sobota, 25 października 2014

Ślubuję Ci... że nie będę Ciebie szanować...

Ostatnim czasie spotkaliśmy, że z moją koleżanką i jej nowym nabytkiem w postaci miesięcznego męża, aby wręczyć im głównie zdjęcia i prezent w postaci fotoksiążki - taki ot na pamiątkę. Zdawało by się, że spotkanie przerodzi się jak ostatnio - w ciekawe dyskusje, śmiechy, żarty i ogólnie miłą atmosferę. Tak mogliśmy twierdzić po tym jak byli u nas z zaproszeniami i atmosfera była naprawdę miła. 

Z góry założyłam, aby przyjechali prosto po pracy, ja chętnie przygotowałam pizzę pomimo mojej rozlazłej choroby, do tego oczywiście ciacho. Na samym wejściu usłyszałam od męża koleżanki "widzisz nie musimy się o nic martwić bo tu jest co jeść". Trochę zbaraniałam, no ale zapowiadałam, aby przyjechali na jedzenie, więc puściłam słowa trochę pomiędzy uszy i odpowiedziałam, że przecież mówiłam aby nie jedli obiadu, na co usłyszałam "no ja jadłem ostatnio śniadanie więc zjem wszystko". No ok, przynajmniej nic nie zostanie. 

W między czasie mój M. robił drinki sobie i znajomym, ja jako, że za wódką nie przepadam to miałam możliwość odmówienia, z racji brania proszków ;)
Po jakiś 2 drinkach zaczęło się... zaczęłam pytać co tam ciekawego, co się zmieniło, no byliśmy ciekawi jak po ślubie, czy coś zmienili u siebie itd itp. 
Już podczas rozmowy mąż koleżanki nie mówił do niej po imieniu tylko określał mianem "ONA", nie żona, nie Karola ale ONA. Widać było, że nie za bardzo jej się to podoba i zwracała mu uwagę, jednak on dalej szedł w zaparte i "ona". W pewnym momencie chyba poziom kulminacji jej nerwów sięgnął zenitu i zaczęli do siebie mówić jak to "młode małżeństwo"...
"Ty lamusie"
"bo Ty bawić się nie umiesz i odpier***sz jakieś dziwne fochy"
"weź spierd***j"
"co Ci k**wa odpier***ło"
"jak spotkasz się z .... to Ci całkiem odpier***a, poje***o Ciebie z nim..."
"po co k**wa to mówisz, kogo to obchodzi"
oczywiście są to odzywki w ilości bardzo znikomej jaką usłyszeliśmy.

Nasza reakcja? Zamurowało nas, jedyne na co było nas stać to zrobienie głupkowatego uśmiechu i patrzenie na siebie, naprawdę nie wiedzieliśmy się jak mamy się zachować. Wydawało nam się, że po 9 latach związku i początku małżeństwa wygląda to inaczej. Zresztą sama trwałam w 7 letnim związku z czego 2 lata były małżeństwa i nigdy tak się nie odzywałam do męża przynajmniej nie przy znajomych. W obecnym związku nie licząc tego, że mówimy do siebie po imieniu to mamy do siebie szacunek, z tego co mogliśmy porównać to mamy baaaaaardzo duży szacunek do siebie. 

W ciągu całego spotkania okazało się, że owe małżeństwo jest (może będzie) fikcją. Nadal, ze sobą nie mieszkają. Widzą się tylko piątek - niedziela. Więc po co im było to małżeństwo? Sami jak jeszcze nie mieszkaliśmy razem to widzieliśmy się częściej niż oni. Wiem jak Karola wspominała, że rodzina ją męczyła, żeby przed 30-stką wyszła za mąż, no i to zrobiła, pytanie cy dla siebie i przyszłego męża czy dla rodziny? Zresztą zamieszkanie razem uczy nas całokształtu tego jak druga osoba się zachowuje, a chyba do końca sami się nie znają...

Okazało się, że Sławkowi po trochę większej ilości alkoholu puszczały hamulce, nie przejmował się zbytnio tym co mówi. 
"przechrzciliśmy łóżko rodziców, pamiętasz?" 
"byliśmy u świadka na ślubie, miał 2 razy więcej gości a zebrał tylko kilka tysi więcej"
"jak ja kocham swojego kumpla... z którym zaliczyłem najlepsze akcje (alkoholowe)"
"no teraz mamy tyle mieszkań do wyboru, i dwa na ... i u mojej babci, i działkę...." (Tutaj pragnę dodać, że pierwsze "dwa" to są domy, gdzie mieszkają rodzice koleżanki a drugi to dom gdzie mieszka babcia)
"a po co coś gotować jak mamy restauracje" 
"ojciec chciał wymacać tą w białym (ciotkę koleżanki)"

Ogółem odnieśliśmy wrażenie, że:
- mąż koleżanki to raczej nie należy to tych "świętych", do tego nadużywa alkoholu, zna w mieście (skąd jest mój M., jak również były mąż) prawie samych gangsterów,
- mąż Karoli- podobnie jak i mój - dzieli majątek rodziców koleżanki, czyli co może z tym wszystkim zrobić. Tylko ciekawe czy o tym wszystkim wiedzą rodzice ...
- podczas oglądania zdjęć był zachwycony wyłącznie sobą i tym jak wyglądał, nie powiedział nic z stylu "kochanie wyglądałaś pięknie"  
- cały czas dokuczał "jej", pomimo sprzeciwów, że nie chce aby tak robić to robił coś jeszcze bardziej i bardziej, aż w końcu na niego się darła
- cały czas przerywał jakąś dyskusję mówiąc o czymś zupełnie innym, nie na temat, a zwykle tylko z nim związanym.

Ten ton ich wypowiedzi, zachowanie wobec siebie i w ogóle całokształt nie wyglądało na to aby byli szczęśliwi - chociaż może tak lubią i są. Najbardziej jednak zmartwiło nas to jak się do siebie odzywają. Jej rodzice, całe życie szanowali się, byli grzeczni, no ideał małżeństwa, podobno jak kłócili się to tak aby nikt nie widział i nie słyszał, co miało zostać między nimi to zostawało. W przypadku ich córki jest zupełnie odwrotnie.Co prawda sama Karola nie zachowywała się jakoś dziwnie, pewnie jakby sama przyjechała to byśmy spokojnie posiedzieli, napili się po kieliszku wina, pośmiali i pogadali. Jednak w wypadku jak przyjechała z mężem wydawało się jakby dopiero co się spotkali a mieli siebie już dość. Dla nas samych był to wielki szok i nie wiedzieliśmy się jak się zachować we własnym domu. 

Przed samym ich wyjściem miałam już wizję, jak jej mąż robi mi totalny pierdzielnik w domu, z czego to mi się wzięło? Ze ściany którą "zaorał krzesłem", wylewaniem drinka na siebie, kanapę i podłogę, i rzucaniem się na ciasto, nie patrząc gdzie jego kawałki lądują...W końcu chyba i Karoli puściły nerwy, po tym jak się zachowuje jej mąż, bo zadzwoniła po taksówkę i zwinęli się do domu. 

Nie wiem do końca co o tym myśleć. Znam ją od urodzenia, wiem, że lubi dobrą zabawę i towarzystwo, ale chyba sama bez męża. Oczywiście zaprzeczała, że jest zła i że oni tak zawsze, ale czułam i widziałam, że oszukuje samą siebie. Mam nadzieję, że trochę obydwoje zmądrzeją i zaczną się szanować tak na poważnie. 

Zmiany - oczywiście na lepsze :)

W końcu się doczekałam! Nastąpiły w moim życiu zmiany, oczywiście na lepsze z mojego punktu widzenia i siedzenia. Ponad rok mojemu M. marudziłam, że sama mieszkam, że on nigdy się nie wprowadzi. 


W zeszłym tygodniu zaczęło mnie "coś brać", a raczej szarpać - znaczy się to był kaszel. Jak to pani doktor odpowiedziała na pytanie "co mi jest" - "No wirus, wirus". Zanim się jednak wybrałam do lekarza to dzień wcześniej najpierw poinformowałam M., że nie ma po co przyjeżdżać bo jestem chora - więc i tak nie pojedziemy, więc może zostać u siebie (rodziców). On jednak stwierdził, że jest już w drodze i nie chce mu się zawracać. Oczywiście zrobiło mi się miło, że chociaż te kilka godzin zaopiekuje się mną. Zrobiłam jakiś mini obiad. Przyjechał, zjedliśmy, po czym dostał telefon. Dzwonił kolega i umawiali się na rano. Tutaj, pomimo wyłączenia się większej ilości mózgu, zapaliła się jednak lampka. Zaczęłam wiec pytać:
- umawiałeś się na rano?
- no tak  z Łukaszem.
- z tym Łukaszem co byliśmy.... 
- no tak
- ale moment on nie mieszkał w ...
- no mieszkał, ojjj... bo przeprowadził się tutaj bliżej, będziemy razem jeździć
- ???
- no od dzisiaj mieszkam  z Tobą
- żartujesz czy nie?
- no nie bo on mieszka .... no i w ogóle wiedziałem o tym już z 3 miesiące temu, ale chciałem Tobie niespodziankę zrobić. 

Naprawdę się ucieszyłam. W końcu się doczekałam wspólnego leniuchowania i spędzania ze sobą każdej chwili. 
Z związku z tym wyciągnął mnie jeszcze na zakupy do IKEA - chciał sobie koniecznie kupić biurko. Wiedział, że ma kącik w sypialni ale sam musi go urządzić bo ja nie potrzebuję biurka tylko on sam. No i pół przytomna, ale nadal w euforii pojechałam. Kupiliśmy biurko, półki, w gratisie dostałam piękną orchideę, którą wybieraliśmy wspólnie (zdjęcie wyżej) :) 




Minęło półtora tygodnia, uczymy się po trochu jak żyć wspólnie każdego dnia - bo z doskoku to nie to samo. W domu praktycznie nie korzystam z komputera - to co nas obydwoje ucieszyło - koniec z komunikatorami. Jeszcze się nie pozabijaliśmy, wiemy, że w niektórych kwestiach musimy się dotrzeć, sama nie jestem przyzwyczajona, że codziennie ktoś jest w moim domu, to znaczy w naszym domu jesteśmy razem :) . Moja koleżanka z pracy na tą nowinę stwierdziła, że trzeba to opić,  no ale będziemy opijać bardziej jej przekręcenie się licznika z 2 na 3 :) 

Zaczyna się wszystko powoli układać. No może jakaś podwyżka w pracy by się przydała i było by w ogóle cacy :) 

p.s. żeby nie było, zdjęcie orchidei nie było w żadnym gramie przerabiane - takie ot surowe :)

wtorek, 14 października 2014

Michał

W moim wydziale pomimo trzydziestu osób siedzących w jednym pomieszczeniu, znajduje się w nich trzech rodzynków. Dwa Michały i Bolek. Jeden z Michałów siedzi naprzeciwko mnie, za tzw. "ścianką". Czemu o nim postanowiłam napisać? Jest tak specyficzny, tak dziwny i chamski że postanowiłam podzielić się tymi spostrzeżeniami. Pragę dodać, że chłopak jest w moim wieku, nawet te 2 miesiące starszy...

Każdy z nas wie co to jest pedant, czyli osoba która notorycznie utrzymuje chorobliwy porządek wokół siebie. Michał jest pedantem. Wszystko na biurku ma poukładane pod linijkę. Bożena która siedzi koło niego jest jak ogień i nie patrzy co jak i po co tylko słychać po niej świst powietrza. Michał ją ustawia - że weszła na jego część biurka, albo przesuwa jej rzeczy tak by było widać granicę łączenia się biurek. W samym biurku podobno ma tak samo wszystko poukładane. Nie można zmienić układu, że np temperówka będzie leżała 1 cm dalej niż powinna, czy podając koleżance miętusy i owinęła je 3 razy gumką to zwrócił uwagę że powinno być tylko dwa bo coś tam... Nigdy z taką osobą nie miałam do czynienia, ale jest to strasznie męczące. 

Kolega jest również leniwy. Ale nie chodzi o leniwość taką, że położy się na łóżku i poleży. On wymiguje się od każdej pracy gdzie trzeba użyć mózgu (faceci go oszczędzają?). Pracuje tyle samo co ja i wiele rzeczy nadal zwala na swoją koleżankę bo twierdzi "ja tego nie umiem, Ty szybciej zrobisz i lepiej niż ja". Zwykle jak mi ktoś przekazywał informacje to słuchałam i nawet podpytywałam aby nauczyć się jak najwięcej ale nie Michał. 

Chamstwo - oj tego czego nie lubię, jak chyba większość. U Michała jest to cecha chyba wrodzona. Nie ma umiaru. Nie wie kiedy ugryźć się w język, mówi co mu ślina na język przyniesie nie myśląc przy tym (znów nie używa mózgu - może go nie ma?). Jakieś przykłady? Ostatnio zaczęłam na to zwracać bardziej uwagę. Przy dyskusji na temat przedszkoli przy firmach - gdzie wszyscy opowiedzieliśmy się, że to byłby naprawdę krok w kierunku polityki pro-rodzinnej, ów kolega wyleciał z tekstem "to wy do przedszkoli chodziliście?" No my chórem - no a jak inaczej miało być, i co w tym złego, sama dodałam, że nawet przytrafiło mi się chodzić do żłobka i nie czuję się jakoś gorsza... a co w odpowiedzi usłyszałam? "to Ciebie rodzice nie kochali jak chodziłaś do żłobka"  No, żesz.... jak można powiedzieć coś takiego? To, że cała rodzina pracowała to źle? Jakoś naprawdę na umysł mi nie padło przez to że z rok chodziłam do żłobka. No ale wczoraj wystartował z lepszym tekstem. Jako, że nasza sunia miała operację, koleżanka z pracy wypytała co i jak. To mówię że w miarę ok, nie ma skutków ubocznych, kontrola za kilka dni, no ale koszt operacji dość spory prawie 1200 zł. Co kolega odpowiedział? "Nie taniej było kupić nowego psa?". Oczywiście ton jego wypowiedzi - śmiejąc się nie zmienia faktu, że jest to chamstwo w czystej postaci. 

Karierowicz - czemu karierowicz? Jest niby raperem. Niby słynnym. Jakoś nigdy nie słyszałam o nim. Tak też zachowuje się w pracy. Myśli chyba, że wszyscy go znają z estrady. Mierzy sobie wysoko - już by chciałby być prezesem najlepiej. Chyba zadatki na niego ma - to lenistwo i najchętniej zarządzanie wszystkimi. W pracy odkąd patrzą na nasze "słupki" to też wybiera sobie pracę. Bierze tylko to co daje najwięcej punktów a te rzeczy co nie dają ich wcale albo dają bardzo mało to stara się podrzucić komuś innemu. Jego "partnerka" ponad tydzień na zwolnieniu. Koleżanka obok miała mu pomagać. No i dawał jej to czego albo nie umiał, albo to co daje mało punktów. Tylko czasem duży słupek nic nie pomoże jeśli wiedzy jest totalna pustka. 

Imprezowicz - wiecznie by bawił się. Ostatnio wsłuchując się w to co mówi wywnioskowałam, że użytki dla niego to nie nowość. Ba! stosuje je nawet często. W pracy tylko chce się "integrować" na piwie, tylko nie rozumie tego, że wiele osób ma rodziny, dzieci, czy jakieś inne sprawy czy plany i na pstryknięcie palcami nie pójdą na piwo. Nie raz się nasłuchaliśmy na jakiej to nie był imprezie. Pamiętam nawet jak na wiosnę nie było go z tydzień czy dłużej, jak się później okazało, jacyś ludzie od tak go pobili. Jak to twierdził - nie chcieli nic, ani pieniędzy, ani telefonu, tylko tak sobie pobić. Hm... z tego co pamiętam to nawet na wpi***ol trzeba sobie zasłużyć. 

To jest tylko kilka sytuacji przytoczonych jakie pamiętam i jakie nasłuchałam. W większości staram się aby moje uszy unikały jego słów, zdań bo nic do życia ciekawego nie wnoszą. 

Najgorsze z tego wszystkiego jest to, że koleżanka z którą się zaprzyjaźniłam, coraz częściej trzyma jego stronę i twierdzi, że się czepiam, że jestem jak babcia i nic mnie nie śmieszy. Przestaje się ozywać. Szkoda tylko, że nawet jej mama nie śmiała się z tekstu o nowym psie, powiedziała jej prosto "A jak y ta sprawa dotyczyła naszego psa to też byś się tak śmiała" , jej mina zrzedła i odpowiedziała "no nie". 

niedziela, 12 października 2014

Dłonie - piękno kobiety.

Jak wiadomo, dłonie to wizytówka każdej kobiety. Powinny być one zadbane, miękkie i w ogóle och i ach. 

Wspominałam chyba już, że stylizacja paznokci jest jedną z moich pasji. Długi czas miałam paznokcie żelowe. Zdobione nie tylko French-ami ale i hologramami, cyrkoniami, czy kwiatkami akrylowymi. Był nawet czas, że chciałam zacząć nauczyć się robić akrylowe ale jakoś się na to nie złożyło. Oczywiście jak to ja - na żadnym kursie nie byłam, samouk po raz kolejny. Ponad rok temu zdjęłam paznokcie z prostego powodu - skończył mi się żel i jakoś nie miałam okazji go zakupić ;)
Wykańczanie mieszkania, ciągłe wyprawy - brakowało czasu na nie dość że zakup, to i na ich zrobienie ale też środków pieniężnych na sfinalizowanie zakupu - żel jakiego używam należy raczej tych z wyższej półki. 

W ostatnim tygodniu postanowiłam powrócić do swojej pasji, z małą różnicą - robiąc sobie paznokcie akrylowe. Po ponad roku przerwy wyszłam trochę z wprawy. Dopiero przy drugiej ręce wprawa powoli powracała, ale to nie to samo co kiedyś. Wyszły trochę nieudolnie. Miały byś skromne. Pomimo, że są dość krótkie to ciężko mi się przyzwyczaić. 

Tutaj postanowiłam też zrobić mały test pierścieni pośrednich które współpracują tylko z moim jednym obiektywem. Chyba jak będą przymrozki będę musiała się z tym kompletem wybrać w plener na zdjęcia mrozu :) Oczywiście muszę jeszcze potrenować. 


Proszę nie bić za zakrwawioną skórkę - wycięłam za dużo i miałam problem z zatamowaniem krwotoku. 


W miniony piątek ukochana Zuzanna rodziców miała operację o której wcześniej wspominałam. Na razie jest wszystko dobrze. Została przecięta po całej długości, od przednich łap do tylnych. Przez prawie dwa dni nic nie jadła. Nie chciała się kłaść bo wszystko ją bolało. Nie dała się dotykać. Tak nam szkoda jej było. Wczoraj był przełom i w końcu coś zjadła i dała się wziąć na kolana, więc są postępy. Jakoś we wtorek jedziemy na kontrolę a za tydzień zdjęcie szwów. 

U weterynarza mama dostała wybór czy chce wiedzieć czy zmiany guzków są w 100% nowotworowe i jeśli tak to jakie. Oczywiście zgodziła się na wysłanie próbek do badania. Miała wybór Polska (120zł) oraz Niemcy (180zł). Różnica spora, ale i spora w otrzymaniu wyniku bo w Polsce piszą "rak" i nic więcej, w Niemczech może i dłużej trwa ale piszą dokładnie co i jak. Nie muszę pisać którą wersję rodzice wybrali. Naprawdę szkoda nam tego maleństwa. 



p.s. mam ochotę iść na zdjęcia porobić jakieś portrety ale osób chętnych brak i pogoda zaczyna przypominać iście jesienną.

wtorek, 7 października 2014

Zawirowany jest ten październik

Miało być spokojniej, miałam nadrobić zaległości. Tymczasem nie mam czasu przeczytać nawet postów. 

Ni z gruszki ni z pietruszki wyskoczył nam wyjazd do rodziny. Oczywiście nie byliśmy w stanie odmówić aby nie pojechać do Ciechanowa. Mój M przekonał się, że jest to rodzina bardzo gościnna, wesoła i spotykająca się zawsze w komplecie. Poza tym nie widzimy się na co dzień tylko maksymalnie kilka razy w roku. Tak czy inaczej. Chętnie się wybraliśmy. 


W rodzinie są dwa maluchy. Jeden - Maciek - syn "wujka i cioci". Ma chłopak 5 lat i już wiem, że będzie w przyszłości przystojny. Starali się o niego 7 lat, aż w końcu jak zrezygnowali okazało się, że Beata jest w ciąży. Chłopak bardzo ułożony. Grzeczny. Na każde wymienienie jego imienia zwraca uwagę. Chodzi do przedszkola integracyjnego i widać tego skutki. Jest bardzo opiekuńczy. Podobno rozumie, że inne dzieci zachowują się inaczej bo są po prostu chore. 



Drugi to - Konrad - syn siostry ciotecznej Anety i Mirka. 2 latek. Istny diabeł wcielony. Nawet nie tyle rozrabia, że nie nadążają za nim ale to darcie się, rzucanie zabawkami, a nawet próby bicia brata nie wskazują na to aby był aniołkiem. Jednak siostra nie za bardzo się nim zajmuje, w ogóle nie widać aby była jego matką. Tak dziwnie. Jeszcze Mirek jakoś ratuje sytuację i opiekuje się nim. Oczywiście zaczął się temat - kiedy ja. Aneta nawet stwierdziła, że powinnam wziąć ich Kondzia na kolana bo podobno skutkuje ciążą. Ale po tym jak widziałam jak się zachowuje to odmówiłam, wolałabym jednak mieć spokojniejsze dziecko ;) 


Po sporym obiedzie wybraliśmy się całą rodziną na małą wycieczkę do zamku książąt mazowieckich. W sumie mieliśmy jechać wcześniej ale oczywiście mój M tak się grzebał, że się nie wygrzebał i nie wyrobiliśmy się. Dobrze, że chociaż do ciotki się nie spóźniliśmy. Ale w sumie z dwojga złego na dobre nam to wyszło. Zdążyliśmy pół godziny przed zamknięciem zamku. Na basztę już nie weszliśmy. Jednak połowa zamku jest cały czas w remoncie. Więc w większości były rusztowania. Dobrze, że na zewnątrz był już odnowiony.


Zdjęć rodzinnych oczywiście nie brakło :)




Po zamku przeszliśmy się na również odnowiony - Rynek.


Nie wiem czemu te wizyty w gronie rodzinnym tak szybko mijają i zaraz trzeba się zbierać do domu. 


Nie zdążyłam dokładnie wrócić myślami do Warszawy gdzie okazało się, że sunia mojej mamy - Zuzia - musi mieć pilnie operację. Miała jakieś niewielkie guzki przy sutkach. Okazało się, że są to niestety zmiany nowotworowe. Ponadto lekarz pytał rodziców kiedy byłą sterylizowana. Na co moi rodzice - oczy jak 5 zł, bo przecież nie była sterylizowana. Okazało się, ze ma pełno cyst wokół macicy wypełnionych wodą. Ogólnie - bardzo zaburzoną ma gospodarkę hormonalną. Z tego wszystkiego w piątek będzie miała operację - wycięcie wszystkiego czego być nie powinno. Samej cudem udało mi się wolne wziąć w pracy bo mam zamknięcie miesiąca a jestem sama. Ale wiem, że Zuzia jest dla rodziców wszystkim. Mam nadzieję że będzie dobrze. 


Oczywiście to nie koniec "niespodzianek". Dostałam wezwanie z urzędu celnego :/ Czego chcą? Obfotografowania całego mojego samochodu w związku z tym, że było to nabycie "wewnątrzwspólnotowe". Jest tylko jedno małe ale. Ja go we Francji sama nie kupiłam tylko handlarz, ale o tym nie wspomnieli, a ja nie nabywając za granicą nie mam obowiązku dawania im czegoś. Co innego jakby wspomnieli o tym człowieku a tam ani słowa. A sprawa tyczy się czy zakwalifikować go jako ciężarowy czy osobowy... Paranoja... No ale zadzwonić zadzwonię bo mam tydzień na to... Z drugiej strony - ciekawe czy jak im prześle zdjęcia w RAV-ach to je otworzą? :D (rav-y to oczywiście oryginalne zdjęcie z aparatu, którego nie da się podrobić, ale też większość programów ich nie obsługuje:) )

Jednym słowem zamieszanie jak to zwykle u mnie bywa. Sama nie wiem jak to się wyplątać z zaległości. Oczywiście nie wspomniałam - nie czytam postów, gdyż w pracy jestem sama. Koleżanka wzięła 2,5 tyg urlopu i nie mam zbytnio czasu kiedy odpalać neta. Za tydzień już wraca więc może jakoś się unormuje. 

P.s. Dziewczyno z tatuażem - prosiłaś o jakieś wskazówki co do zdjęć miejsc, ale sama nie wiem jak to zrobić. Sama staram uwiecznić się to co najważniejsze i najciekawsze. Może jest to w większości spowodowane, że jestem wzrokowcem i za bardzo nie myślę jak robię zdjęcia :) Wszystko wychodzi w praniu, więc najlepiej jak zdjęcia pokażesz swoją duszą i sercem do fotografii :)

p.s.2. Ukazałam Wam kawałek mojej rodziny, bo jednak rodzina jest najważniejsza :)