sobota, 28 września 2013

Wypadek

Jak się jeździ i widzi wypadki samochodowe, to tylko się zadaje pytanie "ile ten idiota jechał?" w szczególności, że samochodu prawie nie ma. Mało rozważnych kierowców jest coraz więcej. Nikt by się nie chciał zamienić z poszkodowanym czy sprawcą na miejsca. Ale bywa tak, że każdego z nas może to spotkać. Mnie spotkało...

Środa rano. Trochę zaspaliśmy, ale każde z nas wyszło o odpowiedniej porze. Na spokojnie w samochód. Jeszcze się zastanawiałam, gdzie zostawiłam klucze do mieszkania. Przejechałam dosłownie kawałek. Radio z rana gra, prowadzący coś mówią. Przejechane z 3 km od domu, może mniej. Czerwone. Mały korek. Zatrzymuje się jak wszyscy. Zapala się zielone. W ciągu kilkunastu samochodów chwila mija, żeby ruszyć. Wrzucam jedynkę chcę ruszyć i nagle słyszę pisk opon... nie zdążyłam spojrzeć w lusterko i poczułam mocne uderzenie. Była 6:50.

Nie wiedziałam co się stało. Potrzebowałam z minuty aby zorientować się gdzie jestem. Z tego co pamiętam to był włączone awaryjne (nie wiem jakim sposobem) i paliły się jakieś tam kontrolki na desce. Zaraz po uderzeniu poczułam mocny ból głowy. Dotarło do mnie, że wjechał we mnie drugi samochód. Kierowcą tego drugiego samochodu był młody chłopak - maturzysta. Pojawił się też pan z pobliskiego bazarku który wszystko widział. Zadzwonił od razu na 112. Ból głowy tylko się nasilał. JA z trzęsącymi rękami zadzwoniłam do swojego chłopaka
"przyjedź. miałam wypadek, jestem na wysokości bazarku"
Nie wiem ile jechał i ile to trwało czasu ale pojawił się za chwilkę. Ja sobie nie zdawałam sprawy jak bardzo mam rozwalony samochód i jak bardzo samochód rozwalił ten młody. Jedyne co pamiętałam to jakiś dym unoszący się z maski i tablice rejestracyjną (wydawało mi się że to moja) na ulicy między samochodami. 
Mój facet kazał mi wsiąść do siebie do samochodu, bo jest nagrzany. Dosłownie za chwilę przyjechała karetka. Założyli od razu kołnierz na szyję. Już z samochodu do karetki ledwo szłam. Sprawdzili podstawowe parametry. Nie wiedziałam jaki jest dzień tygodnia, jaka jest data... Zabrali mnie na sygnałach do szpitala. 

Jak położyli mnie na tym takim wózku w karetce tak leżałam na nim prawie do końca. Zakaz podnoszenia się. Od razu prześwietlenie, głowy, kręgosłupa, szyi, klatki piersiowej.... nie wiem sama już czego. 
Cały czas oglądałam tylko sufit. Cały czas zakaz ruszania się. Jedyne co to telefon do pracy - odebrała Pani Dyrektor (z którą kilka dni wcześniej rozmawiałam o poprzedniej pracy bo miałyśmy dużo wspólnego) powiadomiłam, że mnie dziś nie będzie bo leżę w szpitalu. To co pamiętam - "daj znać później co i jak".
Dopiero ok 10 postanowili mnie wypuścić. Dzięki bogu nic się poważnego nie stało. Ale... kołnierz ortopedyczny (taki jednodniowy) dostałam na wyjście  i nakaz przez co najmniej tydzień chodzenia w nim...
Zadzwoniłam po mojego chłopaka. Przyjechał. Dopiero wtedy zaczął mi opowiadać co i jak. Bo większości nie pamiętałam. 

Wróciliśmy na miejsce. Policja czekała na mnie i moje zeznania, chociaż to już była tylko formalność. Zobaczyłam w końcu swój samochód i tego chłopaka a raczej jego ojca. U mnie aż tak bardzo nie było widać, ale nie wiedzieliśmy co się dzieje od dołu. Natomiast drugi samochód nie miał połowy przodu. Okazało się, że jego droga hamowania na ulicy to było ok 30 metrów. Prawdopodobnie jechał ok 100 km/h może trochę więcej. Nie wiemy tego. Mój samochód oddaliśmy do tej samej firmy co tego chłopaka. Naprawa idzie i tak z ubezpieczenia sprawcy. Dostałam samochód zastępczy. 

Do dziś nie wsiadłam do samochodu jako kierowca, nie jestem w stanie jeździć z kołnierzem na szyi. Tydzień zwolnienia. Wypadek w drodze do pracy. W poniedziałek idę na kontrolę czy na pewno wszystko jest ok. Mój facet wziął sobie wolne przez te 3 dni. Nie pozwolił mi samej siedzieć w domu (moi rodzice są właśnie na urlopie a o całym wydarzeniu powiedziałam im jak wyszłam ze szpitala aby ich nie denerwować).
Niestety nie wszystko mogę wykonywać. Jest ciężko. Nawet pokroić warzywa na obiad co trwa chwilę skutkuje bólem w szyi i kręgosłupie. Spać też muszę w kołnierzu, więc wyspanie się jest nie lada wyzwaniem. Głowa niestety cały czas mnie pobolewa. 

Dziś jest sobota. Mój facet ma pierwszy zjazd w szkole. Mam zakaz wychodzenia z domu. 

Nigdy nikt nie wie co go spotka. Ale jedno wiem... Zdrowie jest najważniejsze... 

poniedziałek, 23 września 2013

prawie skończona

Kuchnia - praktycznie serce mieszkania czy domu. Prawie ją skończyliśmy. Prawie, bo została nam jedna strona do doszlifowania. Ale... szafki górne już wszystkie wiszą. Zupełnie inaczej już cała kuchnia wygląda. Chyba nawet tak jak sobie ją wymarzyłam. Pozostał nam do obsadzenia zlewozmywak, podłączenie zmywarki oraz docięcie do niej frontu (jest cała zakryta). 

Praktycznie zostało nam dokończenie kuchni, wstawienie drzwi no i wysprzątanie wszystkiego dokładnie (o wywozie sprzętu i pozostałości nie wspominając), ale... już wiemy, że przeprowadzka to są praktycznie dni.  Już nawet stwierdziliśmy że wnętrza szaf zrobimy jak już będziemy na miejscu (tylko wnętrza, bo jak Pani nam podliczyła drzwi do szaf to trochę nas zszokowała - będziemy szukać i robić sami). 

A na deser kuchnia :)



piątek, 20 września 2013

kultura wymaga...

Tak mi się kiedyś wydawało, bynajmniej moi rodzice wychowali mnie tak, ze słowo "Dzień dobry" czy "Cześć" wypada powiedzieć sąsiadowi, czy znajomemu jak się go zobaczy. 

Ostatnio w bloku było zebranie informacyjne z nowym administratorem. Ogólnie stwierdziliśmy z moim M. że nie idziemy, bo nie ma sensu to raz, a dwa, że potrzebujemy powiesić szafki w kuchni. No ale tak się stało, że zebranie jeszcze trwało, gdy zeszliśmy do garażu. Chwila moment wyczaiła nas jedna sąsiadka i zaczęła machać abyśmy podeszli bliżej, a że nie chcieliśmy robić zamieszania to odmachałam, że zostaniemy tu gdzie stoimy. 
Gdy zebranie się skończyło, część sąsiadów udała się do domu, a kolejna część jeszcze stała i debatowała. W sumie postanowiliśmy podejść i się przywitać. Chwila moment i zanim doszliśmy złapał nas chłopak z zarządu (bardzo sympatyczny i miły). Pogadaliśmy trochę, zaraz po tym zjawił się kolejny chłopak i gadaliśmy... ale w sumie nie do tego z mierzam. 
Sąsiadka co machała i jej mąż przywitali się z uśmiechem z nami. Drugiej sąsiadki mąż również się przywitał, natomiast jego żona "języka w gębie" zapomniała, głowa wysoko (chyba oglądała sufit w garażu czy nie przecieka) i minęła nas bez słowa. Mojego M. takie zachowania ruszają, w sumie mu się nie dziwię. 
Zastanawiało nas o co chodzi i jedyne dwie sytuacje jakie nam się kojarzą to raz jak mój facet zwrócił jej uwagę, że zachowała się niestosownie. A drugi raz jak nadinterpretowała coś co ja napisałam na fb. Trochę tego nie rozumiem bo z jedną z sąsiadek sytuację złej interpretacji sobie bez problemu wyjaśniłyśmy. Natomiast ta chyba lubi jak to ją się przeprasza i błaga o wybaczenie. Tak się składa, że nie mamy o co jej przeprosić. Tym bardziej po ostatnim jej zachowaniu. W małe dzieci bawić się nie będziemy bo jesteśmy dorośli (chyba bez owej sąsiadki). 

Takie zachowanie człowieka czasem mnie zastanawia, skąd on się tego nauczył. Czy rodzice tak wpoili, "żeby to inni prosili o wybaczenie i przyjęcie w grono znajomych". Czy znów na podwórku się tak nauczyli. 

Tak czy inaczej to "dzień dobry" wypada powiedzieć z czystej grzeczności...

poniedziałek, 16 września 2013

W poczekalni

Tak się dzisiaj stało, że musiałam pojechać do lekarza - ginekologa po receptę. Chyba nie ma nic gorszego od zwykłego pojechania do przychodni po receptę. Czemu? Dlatego, że zwykle spędzam tam od godziny do nawet trzech godzin. Istna masakra. Wizyta u owej Pani lekarz wygląda podobnie. Do tego wszystkiego kolejki są mało powiedziane że duże.
Zwykle staram się być wcześniej aby "zająć" jakieś dobre miejsce w kolejce. Kolejka wygląda następująco:

1. Jeśli jest wizyta, to najpierw trzeba się zapisać na daną godzinę, średnio z 1-2 miesięcznym wyprzedzeniem. Później jak nastąpi "ten" dzień to trzeba wybrać się wcześniej (najlepiej zabrać ze sobą trochę jedzenia i picia") i oczekiwać w kolejce do gabinetu położnych aby ... wyjąć kartę. A później się okazuje, że przyjmowanie wg godzin to pic na wodę. 

2. Jeśli udaję się po receptę. Wychodzę z pracy najwcześniej jak mogę. Niby pani doktor przyjmuje od ok 15, ale im wcześniej tym lepiej. Czekam w kolejce. Zwykle ok 10 pań przede mną. Jak się dostanę do pokoju położnych to w końcu uzyskuje po 5 min swoją receptę i wychodzę. 

Co ciekawsze - recepty nie uzyskam jeśli nie ma mojej pani doktor... 

Chociaż dziś pani doktor przeszła samą siebie. Podobno zapisy na godziny były od godziny 14. Ja po receptę zjawiłam się ok 15:30... No i czekałam w kolejce coś ok 10 pozycji. Niby fajnie pięknie. Czekanie wydłużało się. Godzinę później było już za mną z kolejne tyle pań. Połowa z nas siedziała już na podłodze bo stanie w tym zaduchu było nie do wytrzymania. Pani doktor zjawiła się ok 16:30. 
2,5 h spóźnienia. Cały korytarz kobiet (około 30). Zaduch niesamowity. Jedna położna przyjmująca do rejestracji. o 17 dokopałam się do gabinetu. (Udało się !!) otrzymałam receptę. Wychodząc powiedziałam wszystkim paniom "do widzenia"  a panie chórem odpowiedziały (w końcu 1,5 h siedziałyśmy i narzekałyśmy). No ale udało mi się... kolejny maraton za 2 miesiące...

Nie mam pojęcia czemu nasza polska służba zdrowia aż tak kuleje. Że dopuszczalne jest spóźnić się lekarzowi kilka godzin, gdzie pracownik biurowy jak się spóźni z pół godziny to praktycznie już ląduje u szefa na dywaniku. Wszystkie co czekały były zdegustowane. Z czego połowa to była kobiet w ciąży. Jakoś sobie nie wyobrażam, gdy jak będę w ciąży, będę musiała czekać 3 h na przyjęcie u lekarza.... 

poniedziałek, 9 września 2013

tapeta

W końcu dojrzeliśmy do tego aby zamontować tapetę na ścianach w kuchni. Szkło przywiezione. Klej kupiony.Więc się wzięliśmy do roboty...Niby co jest ciężkiego w przyklejeniu tapety? A no jest. i to więcej niż "tylko" coś ciężkiego. Dobrze że mieliśmy tylko dwa małe kawałeczki, Z mniejszym poszło jako tako. Szybko się dość uwinęliśmy. Na to od razu szkło. Niestety okazało się że zapomniałam, iż szafka pod okap jest dużo mniejsza niż zwykła. i będzie widać kawałek białej ściany. No ale jakoś to przeżyjemy. Z drugim kawałkiem już tak pięknie nie było. 175 cm. x 80 cm.... Nie wiedzieliśmy że tapeta po posmarowaniu klejem się rozciąga... tak więc wyszło nam z 5 cm tapety więcej niż normalnie. Z tym kawałkiem już się bawiliśmy z godzinę (dobrze, że ten klej nie wysycha tak szybko :) ) robiło nam się pełno bąbelków z powietrzem. Przy takim zdjęciu jakie mamy niby nie widać. Ale jak już się z boku stanęło to było pięknie widać wszystkie niedoskonałości. Tak więc odklejaliśmy i przyklejaliśmy ją na nowo. Jedyne co sknociliśmy to koniec tapety - na równi ze szkłem musieliśmy obciąć to co wystawało. Tylko niestety zrobiliśmy to jak była jeszcze mokra, a powinniśmy jak będzie już sucha. No ale cóż. Coś wykombinujemy, żeby było ok. 
Tak czy owak, kuchnia powoli zaczyna przybierać kształt końcowy.

Szafki kuchenne również złożyliśmy lecz ze względu braku uszczelki - aby ją przykleić na końcach szafki, ażeby nie tłukła się szafka o szkło - nie mogliśmy tego zrobić. Ale szafeczki też już stoją złożone (w sypialni :) ) i czekają na zawieszenie :)

środa, 4 września 2013

"W czym mogę Pani pomóc?"

Z takimi słowami spotkamy się w markecie, czy to hiper czy super. Zwykle odmawiałam pomocy bo wiedziałam po co przyszłam. Rzadkością było aby się pytać. Po prostu kobieca intuicja mnie nie zawodziła.
No i dziś wybrałam się do takiego marketu budowlanego po piki montażowe do lustra/ szyby... Co by nie było - są to po prostu kołki szybkiego montażu do których dołączona jest nakładka na śrubkę z gwintem i na nią przykręca się w miarę ładną zaślepkę. - i widać tylko małe srebrne kółeczko, lekko wystające. 
No i miałam zamawiać z alle, alee :) wypatrzyłam, że są w jednym z marketów. Pojechałam. Wpadłam tam gdzie są lustra - w opisie mieli ze są do luster. Niestety nie mogłam znaleźć więc podeszłam do "fachowca" z którym rozmowa wyglądała mniej więcej tak:

- dzień dobry, czy mogę zająć chwilę?
(f)- dzień dobry, słucham.
- szukam pików montażowych do lustra bądź szkła.
(f) - [myśli..] może pani powtórzyć nazwę?
- piki montażowe do szkła lub lustra, takie co zaślepiają. 
(f) - ale my czegoś takiego nie mamy.
- jak to nie macie, jak na stronie internetowej było?
(f) - [woła kolegę, bo sam poległ] Pani się pyta czy mamy .... może pani powtórzyć?
- piki montażowe do szkła lub lustra.... [zaczyna mnie powoli ogarniać śmiech..]
(f2)- yyyy... a jak to wygląda?
- jak taka zaślepka 
(f2) - to może Pani poszuka na metalowym
- dziękuję, do widzenia .... 

doznałam małego szoku... Panowie nie wiedzieli co mają na stanie, czy to mają i w ogóle nawet nie znali nazwy... Już jak doszłam to owego "metalowego" postanowiłam sama poszukać - i się udało. Chociaż w sklepie spędziłam bite 20 minut, z czego większość czasu straciłam na rozmowę z mało poinformowanymi pracownikami.... 

poniedziałek, 2 września 2013

Są dni że nic nie wychodzi

Czasem tak jest, że co byśmy nie robili to nie chce nam nic wyjść. Ile byśmy sił włożyli to albo się nie uda, albo nam samym sił zabraknie.

My właśnie takie prawie dwa dni mieliśmy w miniony weekend.W sumie zaczęło się od soboty. Chcieliśmy wykończyć już pokój. Złożyć do końca łóżko, pomontować listwy, powiesić kaloryfer i założyć drzwi. No więc zaczęliśmy od łóżka - było prawie ok - poza tym, że myśleliśmy, że nie ma wkrętarki a leżała ona w pokoju obok... Godzina w plecy. Przyszła pora na listwy...w sumie najgorsza pod kaloryferem bo trzeba było ją odpowiednio wyciąć. Co do prostych rzeczy nie należało bo niewiele brakowało aby pękła... No ale jak zaczęliśmy montować grzejnik, puściliśmy wodę w kaloryfer i.... zaczęła się lać woda... źle się zgrzały rurki, mała dziurka a powódź była jakby co najmniej jakaś kanalizacyjna pękła. Zakręciliśmy co się dało. Wytarliśmy na sucho aby panele nie spuchły i dopiero w niedziele to zrobiliśmy, ale też na raty bo moja Gapa pomyliła się ze złączkami i miałam kurs gratis do sklepu po odpowiednią. 

Następnie wzięliśmy się za montaż ościeżnic do drzwi. Miało być takie proste. Tak pięknie to opisali w instrukcji, że nic tylko chwila moment i się prawie same zamontują. Niestety tak nie było. Naprawdę mieliśmy sporo problemu aby je w miarę ustawić. Dziura na drzwi okazała się dużo większa niż była potrzeba i nie mieliśmy wyjścia i trzeba było podczepić trochę karton gipsu aby nie było widać szpary z pokoju do korytarza nad drzwiami. Jak już udało nam się osiągnąć w miarę prosty poziom i pion - w instrukcji kazali przymierzyć skrzydło drzwiowe. No i prawie nam się udało przymierzyć... gdy nagle wypadły wszystkie kliny, wszystkie rozpórki itd itp... a ościeżnica wypadła całkowicie.... drugi raz jak ustawiliśmy ościeżnice to już nie próbowaliśmy przymierzać drzwi... nawet udało się zapiankować je :) 
Z drzwiami do łazienki już tak pięknie nie było... Okazało się że belka górna do ościeżnicy jest mniejsza o 20 cm... Tak więc szlag wziął wstawienie drzwi w łazience.... 

Praktycznie w weekend udało nam się:
- złożyć szuflady do łóżka
- założyć i poprawić kaloryfer 
- położyć listwy przypodłogowe na dwóch ścianach
- wstawić pół ościeżnicy drzwi do pokoju...(na dokończenie drzwi zabrakło nam już czasu)
I najgorsze jest to że te owe cztery punkty powinniśmy zrobić gdzieś w mniej niż jeden dzień a nam to zajęło praktycznie dwa... 

Jedyne pocieszenie jest takie, że jest nowy tydzień i mam nadzieję, że będzie on lepszy. Materac do łózka już przyszedł i nawet pasuje :) brakuje tylko nieszczęsnej kuchni aby się wprowadzić... no i odrobinę porządku. 

P.S. Pozytywnym aspektem weekendu był zakup 18 tiu szmaragdowych, 10 sztuk wrzosów, jednego pięknie różowego wrzośca oraz 3 sztuk winogron - na działce lubego musi zawitać trochę zieleni :)