środa, 16 lipca 2014

Miesiąc posuchy

Zniknęłam, na dość spory czas (to teraz będziecie sporo czytać ;) ),jedyne co zdradziłam to, to że złapałam dodatkową pracę. Otóż: zadzwonili do mnie z poprzedniej pracy, że są w czarnej... ym.. tyłku przed biegłym i czy im pomogę oczywiście za kasę. W sumie pomyślałam czemu nie. Każda dodatkowa stówka w portfelu jest dobra. Na tyle im podpasowało moje zdalne wprowadzanie dokumentów (miałam zainstalowany program w domu), że chcieli dalej współpracować. Tyle, że chodziło tym razem o "bieżące" wprowadzanie danych. Czemu "bieżące"? Bo były to dokumenty od stycznia do maja. Oczywiście w księgowości jest to teoretycznie nie dopuszczalne ale oni zawsze rządzili się swoimi prawami, a poza tym zawsze był niedobór osób w księgowości. W między czasie okazało się że Jagoda (główna księgowa) odchodzi do innej roboty. Tak więc w księgowości została jakaś jedna dziewucha chyba za bardzo nie kumata. 
W tygodniu po pracy i w wolne weekendy wprowadzałam. Rekordem chyba było po pracy pracować kolejne 5 h (!). Jednak po kilku wieczorach z takimi maratonami mój organizm zaczął się wyczerpywać. Nawet w pracy widzieli, że jakaś pół przytomna siedzę. W miniony piątek zakończyłam księgowania, głównie dlatego, że chcą wprowadzić jakiś nowy program. Po jego wprowadzeniu podobno mają się odezwać, ale to się samo okaże jakoś we wrześniu. Oczywiście chciałabym bardzo, bo przez niewiele ponad miesiąc pracowałam dla nich 54 godziny, no i kasa na zrobienie samochodu się znalazła. 

W między czasie okazało się, że mój komputer staje się niewydolny. Po prostu przestawał działać. Na początku udawało się jakoś go uruchamiać, ale w pewnym momencie odmówił całkowicie posłuszeństwa. Konieczny był format. 

Ale żeby było tego mało to jak to u mnie bywa wszystko się kumuluje do granic możliwości ;)

Na początku czerwca nagle wszyscy obudzili się, że odchodzi nasza dyrektor i wypadało by zrobić jakiś prezent dla niej. Organizacja całości - jaka składka i co kupujemy odbyła się w ciągu jednego dnia. Oczywiście propozycje pomysłów to:
- pióro - ale podobno każdy dyrektor dostaje coś takiego
- karnet do spa - mogła by się p. Małgosia obrazić, że coś jej sugerujemy
- karnet do sklepu z galanterią skórzaną - może by kupiła sobie jakąś teczkę czy torebkę z porządnego materiału, ale znów stanowisko dyrektora samo o sobie mówi, że raczej taki wydatek to nie jest jakiś wielki wydatek
- kolia - taaa to jest pomysł koleżanki Joli, że ona by coś takiego chciała dostać, jednak większość osób stwierdziła, że kolie to się dostaje... od męża, poza tym p. Małgosia jest tą osobą co w ogóle nie nosi biżuterii. 
i wiele wiele innych. 
Ostatecznie stanęło na pomyśle rzuconym przez drugą dyrektor - Iwonę - zestaw kawowy z porcelany i do tego komplet łyżeczek i widelczyków wszystko dla 12 osób 
oraz
Mój pomysł :D na stworzenie fotoalbumu pamiątkowego całego zespołu nad jakim sprawowała "władzę" - pomysł stąd, że wiele osób pracowało z nią od samego początku i chętnie sami by coś takiego chcieli dostać. 

Pomysł fotoalbumu to jedno, a wykonanie drugie. Analizując firmy które to robią i czas realizacji wybraliśmy (tfu!) empik. 3 dni latałam z aparatem robiąc zdjęcia wszystkim od nas z piętra. Grupowe i pojedyncze. Łatwo nie było, bo złapać ok 100 osób prostą sprawą nie jest. Druga część naszego wydziału musiała się sama zorganizować, głównie z powodu, że siedzą w zupełnie innym budynku, więc latanie odpadało. Zdjęć zrobiłam ok 300. Musiałam mieć z czego wybierać. Oczywiście jak miałam już składać mniej więcej książkę to się okazało, że ten mój laptop odmówił posłuszeństwa. Szybko pożyczyłam od mamy laptopa ale też część rzeczy nie chciała jej się otwierać. Po walkach udało się. Stworzenie samej książki nie trwało długo. 
Pierwszą "stroną" było okienko z kawałkiem napisu na drzwiach jaki widniał. 


Na następnej stronie było podziękowanie - stworzone przez Iwonkę z bankowego oraz zdjęcia ludzi z wydziału. U nas niestety nie zmieścili się wszyscy. 


A na kolejnych stronach pojawił się wierszyk autorstwa mojego "pokoju". Siedzieliśmy bodajże w 6 osób i kombinowaliśmy. Okazało się, że był to strzał w dziesiątkę i bardzo p. Małgosię poruszył. Sam pomysł podrzucił mi mój Potwór :) 


Zdjęcia trzech dyrektorów zostały wykonane przeze mnie. Jedno przez kolegę który podobno zna się na fotografii i jeszcze zdjęcia obrabiał profesjonalnie. Niestety ja nic więcej wykombinować nie potrafiłam, ale jeśli on uważa się za profesjonalistę to ja jestem już wielkim artystą :D


Kolejnymi "wagonami" były poszczególne wydziały według naszej numeracji w pracy.Jedynym wyjątkiem był sekretariat, który zawsze jest najważniejszy (po dyrektorach) ;) 



Drugi z największych wydziałów u nas na piętrze - należności.


No i zaczyna się mój wydział, który został podzielony na trzy części, bo faktycznie tak jest. Po prostu jest nas najwięcej i jakoś to musieli poskładać ;)





Zespół koleżanek do których chodzę na ploty (trzy w drzwiach i indywidualne Ani). Zawsze się pośmiejemy i pożartujemy. A jako, że inne wydziały to możemy na siebie jako tako patrzeć ;)




Kolejne dwa zdjęcia to wydział Jerozolimskich, niestety nie miałam wpływu na wykonanie zdjęć... a szkoda





Na samym końcu był najdłuższy tekst. Dziewczyny stwierdziły, że jako i pracujemy w charakterystycznym rodzaju działalności, więc na końcu musi być pociąg. Szukałyśmy w internecie i nic się nie podobało, więc w końcu.... 


... pojechałam i zrobiłam zdjęcie na torach. Wszyscy byli pełni podziwu co jest dla mnie wielkim komplementem - okazuje się, że jednak jakoś mi te zdjęcia wychodzą. 


Niestety wszystko nie było takie piękne i gładkie jak być powinno. Tym samym nie polecam zamawiania fotoprezentów w owej firmie. Odbiór jaki miałam na piątek - i tak przez nich dziwnie wydłużony o jeden dzień okazał się, niemożliwy bo oni nie zrobili tego. 3 razy dzwoniłam na infolinię i za każdym razem otrzymywałam inną odpowiedź. 
"Tak jest już, będzie do odebrania w terminie" 
" Już dzwonię do laboratorium i oddzwaniam do pani" telefonu oczywiście nie było.
"Ależ album będzie oczywiście, na środę" maksymalnie mogłam go odebrać w poniedziałek o świcie. Moja złość nie znała końca. Na tempo wymyślaliśmy kartkę z podziękowaniem a album najwyżej później. Jednak mój argument "po poniedziałku ja tego nie odbiorę, możecie sobie z tym zrobić co chcecie, bo nie będzie już nam to potrzebne, oczywiście przekażę, że nie jesteście lojalni..." był dość mocny i nagle się okazało, że da się w sobotę przywieźć do salonu już zrobiony album. Kamień z serca. Infolinię oczywiście miałam pół wieczoru na telefonie: - jedna koleżanka, druga, trzecia, czwarta, dyrektorka, i znów pierwsza, trzecia.... 
Najważniejsze, że odchodząca p. Małgosia aż się wzruszyła po jego obejrzeniu. To jest chyba największa dla nas radość, że sprawił jej tak niewielki prezent taką wielką pamiątkę na całe życie. 

W minionym tygodniu zamówiłyśmy z mamą 500 zdjęć do wywołania w tej samej (tfu!) firmie, skusił nas tylko rabat jaki otrzymałyśmy. Oczywiście nic w terminie nie było, ale tutaj mnie tak bardzo już nie piliło. Mamy zdjęć było około 300 a moje pozostałe. Tym samym w końcu udało nam się wypełnić lukę na ścianie, ramkami jakie leżały już ponad pół roku. Brakuje nam tylko największych zdjęć ale to zostaną wywołane później. Zdjęcia są z naszych "wypraw". Zapewne kolekcja się powiększy ale to jeszcze chwila :)


Wydarzyło się oczywiście jeszcze kilka rzeczy:
- w końcu uszyłam spódnicę z materiału jaki dała mi mama i bluzkę z zakupionego szyfonu
- wybraliśmy się na kurs tańca ale nie do końca towarzyski, raczej towarzyski ale użytkowy 
- udało nam się zrobić szafę w przedpokoju ;)
- mieliśmy niemiłą akcję "kosiarka" - Kupiliśmy z miesiąc temu nówkę sztukę, na działkę. Potwora ojciec po jednym koszeniu zniszczył ją tak, że prawie jej nie poznaliśmy, wkurzyliśmy się ostro. doszło do tego, że zakazaliśmy mu jej używać i w ogóle kosić trawy i dotykać się do roślin jakie posadziliśmy (z tiu jakie kupiliśmy rok temu, ojciec mając manię kradzieży przesadził za samochód... z 12 sztuk zostało już 8).
- wybrałam się w końcu prywatnie do ginekologa - nie mam co porównywać z nfz. Dostałam nowe proszki. Waga się zatrzymała. co więcej to się okaże po kolejnych 2 opakowaniach. 

Teraz w sobotę z rana wybieramy się na upragniony urlop. Oczywiście KARPACZ :D W końcu wyczekiwany odpoczynek nastąpi. Nie wiem do końca czy będziemy mieć dostęp stały do internetu. Jeśli nie to będę sobie jakoś pisała to co zobaczyłam i gdzie byłam. obiecuję :)
Pozdrawiam wszystkich :) 

p.s. nie wiem czy mi się uda nadrobić wszelkie zaległości. Postaram się ale co z tego wyjdzie... 

2 komentarze:

  1. Czekałam, czekałam i się w końcu doczekałam ;)
    Dużo się działo, ale i długo Cię nie było ;)
    Ten fotoalbum - wspaniała sprawa :D Gratuluję!
    To teraz nie pozostaje mi nic innego jak życzyć Wam udanego wyjazdu i odpoczynku :)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń