTY  :)


Dodatkowo w czwartek stałam się właścicielką mieszkania. Udało się w końcu podpisać akt notarialny :) Myślałam, że to bardziej boli, ale jakoś obyło się bezboleśnie. Dodatkowo kilka godzin później było pierwsze zebranie na którym miała powstać wspólnota mieszkaniowa. Całe spotkanie trwało 2 godziny. Były zaproszone wyłącznie osoby które podpisały akt, ale na forum wpadliśmy na pomysł, że wszyscy mieszkańcy mają prawo wiedzieć kto będzie administratorem. Więc wieczorem 2 dni przed skoczyliśmy i z M. rozwiesiliśmy kartki o zebraniu - efekt był dość sporo widoczny. Salka była zbyt mała na taką liczbę osób. Ogólnie ja siedziałam i się śmiałam bo wiedziałam jak to będzie przebiegało. Faktycznie ludzie niektórzy mądrze zadawali pytania, ale niektórzy nastawili się bardzo wrogo i bojowo. 
Ale jakoś to przeszło o obecnie jestem jednym z członków wspólnoty :)

p.s. znów jedną w ważnych rzeczy udało mi się załatwić przed świętami. Przed Bożym Narodzeniem odebrałam klucze (w czwartek). Teraz (też w czwartek) podpisałam Akt. Chociaż ostatni etap "przeprowadzka" wolałabym załatwić trochę wcześniej aniżeli przed jakimiś świętami.