piątek, 22 marca 2013

Moda

Moda... ale nie taka związana ze stylem, z ciuchami. Chodzi mi tutaj o modę społeczną, że spora grupa osób ma podobne poglądy, wybiera podobne produkty czy usługi. 

Myśli na temat mody nasunęły mi się po obejrzeniu pierwszej części słynnego "Zmierzchu" obejrzanej w jednej ze słynnych stacji telewizyjnych dzisiejszego wieczora. Kilka lat temu był szał na ten film. Nie za bardzo rozumiałam i nadal nie rozumiem na czym ten szał polegał. Wszyscy oblegali kina, szukali książek, informacji czy jakiś gadżetów... Ale "po co??" Do dziś nawet po obejrzeniu tego filmu nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie. 
Główna aktorka - przeciętna, są ładniejsze, chociaż do filmu pasuje (tak mi się wydaje)
Główny bohater - też bez jakiegoś szału. Odpowiednio wystylizowany do roli. 
Otoczenie - no oczywiście trochę mroczne... 

W internecie natknęłam się na informację że jest to film za razem horror jak i romans. Jak jeszcze pod romans bym to może i podciągnęła bo wątek miłosny występuje. Natomiast horror to chyba przeżywał reżyser puszczając pierwszą część do kin i zastanawiał się czy będzie hity czy kit. Chyba zamiast horroru powinno być napisane "przygoda", "sf" albo "fantasy" które najbardziej do niego pasuje. Ale horror? Sama takiego gatunku nie oglądam (tu był wyjątek) gdyż wiem, że zwykle są to filmy gdzie jest pełno emocji, trzymają w napięciu po czym występuje fala grozy... A tutaj... kurna nie widziałam tego ! 

No dobra ale co jest w tym filmie takiego "WOW"???  Nie wiem. Jakoś nie wciąga tak jak odkurzacz kurz z dywanu. Taki sobie filmik. Chociaż ileś kolejnych części powstało i był na nie taki sam szał. 

Co do mody (i społecznej i ciuchowej) zawsze byłam tak zwane 100 lat za murzynami albo przed nimi. Nigdy nie kupowałam tego wszystkiego co inni mają. Zawsze coś sobie w głowie wymyśliłam i szukałam takiej rzeczy. Na przykład - szał na telefony mające nie tylko funkcję dzwonienia, sms czy jak ostatnio aparatu. Ale ważne było żeby mieć w nim jakieś cuda wianki" mp3, mp4, wifi, bluetooth, kamerowanie długich filmików, 15 tysięcy gier, 1 700 tysięcy dźwięków, wideo, dvd, telewizje, czy robienie kanapek.... A ja szukałam telefonu bardziej podstawowego, gdyż wiem, że z większości funkcji nie będę korzystała bądź włączę ją raz czy dwa, a oczywiście cena telefonu fiuuuu w górę. I zwykle telefonu używam, aż do jego kasacji, czyli prawie totalnego zniszczenia, że aż wstyd go pokazywać ;)

Innym przykładem z którym mam odwieczny problem są buty. Zawsze wymyśle sobie że "o przydałyby mi się sandałki, na lato, na jasnym koturnie, zapinane na kostkę z ciemnego materiału i przystępnej cenie". No i zwykle poszukiwania trwają ok 3-4 miesięcy. Właśnie tak miałam w zeszłym roku. Nigdzie przez prawie całe lato nie mogłam znaleźć butów. Wszędzie to samo. Jasne buty. Jedno sezonowe. Robione przez małe chińskie rączki z bóg wie czego. W końcu znalazłam coś co przyciągnęło moją uwagę w jednej z sieciówek. Oczywiście cena składała się z trzech cyferek... no ale cóż. Spodobały mi się. Były wygodne. Kupiłam i nie żałuję. Jestem bardzo zadowolona. Ale znalezienie ich naprawdę trwało (zresztą jak większość butów jakie mam zamiar kupić...)

Takim ostatnio napotkanym przykładem mogą być systemy jakie się stosuje w kuchni a dokładniej w szafkach kuchennych. Nawet nie wiedziałam o czymś takim. Dowiedziałam się o tym od dwóch zaprzyjaźnionych, niedawno poznanych sąsiadek. Owe systemy powodują: nie trzaskanie szafkami, lekkie otwieranie, lekkie zamykanie, że szuflada coś tam się nie robi a coś się robi. Dokładnie nie wiem ale podobno są "suuuuuper". Oczywiście owe koleżanki zamówiły kuchnie z owymi systemami. Jedna zapłaciła ok 7 tys a druga 12 tys za same szafki bez sprzętu. Wydaje mi się to strasznie dużo. Zastanawiałam się czy warto dać tyle za jakiś zawiasik i stwierdzam, że NIE. U rodziców mamy zwykła kuchnię która ma 14 lat - zawiasy żyją wszystkie. Jak mieszkałam, z mężem to szaleństwo bo miałam kosz cargo - ale jakoś mało mi się on przydawał, wolałam zwykłe szafki. Więc i w swoim mieszkaniu zamierzam zrobić zwykłą kuchnię, bez udziwnień, oby mi się pochowały wszystkie garnki, szklanki, talerze oraz sztućce. 

Sama nie wiem czy mnie tak wychowali moi rodzice (chyba po części tak), czy też mam inne spojrzenie na świat (też bardzo możliwe) ale jakoś nie ciągnie mnie żeby być jak kopia kogoś innego. Chyba chodzi o to, ażeby być oryginalnym, wyróżnić się z tłumu a nie się z nim zmieszać. No bynajmniej tak mi się wydaje. Udawanie, że się przynależy do jakiejś grupy społecznej to czasem udawanie i okłamywanie samego siebie. A po co ? Najważniejsze to "BYĆ SOBĄ" . :))

środa, 20 marca 2013

"Jestem kobietą pracującą ..."

"... i żadnej pracy się nie boję"

W sumie coś po części o mnie. W sobotę zbuntowałam się przeciwko mojemu facetowi i pod jego okiem zaczęłam i ja wykańczać mieszkanie. Przypadło mi gipsowanie i docieranie ścian, które miały być w fajnym stanie a niestety są w opłakanym. Tak więc całe ściany są praktycznie do gładzenia, w szczególności że chcę w dwóch miejscach dość ciemne odcienie, do tego światło padające z góry i pięknie widać wszelkie nierówności... No więc ktoś musiał to zrobić. Fakt trochę się narobiłam. Latanie po drabinie mnie nie rusza. Lęków wysokości nie mam. W kurzu też już się nauczyłam przebywać Więc wzięłam się ochoczo do pracy. Oczywiście skończyć nie skończyłam - nawet nie było takich szans. Może uda mi się w ten weekend co nie co dokończyć, a, że mój facet będzie w szkole to będzie miło zaskoczony jak to zobaczy :)

Zakwasów jako takich nie miałam, nie licząc lekkich w nogach, ale za to z lekka się rozchorowałam. Sama nie wiem czy to przez mojego M. który chodził od kilku dni podziębiony, czy też od tego, że w mieszkaniu w związku ze zdjętymi kaloryferami wyłączone jest ogrzewanie. Tak czy inaczej obecnie jestem pociągająca :) Jeszcze może by wszystko było ok, gdyby nie to że co drugi dzień mam stan podgorączkowy... a do pracy chodzić trzeba... Mam nadzieję, że jednak to są ostatnie podrygi czegoś grypo-podobnego we mnie. 

W między czasie zaczęłam myśleć nad aranżacją swoich małych czterech kątów. Wiedziałam, że mnie to bardzo wciągnie, gdyż kiedyś rozpatrywałam zawód architekta (szkoda, że go nie wybrałam w związku z obecnym kryzysem....). No i efekty wyszły ot takie :) Jak na laika jestem z siebie zadowolona. W szczególności, że zajęło mi to niecałe dwa wieczory. 



czwartek, 14 marca 2013

Zabieganie

Mam wrażenie, że dni uciekają mi tak jakby lała się woda przez palce. Nim się obejrzałam a już czwartek. Zaraz będzie podpisanie aktu, święta, majówka. A my ze wszystkim w lesie. Mieliśmy łazienkę skończyć w marcu i nie wiem czy nam się to uda. Czasu brak. Trzeba czekać aż wyschnie gips, klej itd itp. Daliśmy sobie umowny termin - na majówkę się przeprowadzamy, ale jak widzę tempo naszych robót to jeśli wyrobimy się do grudnia to będzie cud. Ja rozumiem, że mój facet chodzi do szkoły. Ale też mi zbytnio nie pozwala w mieszkaniu nic robić poza porządkowaniem go. A ja też bym chciała mieć jakiś wkład. Nawet mu to powiedziałam, że jeśli chce sam wszystko robić to będziemy to wszystko rok robić... zobaczymy w ten weekend czy coś będę robiła czy nadal patrzyła jak on robi... 

Fakt, że trochę się zdołowałam po tym, że jedni znajomi mieszkają już 1,5 miesiąca, drudzy prawie na końcu etapu remontowego są, a my ...
Co 2 weekend jak byliśmy to się umawialiśmy na pogaduchy wieczorne ale chyba będziemy musieli to odpuścić sobie. Coś na rzecz czegoś. W końcu chcielibyśmy się uwolnić od rodziców, którzy niestety z roku na rok są coraz starsi i poglądy mają zupełnie inne jak te 10 lat temu.  

W związku z tym wczoraj wybraliśmy się na zakup zlewozmywaka. I pierwszy raz w życiu (tak, tak pierwszy raz!) kupiłam cokolwiek w IKEA... trochę to dziwne uczucie, w szczególności, że pełno w internecie zdjęć jakiej jakości są meble w tym sklepie. No ale jak się nie zaryzykuje to się nie przekona. Zlew prosty. Udziwnień nie chcemy, chociaż i tak będzie przerobiony, ogólnie potrzebowaliśmy po prostu dość sporej, prostej miski no i taniej :)
http://www.ikea.com/pl/pl/catalog/products/S49896361/


Jestem sama ciekawa jak nam wyjdzie całokształt. Mam nadzieję że dobrze i będzie się piękne prezentował i  dobrze sprawował (przynajmniej mam taką nadzieję). 

No,  ale żeby zakupów nie było dość to na poprawę humoru zakupiłam sobie baleriny, a tak żeby zimę przegonić i przypędzić szybciej lato. Chyba trochę brakuje mi pięknych słonecznych dni... 


niedziela, 10 marca 2013

Domowe spa

Pogoda nijaka. Błoto. Spacer odpadał. Pojechałam do sklepu. Ludzi multum. Nie lubię robić zakupów. W ogóle. Poza nocą z soboty na niedzielę to spędziłam weekend sama. A nie lubię sama siedzieć w domu. Musiałam sobie znaleźć jakieś zajęcie. Bo bym chyba zwariowała. Postawiłam na lekkie zadbanie o siebie.

Dawno już pazurów nie robiłam. Przez ostatnie pół roku był to różowy żel i koniec. W ten weekend zaszalałam. 


Niebieskie - moje ulubione. Pięknie się mienią w słońcu, tylko nie wiem czy takowe się pojawi. Ale w końcu moje dłonie trochę nabrały kształtu. 

Drugim etapem to było farbowanie włosów. Chociaż nie wiem czy można do końca nazwać to farbowaniem, gdyż od momentu jak zaczęły mi włosy garściami wychodzić postanowiłam trochę o nie zadbać i zrezygnowałam z farb chemicznych, a postawiłam na naturalne kosmetyki do farbowania. Myślałam na początku że będzie to niewypał. Ale spodobało mi się to. Na dodatek naturalne składniki faktycznie są w stanie zmienić kolor włosów. Jedynym minusem takiej "farby" jest to iż trzeba z miksturą chodzić co najmniej 2 godziny w ofoliowanej i owiniętej ręcznikiem głowie. A kolor uwydatnia się dopiero po kilku dniach. 
No ale włosy są bardzo puszyste i dużo szybciej rosną. 

A na zakończenie postanowiłam zrobić sobie maseczkę również ziołową do zanieczyszczonej skóry. Efektu jeszcze do końca nie widzę poza tym, że wygładza skórę. Ale liczę na to że za pewien czas będzie na pewno on widoczny, gdyż ostatnio mam spore problemy z cerą i nie za bardzo wiem jak sobie z tym radzić. 


sobota, 9 marca 2013

Dzień kobiet

Większość facetów uważa, że to święto PRL-owskie. I chyba jak tylko może to omija kobiety szerokim łukiem. A wystarczy przecież powiedzieć "Wszystkiego najlepszego z okazji dnia kobiet". Samo słowo już daje kobiecie powód, żeby się uśmiechnąć. Wydaje mi się, że to nie jest dużo. 

Wczoraj nasi Panowie z pracy standardowo stanęli na wysokości zadania. Życzenia życzeniami, ale każda z nas dostała po kwiatku, w doniczce, a był to hiacynt pięknie pachnący.



My humory od rana miałyśmy w dobrych humorach.  No ale zdarzały się "osobniki" których nie stać było na kilka słów. Zwykle byli to Ci młodsi, bo starsi co zajrzeli to życzenia składali. 

W sumie mój facet też nie złożył mi żadnych życzeń, ani też się nie widzieliśmy... no cóż... ja dla niego prezent na Dzień faceta mam, zwykła koszulka. Ale coś. Zobaczymy czy on coś wymyśli...

czwartek, 7 marca 2013

Pierwsze M-2

Po przeprowadzeniu się do rodziców od ex-męża od razu zaczęłam myśleć o jakimś mieszkaniu. Miałam już swoje przyzwyczajenia, Oni swoje. Z mojego pokoju zrobili sobie sypialnie w której długo nie korzystali bo ok 4 mcy. No ale co zrobić. Grunt, że jest gdzie mieszkać. No ale z czasem to przeszkadzać mi zaczęło. Lato jeszcze jakoś przetrwałam bo co weekend bywali na działce. Ale zima była nie do zniesienia. I po tej zimie zaczęłam poszukiwania mieszkania. Dla siebie. Mogła być choćby minimalnych kształtów kawalerka. Był tylko jeden bardzo DUŻY problem... a nazywał się on "zdolność kredytowa" której u mnie brakło... 
W końcu moi rodzice postanowili wspomóc mnie trochę i stwierdzili, że razem ze mną wezmą kredyt. 

Poszukiwania mieszkania trwały... 3 dni!! Wiem, że ja wszystko chce na już i na szybko ale na coś takiego nie spodziewałam się w ogóle. No i umowa została podpisana. Nowe mieszkanie od developera. Nie kawalerka ale całe 2 pokoje. Układ jak dla mnie wymarzony. Takie mieszkanie chciałam.

W grudniu, przed samymi świętami, dzień przed owym końcem świata odebrałam klucze. Szczęścia było co nie miara. Mój facet równie wielce się cieszył co i ja (jak nie bardziej). Od razu oblaliśmy szampanem i zbitymi kieliszkami świeżutkie metry - oby się dobrze mieszkało. 

Od tych 2,5 miesiąca staramy się je wykańczać. Idzie nam mozolnie ale... Robimy wszystko sami. A raczej mój facet się tego podjął. Myśleliśmy, że wszystko jakoś szybciej ogarniemy ale chyba tak się nie da. W sumie przez ten czas mogę obmyślić co i jak chcę. Chociaż mi się dość rzadko zmienia koncepcja i większość rzeczy jakie zaplanowałam takie będą. 

Na stan obecny mamy pół łazienki. Większą połowę położonych płytek na ścianie, sufit podwieszany, działające WC i gładź na ścianach. Przeniesione grzejniki w łazience oraz pokoju, jak również przeniesione rury z wodą w łazience i kuchni i na tym się praktycznie skończyło. Lecz w mieszkaniu byliśmy za ledwie 23 dni. Więc to i tak chyba dużo jak robi to jedna osoba... sama nie wiem. 



poniedziałek, 4 marca 2013

brak kompetencji

W obecnej pracy jestem dość krótko bo niecałe pół roku. Jak wcześniej wspominałam - z poprzedniej zostałam zwolniona. I tak się stało, że pracuje obecnie w organizacji pożytku publicznego. Mój zawód to nic innego i podobno bardziej nudnego niż księgowa. Chociaż z tą nudą bym się trochę zastanowiła. Już nie raz koleżanka-przełożona stwierdziła "Gośka jesteś nienormalna" albo "ja już z tobą nie mogę wytrzymać (śmiech)". Ja po prostu chyba nie lubię nudy. Ponadto w pracy jest dużo miłych, sympatycznych i żartobliwych osób, więc tym bardziej można sobie czasem (często) pożartować. 

Wracając do tematu. Do połowy roku dokumenty prowadziło przez półtora roku biuro rachunkowe. Przekleństw których już użyłyśmy było nawet mało powiedziane, że wiele. Co się dotykałyśmy do jakiejś części, cząsteczki, kawałeczku to wychodziły błędy. Stwierdziłyśmy, że na koniec roku będziemy wszystko prostować. No i zaczęło się... znów przekleństwa. Po prostu nie rozumiemy jak takie "biuro" nie straciło licencji na prowadzenie księgowości. Błędy są od drobnych po naprawdę kolosalne. Nie wiemy zbytnio jak z tego wyjść. Naszych "firemek" jest 36 sztuk. Mniejszych i większych. Z tymi mniejszymi jest łatwiej bo mniej kont, bo mniej błędów. Ale z tymi większymi to chyba najlepszym pomysłem byłoby po prostu podpalenie wszystkiego i zaczynanie od nowa, od czystej kartki. 

Do końca nie wiemy kto wpadł na "genialny" pomysł przekazania prowadzenia księgowości i kadr takiemu tworowi jak biuro rachunkowe. Oczywiście nikt do błędu się przyznać nie chce. Ale tyle pracy co my już włożyłyśmy w wyjaśnianie, to powinni oni już co najmniej miesięczną kwotę faktury nam zwrócić... Z drugiej strony zastanawiałyśmy się jak można tak na odpierdol prowadzić księgowość, że nic a nic się nie zgadza. Błąd na błędzie, błąd pogania... Że taka na przykład im kontrola nie wpadła z urzędu skarbowego... No ale domyślamy się, że pracują tam osoby bez jakichkolwiek kompetencji, a niestety takie w księgowości są potrzebne.

Dziś już nawet nie chciałam płakać, ani kląć, po prostu zaczęłam się śmiać z głupoty. Koleżanka spojrzała na mnie  jak na głupią. Nie wiedziała co się dzieje. Ale jak jej powiedziałam to sama zaczęła się uśmiechać. Ale znów czego my oczekujemy?

Jakieś 3 miesiące temu byłyśmy we trzy i mamy nadzieję że ten stan za jakiś czas powróci. "Koleżanka" która była "kompetentna" bo przecież miała certyfikat a to o czymś świadczy! Narobiła tyle błędów, że ich poprawka zajęła nam następne 3 tygodnie. No ale w końcu stwierdziłyśmy, że trzeba kogoś przyjąć. Żeby było nam łatwiej. Żebyśmy były zgraną ekipą. No i poszukiwania przerodziły się w płacz, śmiech i inne zachowania na które same nie wiedziałyśmy czy dobrze reagujemy. W ogłoszeniu pomimo, że było wyszczególnione "wykształcenie ekonomiczne" (nawet nie pisaliśmy, że wyższe) "doświadczenie w księgowości" oraz "znajomość programu ...". Wydawało się proste. Ale niestety... W stercie CV były takie osoby jak: instruktorka fitness, dyrygent, psychologów cała masa, tak jak i socjologów, politologów itd itp. Ekonomistów garstka. Więc z tej garstki wybierałyśmy. Wybrałyśmy Agatę. Doświadczenie ma. Wykształcenie - może nie do końca ale chodzi na kurs do stowarzyszenia głównych księgowych. Program zna. IDEALNA.  I po godzinie czar prysł. Z księgowością może miała tyle wspólnego co ja z ZAKONNICĄ. Nawet nie potrafiła podzielić kosztów, nie umiała zaksięgować najprostszej rzeczy jaką jest wyciąg bankowy, nie wspominając, że nawet nie rozumiała jak się jej tłumaczyło łopatologicznie daną rzecz.  Była 2 dni. Dzięki bogu sama zrezygnowała. Kolejne 2 dni poprawiania po niej. 

Tak więc same doświadczyłyśmy, że o osoby z odpowiednimi kwalifikacjami jest ciężko, bardzo ciężko, trudno, chyba w kamieniołomach jest łatwiej. Siedzimy we dwie. Było kolejne ogłoszenie. Zgłosiły się podobne osoby do poprzednich. Do nikogo nie dzwoniliśmy. Pewnie niedługo wyjdzie kolejne ogłoszenie.

Czasem się zastanawiam po co ludzie kłamią w rekrutacji? Przecież to i tak wyjdzie za jakiś czas. No chyba, że chodzi i biuro rachunkowe do którego za pewne tego dyrygenta przyjmą, żeby tylko "wklepać dane".

sobota, 2 marca 2013

Mężczyzna moich marzeń

Nawet się nie spodziewałam, że właśnie Jego spotkam w tak mało oczekiwanym momencie w życiu. Pojawił się zanim jeszcze rozwiodłam się z mężem. I to co nas po pewnym czasie przywiązało do siebie to to że uwielbialiśmy ze sobą rozmawiać. Ja mogłam cały czas słuchać jak ciekawie opowiada o sobie i swoim życiu jak również on potrafił wysłuchać tego co ja mówię. Jego zachowanie było zupełnie inne niż pozostałych znajomych których tam poznałam. On się wyróżniał. Na tyle wyróżniał że zostaliśmy w końcu parą. Oczywiście nie planujemy żadnych ślubów i dzieci. Chcemy poczekać. Niech wszystko potoczy się w swoim tempie. 

A jaki On jest?
Na modela nie wygląda. Nie jest wysoki, ale szpilki założyć mogę. Jest trochę umięśniony ale też ma brzusio, ale brzusio przyjemne, taka poduszeczka do której można się przytulić. Czasem jak mnie przytula tymi swoimi umięśnionymi rękami to czuję się bezpiecznie, a nawet bardzo bardzo bezpiecznie. 

Ma duże poczucie humoru. Nie smuci się z byle powodu. Zawsze potrafi mi poprawić humor. Nie tylko zresztą mi. Moi rodzice go uwielbiają. Dalsza rodzina również. To typ człowieka, którego nie da się nie lubić. 

Myśli bardzo realistycznie, co czasem mi przeszkadza, bo ja jak każda kobieta lubię czasem pomarzyć, polatać w chmurach a on mnie momentalnie sprowadza na ziemię. Może to i dobrze, bo ten jego realizm spowodował, że coraz rzadziej jestem z jakiegoś powodu rozczarowana. A też częściej mogę się cieszyć że jednak coś mi się udało i on mnie w tym wspierał niż się niemiło rozczarować. Do tego wszystkiego potrafi się cieszyć razem ze mną. 

Jest do tego szczery, czego brakowało mi przy poprzedniku. Dzięki temu mogłam mu zaufać bo wiedziałam, że mnie nie zawiedzie, że nie okłamie, tylko powie prawdę, nawet najokrutniejszą. Wielu takich ludzi nie ma. Teraz każdy na każdym kroku okłamuje siebie, swoją rodzinę czy znajomych. Wie, że kilku znajomych stracił właśnie przez to, że usłyszeli prawdę o sobie. Po prostu wyraził swoje zdanie. A jednak to się w ludziach powinno cenić. Prawdziwą szczerość, która jest praktycznie na wyginięciu. 

Do tego wszystkiego jest "złotą rączką". No może nie potrafi zrobić np paznokci żelowych (bo nigdy nie próbował, a wszystko jeszcze przed nim :) ) ale w samochodzie wszystko wymieni, w mieszkaniu też dużo zrobi, komputer też nie jest dla niego większym wyzwaniem. A jak wiadomo często się zdarzają ostatnio "faceci" co nie wymienią żarówki w żyrandolu bo "się pobrudzą", albo "nie wiem jak to się robi". Mi mój facet części rzeczy nie pozwala robić, gdyż mieszkając z mężem byłam bardzo samodzielna w wielu dziedzinach, po prostu nie mogłam na niego liczyć, więc musiałam tylko na siebie. Gdy się On pojawił stwierdził "jesteś bardzo samodzielna jak na kobietę, ale ja to zmienię, bo niektóre rzeczy powinien wykonywać facet a nie kobieta". I faktycznie jak powiedział tak zaczął robić. 

A do tego wszystkiego jest przytulańcem :) Gdzie wielu mężczyzn woli publicznie nie okazywać uczuć swojej wybrance. On jednak nie patrzy na innych tylko na nas. Nawet ostatnio szliśmy za rękę ze znajomymi (dwoma małżeństwami), koleżanka do męża "może i my pójdziemy za rękę?". A on spojrzał na nas, potem na nich i stwierdził "to nie ten wiek i lata" (dodam, że są starsi o jakieś 2-4 lata). 

No i która nie chciałaby takiego faceta? A raczej która by chciała takiego znaleźć? Kochającego, czułego, z poczuciem humoru, w miarę przystojnego, szczerego i takiego który zrobi wszystko w domu? Normalnie jak facet marzeń. I mi się udało takiego cudaka odnaleźć :)