środa, 18 listopada 2015

Fenomen Craiga

Ostatnio byłam na Spectre - co już wspomniałam. Jednak dziś o czymś innym, a raczej o kimś innym. Czyli o odtwórcy głównej roli - Danielu Craigu. 

Czemu on tak wiele kobiet zachwyca? No właśnie starałam sobie na to pytanie odpowiedzieć. Dopiero obejrzenie po raz kolejny Quantum of Solace zdałam sobie sprawę o co tu tak naprawdę chodzi. 

Sam Daniel nie urodził się żeby zagrać tylko w Bondzie. Jednak to ta rola dała mu chyba dość sporą  popularność. I dość mocno go szufladkuje. Jednak ostatnio zagrał też w Dziewczynie z tatuażem i jak dla mnie zagrał znakomicie. A co jest w tej znakomitości? Chyba to,że jest naprawdę dobrym aktorem i potrafi się wcielić w każdą rolę. 

Craig jest już dorosłym mężczyzną, wręcz bym powiedziała że w sile wieku, jednak jak na swój wiek ciało ma wysportowane, nie boi się go pokazywać w filmach, bo w sumie nie ma się czego wstydzić. Oczywiście samo ciało uzupełnia twarz - typowo męska - silna uroda. 

Czemu tyle kobiet piszczy na jego widok? No kurde, widząc jego w filmach, większość kobiet nie jest w stanie mu się oprzeć (w filmach)  ale chyba też i w życiu prywatnym (w internecie można wyczytać że miał 5 partnerek). Powoduje to, że każda (no dobra większość) chciałaby spotkać takiego faceta jak on na swojej drodze, silnego, męskiego, który będzie dominował w życiu jak i łóżku. No bo umówmy się ilu facetów jest takimi dominującymi w związkach? Raczej jest ich niewielu, stąd też wyobrażenia kobiet o tym ideale Craiga. Do tego nie dość, że dominujący to garnitur dodaje mu jeszcze więcej sex appeal-u, gdzie część kobiet już zdążyła obślinić się na jego widok. 

No dobra prócz ciała i tego twardego, dominującego charakteru jest jeszcze kilka zalet:

- niebezpieczna praca z której zawsze cało wychodzi, a ewentualne urazy dodają mu więcej do seksualności, bo nie płacze jak się skaleczy, walczy do końca, a ewentualna kobieta mogąca opatrzyć jego rany sika już ze szczęścia, że aż jej majtki spadają. 

- bogactwo, no bo przecież tajmy agent 007 nie zarabia średniej krajowej, zarabia "troszkę" więcej, że stać go na najlepsze samochody świata, ubrania, mieszkanie, dom i inne dodatki - czyli pławi się w luksusie ale tego tak bardzo nie pokazuje - ale dajcie mu jedną z większości polek to majątek jego by roztrwoniła w pół roku :) 

-stanowczość, to jest chyba dość istotne - bo przecież wahanie się z decyzją nie należy do najlepszych zalet, a tu taki Daniel nie musi długo myśleć bo on działa!

- rozmowa - ukazuje się też, jako mężczyzna który rozmawia i słucha swoich kobiet. Nie chce mówić o sobie, woli słuchać kobiety, jednak czym zwykła szara kobieta by go zaskoczyła? "A wiesz dziś nogi ogoliłam, a  to wczoraj ta małpa Jolka przyszła lepiej ubrana ode mnie a ma takie zwały tłuszczu..." ;)

- uczuciowość, nawet w najgorszym momencie, kiedy ma zginąć to zawsze pocałuje tą jedyną, ale nie tak w policzek, ale zmysłowo...

- bezpieczeństwo - każda kobieta może poczuć się w jego ramionach bezpiecznie, obroni ją przed każdym złem, nawet jeśli miałby to być pajączek,

- doświadczenie życiowe, no cóż, jest on doświadczonym facetem, z pewną historią a nie jakimś małolatem, a każda z kobiet chciałaby mieć faceta dorosłego a nie jakiegoś dzieciaka.


No cóż więcej chyba wymieniać nie trzeba - ideał faceta. Teraz niech każda z kobiet sobie wyobrazi, że spotyka takiego Daniela i co? uległaby każda z nas. Nawet jeśli miało by to być pierwsze i ostatnie spotkanie. Pofantazjować zawsze można... ;)

Jednak mnie bardziej pociągałby typ tzw. Iron Mana czyli Roberta Downey Jr. - chyba bardziej ludzki jest i realistyczny ;) 

czwartek, 12 listopada 2015

Ukulturalnienie chamstwa?

W minioną środę wybraliśmy się do kina, a to żeby się trochę ukulturalnić, a to żeby obejrzeć dobry film w kinie. Tym samym wybraliśmy się na popołudnie na ostatni hit Spectre. Ale nie o filmie będzie tutaj gadka. 

Chcąc czy nie wybierając się do kina jesteśmy skazani na kontakt z ludźmi. Różnymi ludźmi. Chociaż wydaje mi się, że w większości tymi, u których z kulturą na bakier. 

Dziki tłum
Tak, ja naiwna myślałam, że w wolny dzień, święto, będzie mało ludzi. Spodziewaliśmy się większej ilości ludzi jednak po wejściu do kompleksu rozrywkowego, w skład którego wchodzi nie tylko kino ale i kręgle, rzutki, bilard i inne formy rozrywki, wszystko przerosło nasze oczekiwania. Kolejka po bilety była tak zawiła i długa, że zastanawialiśmy się czy na pewno się wyrobimy, patrzeliśmy nawet czy może jest osobne okienko dla osób z rezerwacją, ale niestety. Musieliśmy w tym wężu stać i czekać. Chociaż najgorsze było, że ludzie potrafili stanąć w dwóch kolejkach przez co robili sztuczny tłum. Bo przecież trzeba być szybciej, a nie myśli się już, że co za różnica 2 minut czy się zostanie obsłużonym u jednej czy drugiej osoby. 

Ale dobra udało się wyrobić przed 30 minutami przed seansem - taki jest warunek zaklepania rezerwacji. Wchodzimy na górę, bo standard popcorn i coś do picia przez te 3 godziny by się przydało. A tam jeszcze większy szok. Jeszcze więcej ludzi, jeszcze większe kolejki. Stanęliśmy przy pierwszej lepszej.po 20 minutach byliśmy szczęśliwymi posiadaczami jednego dużego popcornu i jednego dużego sprite. Więc skąd ta kolejka? No cóż. Oczywiście opcja stawania w kilki kolejkach na raz to jedno. Dwa, stojąc w tej kolejce można przeanalizować przez te 20 minut co się chce zjeść i pić a co nie, ba! nawet dałoby się każdego produktu policzyć kalorię, i ilość wysiłku jaka potrzebna jest do ich spalenia, ale NIE! trzeba podejść do pani i dopiero się zastanawiać. Jeszcze małe dzieci to jakoś zrozumiem, chociaż w takich warunkach rodzic mógłby zapytać co dziecko chce i żeby się zastanowiło, wystarczy chcieć. No i gdy nasza obsługa trwała około 1,5 minuty to innych trwało to nawet 5 minut! Już nawet nie wspominam, że gdy były 2 kolejki to ludzie na chama się wpychali i robili kolejne kolejki... umarł w butach. Czemu ludzie nie potrafią spokojnie stanąć w jednej kolejce tylko muszą się wpychać?

No i trzecia kolejka - do wejścia za bramkę ze sprawdzeniem biletów. Tak, dobrze czytacie przy bramce. Też byliśmy w szoku bo nie wiedzieliśmy, że coś takiego istnieje. A tu oczywiście ktoś się wcisnął, ktoś zaczął robić jakieś małe awantury i pracownikowi była potrzebna pomoc kierownika... 
Bo tym widoku powiedziałam do M. "następnym razem wybij mi z głowy pomysł kina w dzień wolny" 

W kinie zachowaj ciszę... 
Tak w teorii powinno być. W realu? w realu coś takiego nie istnieje. Zwykle przed wejściem do sali czeka się na otwarcie drzwi, co robi personel. Więc kulturalnie usiedliśmy na kanapach i czekaliśmy na ten moment. W pewnym momencie z 20 osób poszło do sali, jak się zrobiło pusto i i my się ruszyliśmy, jednak nas uprzedził pracownik kina po czym wymieniłam z nim dosłownie dwa słowa:
Pracownik: tam nie można jeszcze wejść.
Ja: no dobrze, rozumiem, tylko wie Pan, że tam weszło już z 20 osób?
P: ale jak to?
J: no tak.
Mina chłopaka była bezcenna, po czym my dalej udaliśmy się na kanapy i dopiero po jakiś 5 min weszliśmy zajmując swoje miejsca. 
Zwykle przed seansem wyciszamy telefony. W końcu to kino. Jednak nie wszyscy o tym pamiętali, ba! wydaje mi się, że nawet ktoś w trakcie filmu ustawiał sobie dzwonek w telefonie! Oczywiście kilka razy komuś coś zadzwoniło, na szczęście nikt nie odbierał, ale to już samo z siebie odwraca uwagę od filmu. 

Łamanie wszelkich zasad.
Zwykle przy wyborze filmu można natrafić na takie małe znaczki określające wiek od jakiego można iść na dany film. Wydawało nam się, że one jakoś zobowiązują. I że na filmie z Bondem - jako że oglądaliśmy poprzednie części - małolatów nie będzie. Że będzie te 16+ i będzie święty spokój. A tu niespodzianka! Film jest od 12+, gdzie jest pełno krwawych ujęć, sceny miłosne itd itp. Ale najbardziej zaskakujące było pojawienie się dzieci około 5-7 lat. Kurna co Ci rodzice mają w głowie zabierając dziecko na taki film? A później dzieci chcą spróbować jak to jest zabić kogoś... Nóż w kieszeni się otwiera widząc taką głupotę rodziców.

Kto pierwszy...
Oczywiście, na koniec filmu, gdy pojawiała się ostatnia scena wyszeptałam do M. "patrz będzie bieg, kto pierwszy do wyjścia" i oczywiście się nie pomyliłam. Nawet nie pojawiły się napisy a ludzie już się spieszyli do wyjścia, jakby tam czekała jakaś nagroda za to kto pierwszy wyjdzie. Jedna pani nawet chciała wejściem wychodzić ale uniemożliwiła jej to obsługa, więc pędem udała się na dół. Widząc ten dziki tłum byliśmy w szoku, bo chyba idzie się do kina odpocząć, zrelaksować, a nie latać jak opętany po budynku kina? Przeczekaliśmy do końca szturmu i powoli się zebraliśmy, jednak my  i jeszcze kilka osób czekaliśmy co pojawi się na samym końcu - po napisach. Pojawiło się to na co wszyscy czekaliśmy - informacja, że Bond powróci, i dopiero wtedy uradowani wyszliśmy z sali. 

No i oczywiście finalnie wychodząc z kina natknęliśmy się na stado samochodów zaparkowanych na chodniku, na trawniku, no gdziekolwiek, tak by nie zużyć zbytnio nóg i butów. Chociaż zapomnieliśmy wspomnieć, że obok kina jest wielki, zadaszony, wielopoziomowy parking, jednak z niego trzeba dość. Do tego wszech obecna młodzież i rodzice rozdeptujący trawnik, wyrzucający kiepy po papierosach na trawnik, bo po co wyrzucić do kosza. 

Suma summarum - po co ludzie idą do kina jak nie potrafią się w nim a ni zachować, ani wykazać za grosz kultury będąc już w nim? Czy nie można iść normalnie stanąć w kolejce a nie wpychać się? Czy można nie robić awantury nic nie winnemu pracownikowi? Czy można dać spokojnie sprzątnąć obsłudze kina salę przed wejściem kolejnych klientów? Czy można spokojnie wyjść, nigdzie się nie śpieszyć a samochód postawić nawet kawałek dalej tak by szanować to co wokół nas się dzieje?

Ludzie mnie zaskakują, ale coraz częściej negatywnie .


piątek, 6 listopada 2015

Gość w dom...

Na śniadaniu w pracy zaczęłyśmy z koleżanką rozmawiać o manierach i zachowaniach innych ludzi zwykle takich którymi się spotkaliśmy lub spotykamy nadal. Efekt? popłakałyśmy się ze śmiechu, jednak będąc w tamtym czasie i przyglądając się danemu zachowaniu każdej z nas przebiegła myśl "Boże co ja tu robię?"

Lecz do rzeczy: co nas tak rozbawiło:

Być gościnnym.
Zwykle jeśli idziemy do kogoś w gości to jesteśmy tzw obsługiwani praktycznie pod sam nos. Herbata, Kawa, ciasto, ciasteczka, wafelki.... Jednak zdarzają się wyjątki. Na taki wyjątek trafiłam akurat ja sama. Akurat dom w którym natrafiłam na taki wyjątek to dom rodziców M. 
Jeśli przychodzimy do moich rodziców to zwykle pytają "Kawy, herbaty?" po czym stawiają jak nie ciasto na stole to jakieś ciasteczka, zawsze coś do tego picia, umilającego spędzanie wspólnego czasu. Oczywiście przy tym jest rozmowa, wymiana poglądów, rozmowa o tym co nam się przytrafiło. Więc wydaje mi się, że taki standard. Jednak gdy zawitamy do rodziców M. to sprawa jest zupełnie inna. Pomijając fakt, że jesteśmy tam dość rzadko to wchodząc nie dostajemy pytania czego się napijemy. Od razu jest twierdzenie "Chcecie to sobie zróbcie herbaty", do propozycji kawy  przez prawie 5 lat moje uszy nie usłyszały. No ale ok. Gdy już nawet zrobimy sobie tą herbatę to jego rodzice gdyby nigdy nic jedno ogląda telewizję a drugie gra dalej na komputerze (komputer rzecz święta, nie daj bóg się zepsuje). Co prawda zdarza się, że o czymś porozmawiają ale nie odrywając się od tego co robią. Oczywiście chyba nie muszę wspominać, że o ciastach można zapomnieć. Chociaż, czasem się zdarza "w lodówce jest galaretka, jak chcecie to sobie nałóżcie", gdzie u mnie w domu, mama nie pytając już dawno by położyła po sporawym kawałku do przegryzienia każdemu na talerzyk. 

Porządek ważna rzecz, ale...
Każdemu zdarza się mieć bałagan w domu, a nie daj boże przypałętają się się jeszcze goście. Wtedy każdy z nas zwykle ma turbodoładowanie i to co zwykle sprząta cały dzień jest w stanie ogarnąć w 3 minuty :) No ale jeśli już mamy tych gości, w szczególności dotyczy się to rodziców, gdzie ich dzieci potrafią niespodziewanie zrobić nalot i odwiedzić ich, to zwykle w tym miejscu gdzie będziemy siedzieć na tej przysłowiowej herbacie to się w miarę ogarnia. No a stół to już koniecznie. Ale nie! Żyliśmy wszyscy całe życie w jednym wielkim błędzie. Stołu się nie sprząta, nawet jak przyjdą goście. Bo po co? przecież przyjdą tylko nabrudzą i taki brud pozostawią, jeszcze większy aniżeli był, więc opcja sprzątania nie wchodzi w grę. A my nie powinniśmy się przejmować kilkoma plamkami na obrusie, porozrzucanymi gazetami, obcinaczkami do skórek czy resztkami jakiegoś jedzenia ;)

Oszczędność największą cnotą.
Jak wiadomo, nie wszyscy muszą wiedzieć, że się oszczędza, że nie kupuje się np. typowego ptasiego mleczka czy delicji, albo że obrus który ma 30 lat nadal wygląda jak nowy. To są rzeczy jakich na pierwszy rzut oka nie widać i nigdy nie zobaczymy - no może poza tym obrusem. Jednak czasami oszczędność przybiera tą gorszą stronę. Chyba najgorszą. Jeśli jesteśmy u kogoś na obiedzie to zwykle podają nam miskę zupy czy talerz z drugim daniem na serwetkach - wiadomo - przedłuża to czystość obrusu. Jednak gdy otrzymujemy taką serwetkę, która ma swoje 20 życie, z plamami, wyglądająca jakby była posmarkana to już chyba nie jest dobrze. Chociaż z pewnością osoba, która jest gospodarzem nie widzi nic dziwnego, bo przecież się nie przerwała, a plamki są małe albo jest jedna ;) Jednak innym przypadkiem jest podawanie zamiast serwetek, po prostu ścierki pod tak zwaną brodę, by się nie ubrudzić,zwykle tak się dzieje przy zupach tych mocno barwiących np. czerwony barszczyk :) I jakież nasze zdziwienie gdy dostajemy taką ściereczkę, która pamięta jeszcze Zabór Pruski a cała wygląda jak ser szwajcarski? Nie wiemy wtedy czy podziękować, czy jednak spróbować ją założyć ale tak by dziury nie były w newralgicznych miejscach... spróbujcie sobie to wyobrazić :)

Oczywiście pomijam fakt innych małych niuansów typu sztućce obiadowe jak dla dzieci - plastikowe tyle, że ze względu na czas jaki już są - po nadtapiane i wydrapane, podawanie obiadu na obtłuczonej zastawie, czy ostatecznie jako gość posprzątanie po sobie i pozmywanie naczyń bo przecież je pobrudziliśmy. 

Ciekawe czy komuś z Was zdarzyły się jakieś śmieszne historie, gdzie nie wiadomo było co zrobić ;)

poniedziałek, 2 listopada 2015

(Nie)przyjaciele

Ostatni czas jest dla mnie bardzo nostalgiczny, pełen przemyśleń. Wręcz zamknęłam się w sobie i przemyślam różne sprawy. Wiele osób to ciekawi co mi jest, że jestem spokojniejsza, wyciszona a nie jak zwykle rozgadana i wesoła. 

Może w końcu wyleję tutaj -na klawiaturę - to co siedzi głęboko we mnie... 

Całe moje dotychczasowe życie i osób jakie w nim znajdowały miejsce to osoby którym na początku zaufałam a później się bardzo na nich zawiodłam. Oczywiście mówiąc tym osobom prawdę co o tym myślę. Czy to dobrze czy źle?

Zawsze miałam wrażenie, że ktoś lubi mnie tylko wtedy kiedy ma jakiś interes. Nie było bezinteresownego zapytania się "co słychać?".  Zwykle te słowa kończyły się "bo wiesz mam sprawę...".

W innych przypadkach osoby celowo mnie omijały, niby lubiły ale tak po chamsku odrzucały.
Zawsze dawałam z siebie 100% dla innych, ja sama nie byłam ważna, ważniejsze było, żeby ktoś się czuł dobrze, był zadowolony, bo mnie samej to dawało satysfakcję i zadowolenie. 

Nigdy nie mówiłam o swoich uczuciach, o tym co mnie gryzie, czemu jest mi źle. Dusiłam to w sobie i to może jest ten błąd.Ale z drugiej strony co kogoś mogą obchodzić moje problemy, mało ma swoich? Wolałam sama się z nimi uporać, wracały co jakiś czas, teraz wróciły na dłużej, skumulowane z innymi. 

Jaki jest skutek? Nie mam praktycznie przyjaciół. Hm... inaczej - mam znajomych ale czy przyjaciół? raczej nie. 

Koleżanki ze szkoły, jak się okazało nie lubiły mojej pewności siebie, i nawzajem się burzyły na mnie, że niby ja coś zrobiłam, że coś powiedziałam. Kilka lat później chciałam z jedną z nich spróbować odnowić kontakt ale jak się okazało,obraziła się za to, że nie dałam jej za dużo zdjęć i że niby ją traktowałam jak powietrze - skutek - zachowanie dziecka z podstawówki i usunięcie mnie ze znajomych.

Chciałam się zakumplować z osobami z bloku. Jeszcze przed oddaniem go, spotkaliśmy się niewielką grupą. Pomyślałam - extra fajni ludzie, fajni sąsiedzi. Wszystko było piękne do momentu przeprowadzki dwóch dziewczyn do nowych mieszkań, ja sama wprowadziłam się prawie rok po odebraniu kluczy. Wszystko było ładnie jak się im trochę pomagało, jednak po tym czasie zaczęły mnie unikać, olewać. W pewnym momencie M. nie wytrzymał i wygarnął im to olewanie mnie. Obraziły się. Jedna z nich miała jednak jakieś sumienie bo próbowała ze mną pogadać. Ja sama jej powiedziałam, że nie jest fajnie jak trzy sąsiadki umawiają się do kina a dzień później dwie pozostałe zamawiają bilety i idą do tego kina same. Po tym czasie koleżeństwo się skończyło. Do tego doszedł fakt, że z początku z sąsiadką za ściany chciałam utrzymać w miarę sąsiedzkie kontakty. Za pierwszym razem się udało, jednak za kolejnym - zupełnie inna, zaczęła mnie omijać, czyżby ktoś jej coś o mnie powiedział? Słyszałam jak właśnie poprzednie sąsiadki były u niej rozchichotane... 

Myślałam, że mam przyjaciół w pracy. Myślałam, bo wiem jedno, o pracy z nimi nie można porozmawiać. Zaraz oburzają się, i mają pretensję do mnie samej, że mam ambicje i chce zarabiać więcej i pracować więcej niż robię (to czego wcześniej nie wspominałam, jako jedyna osoba dostałam jednak tą podwyżkę, jednak nikt o tym nic nie wie, dla świętego spokoju). 

Człowiek chciałby się komuś wygadać i nie może bo temu jedno nie pasuje, drugiemu drugie a trzeci tylko czeka aby wykorzystać sytuację. Tylko dlaczego ja zawsze muszę wszystkich wysłuchiwać? co robię, źle że nie mogę mieć fajnych znajomych i przede wszystkim takich którym mogę zaufać i się zwierzyć. Do pewnego momentu wystarczam sama sobie, lub mój luby jednak są momenty gdzie potrzeba wygadać się drugiej osobie. Tylko komu?

A może to jest tak, że trafiałam na ludzi, którzy czerpali radość ze sprawiania komuś przykrości? Za każdym razem po takim odrzuceniu musiałam "przechorować". Teraz choruję podwójnie albo i potrójnie.

Nawet niektórzy nie zdają sobie sprawy ile można dać by móc spotkać osobę z którą by można rozmawiać swobodnie. Zawsze mi się marzyło, że będę miała wielu znajomych, którzy będą mnie odwiedzać na przysłowiową herbatę. A tu co? tutaj dupa. Jest mieszkanie, ale puste. Tylko my i pies. Niby taka bzdeta, niby coś normalnego a mnie to boli. Jest to jedna z rzeczy jaka mnie boli najbardziej, bo jest jeszcze druga. Jednak zbyt intymna. Może kiedyś z nią się wygadam, chyba, że  niedługo wszystko się jakoś ułoży. 

A tu balkon w tym roku w końcu uporządkowany, lecz jednak wciąż pusty.