Już wcześniej wspominałam, że wybieram się na ślub koleżanki którą znam od pieluchy. Jak wiadomo - panieński udał się dość średnio. No ale przeżyłam. Przyszedł czas na ślub z weselem. Oczywiście jak to u mnie w rodzinie bywa - ojciec wyszykował się tak, że ledwo co wyrobiliśmy się do kościoła! Ale oczywiście on zawsze ma czas.
Ślubu w kościele chyba nie trzeba komentować bo wszędzie zwykle bywa taki sam. No może poza małym faktem gdy Sławek miał głosik chłopca 5-letniego a Karolina zaczęła płakać przy przysiędze. Po wyjściu z kościoła, żadnych kwiatków, grosików, ryżu i innych bajerów. Od razu przeszli pod ścianę i przygotowali się na życzenia. Gości dużo nie było. Zauważyliśmy, że większość odchodziła od kwiatów i dawała alkohol. W sumie sama wiem po sobie, że później z wielką ilością kwiatów nie ma co robić i się rozdaje po kolei ludziom.
Młodzi jechali do ślubu i na salę Warszawą. Co prawda, żaden tam zabytkowy samochód, ale ładnie zadbany. Niestety, świadek już się do środka nie zmieścił i musiał jechać autokarem :D Ale prawda była taka, że wiele osób nim jechało, bo zarówno z jednej jak i z drugiej strony bardzo dużo ludzi jest nie jeżdżących...
Sala Daleko nie była. Ojciec oczywiście żeby za nimi jechać, jednak ja jako osoba robiąca sporą ilość zdjęć i wyglądająca głównie w ten sposób:
chciałam być wcześniej aby wszystko zarejestrować. Sala na uboczu samej Warszawy. nie słychać żadnej ulicy, wokół pola i kanałek :P Cel oczywiście został zamierzony i goście złapani jak zaczęli się zjeżdżać.
No i wszystko zapowiadało się w miarę dobrze. Chyba wszystko przez te moje przeczucia które miałam kilka dni wcześniej - że będzie lipa i szybko się zwiniemy.
Już po chlebie i wodzie z wódką nastąpił moment, jak to Pan Młody (chociaż już nie taki młody) przenosi Pannę Młodą (też już nie taką młodą) przez próg. No co jak co ale tradycja to tradycja. A tu zonk!. Obydwoje przeskoczyli próg, co wiele osób naprawdę zdziwiło. No dobra ale to był każdy w stanie jakoś jeszcze zaakceptować, bo obydwoje do lekkich nie należą i może nie chcieli jakiejś wtopy.
Na sali przygrywał DJ. Zapowiadało się naprawdę dobrze... zapowiadało. Okazało się, że niestety grał muzykę do trzepania dywanu, nie szło wyłapać rytmu, i do tego grał wyłącznie disco polo ale nie takie przeboje jak kiedyś, takie jakieś niszowe "przeboje". Naprawdę na parkiecie bawiło się niewiele osób. Chyba najwięcej było na samym początku jak to każdy był spragniony tej zabawy. Tym samym nie miałam zbytnio momentów aby uwiecznić zabawę za równo gości i młodych. Chociaż Ci ostatni to raczej się nie bawili..
Nam samym udało się zatańczyć 3 razy do w miarę znośnej muzyki. Problem bywa w tym, że mój M. nie trawi w ogóle disco polo i rytmu trzepaka, więc ta ilość była i tak zaskakująca. Nie wiem czemu, w momencie jak my zaczęliśmy tańczyć to zaczęła fotograf nam robić zdjęcia... Jedynym, no może dwoma logicznymi argumentami były:
- tańczyliśmy trochę inaczej jak wszyscy - w końcu ukończyliśmy pierwszy - podstawowy kurs Disco Samby, a zamierzamy iść dalej i dalej.
- moja spódnica w tańcu naprawdę sprawdziła moje najśmielsze oczekiwania. Wszystko udało się uszyć jak tylko mogłam wymarzyć :)
Poniżej zdjęcia tańca w "wujkiem", który stwierdził, że dobrze tańczę i że może pozwoli sobie na więcej i mnie.... podrzuci... - zrezygnowałam :P
Zabaw, które zwykle wyciągają ludzi zza stołu praktycznie nie było. Jedyne co było to "pociąg" ze stacjami. Wiedziałam czym to może skutkować, bo na własnym weselichu DJ zatoczył takich stacji co najmniej dziesięć. Więc chętnie poszliśmy. Niestety... Skończyło się na.... 2, słownie: dwóch. Rozczarowanie gości - powinnam je uwiecznić na zdjęciu. Więcej zabaw nie było. Jedyną "rozrywką" jaka była to tak zwana Fotobudka - fajna sprawa - gość przywozi coś jak budka na dworcu robiąca serię zdjęć i do tego jest dużo akcesoriów. Chyba dzięki temu minęło nam trochę czasu.
Niestety więcej zdjęć nie wrzucę bo mój M by mnie chyba zabił ;) Ale musicie uwierzyć na słowo - wyszły genialne. Oczywiście nie tylko te z budki, ale i te z których sobie jajcowaliśmy z moimi rodzicami :)
Dotrwaliśmy do tortu... Jak tort to i podziękowania dla rodziców i oczepiny, tak w teorii oczywiście. Tortu niestety nie jadłam. Był czekoladowy z pijaną, bardzo pijaną wiśnią, a że jako byłam kierowcą to dużo go nie skosztowałam.
A co z oczepinami i podziękowaniem dla rodziców? Podziękowanie dla rodziców było takie z lekka na odwal się. Dali prezent pocałowali się i nara. Oczepiny? Było rzucanie welonem i krawatem. Ponad to było latanie wokół krzesełek, których zwykle było o jedno mniej niż uczestników i zdobywanie np. papieru toaletowego aby zaliczyć zadanie. No i trzecią zabawą był "test" na znajomość młodych ale z dość mało przyzwoitymi pytaniami, np. "kto zwykle jest na górze", takie pytanie było dobre na panieński, gdzie były znajome, a już cała rodzina nie koniecznie musi znać takie szczegóły.
I praktycznie na tym się wszystko zakończyło. Moje przeczucia sprawdziły się (bycie czarownicą bywa czasem przydatne).Wróciliśmy do domu o 1:30. Zabawa była z lekka nijaka. Wszystko zrobione na zasadzie "weźmiemy ten, ślub ale dajcie nam święty spokój". Chociaż wiem też, że dużo ciała dał DJ, który jak się dowiedziałam, zawiódł też i samych młodych bo był podobno "sprawdzony".
Na zakończenie dodam tylko, że młodym tak łatwo zdjęć nie damy. Zamierzamy zrobić im na pamiątkę mały fotoalbum, głównie ze zdjęć jakie sama zrobiłam. Oczywiście nie ze wszystkich, Wszystkie jakie są dopuszczalne dla ludzkich oczu dostaną na pen-drive. Taki ot od nas dodatkowy prezent.
p.s. Wesele było pierwszą okazją gdzie mogłam przetestować nowo zakupioną lampę do aparatu która stanowiła równowartość czynszu za mieszkanie ! ;)