poniedziałek, 24 czerwca 2013

Panieński trochę inaczej

Nie było mnie, przykładałam się do pisania nie raz, nie dwa, ale aż trzy razy !!. niestety bieganina związana z mieszkaniem trwa nadal. Jednak dziś nie o mieszkaniu.

W minioną sobotę byłam na panieńskim. Koleżanki, która mnie niedawno na wesele zaprosiła. W sumie się zgodziłam, żeby iść. Co ja tam będę w domu siedziała. Siostra czyli świadkowa koleżanki M. zadzwoniła do mnie już w poniedziałek. Wszystko opowiedziała od A do Z, jakby się tym zajmowała na co dzień. Dostałam jeszcze maila z tym co będzie, jak będzie itd itp. Byłam w szoku, że można być aż tak zorganizowanym. No ale przejdę do sedna sprawy.

Panieński dla Panny Młodej zaczynał się już od samego rana. Otrzymała ona liścik od tajemniczej osoby, że ma się udać do tzw "jaskini solnej", tam otrzymała masaż, peeling całego ciała oraz posiedziała w owej jaskini gdzie otrzymując kolejny liścik czytała wyznanie swojego lubego :)
Zanim wyszła otrzymała kolejną wskazówkę gdzie się ma udać. Miejscem był lasek, gdzie czekała na nią koleżanka ze śniadaniem oraz propozycją makijażu oraz wybranej przez siebie fryzury. Następnie dostawała "wiadomości" gdzie ma się udawać. Trochę siostra ją przegoniła, wszystko dlatego, że fotograf miał jej robić zdjęcia a'la paparazzi. Po czym się ujawnił i zabrał ją na sesję w plenerze w kilka miejsc. Mam nadzieję, że niedługo owe zdjęcie ujrzymy. 

W między czasie my jako "panienki" szykowałyśmy mieszkanie, czyli jedzenie, wystrój, częściowo drinki i konkursy. 

O 18 fotograf - trochę pierdołowaty - miał dowieźć M. do nas czyli do magazynu pod silosami zbożowymi. Niestety spóźnił się bo nie widział 30 metrowych silosów :P no ale cóż,faceci potrafią być zdolni. Zanim przyszli - my się ukryłyśmy w małym labiryncie magazynowym. Oczywiście miał jej fotograf zrobić zdjęcia w tym podziemiu. Jedna z koleżanek która ją przyprowadziła do tego miejsca stwierdziła "ooo... zobaczcie, może tutaj zróbcie zdjęcia bo jest lepsze światło" oczywiście my byłyśmy tam "ukryte". Panna M. weszła. My krzyknęłyśmy "NIESPODZIANKA !!" i jej mina była bezcenna. Zaskoczona totalnie. Nie wiedziała ile nas docelowo będzie. Widać że zrobiło jej się miło. 

Po chwili rozmowy przeszłyśmy do konkretu czyli tzw. paintalla na laser. Uzbrojone w karabiny i kaski zaczęłyśmy biegać jak faceci po małym labiryncie magazynowym. Podzielone na 2 grupy starałyśmy się "ustrzelić" się wzajemnie. Śmiechu co nie miara. Ale co fakt. Każda z nas zapomniała, że jest kobietą. Mając atrapę w ręku biegałyśmy ile się dało. Chowałyśmy się przed wrogami. Starałyśmy się cicho skradać :) Naprawdę polecam :) Bawiłyśmy się tak bitą godzinę. Przepocone i brudne wyszłyśmy z podziemi. Ale szczęśliwe. 

Po owej godzinie udałyśmy się do mieszkania. Ale oczywiście jako jedyna posiadałam samochód. Więc zebrałyśmy się na 3 etapy - w końcu było nas 11 dziewuch :) w ostatnim kursie zabrała się Panna M i druga koleżanka z gimnazjum. We trzy pod pretekstem zostawienia samochodu i zobaczenia mojego samochodu przewiozłyśmy Pannę M - aby dziewczyny w mieszkaniu miały chwilę na przygotowanie ciepłych posiłków i toastu :)

Znów mój M. okazał się bardzo wyrozumiały i chciał żebym dobrze się bawiła więc odwiózł nas i powiedział, żebym zadzwoniła do niego kiedy  impreza się skończy to po mnie przyjedzie :) (wiem, ona jest kochany, drugiego takiego nie znajdę :))

Gdy dotarłyśmy, oczywiście na wstępie był toast. Potem chwila na zjedzenie czegoś ciepłego - w końcu trochę się wybiegałyśmy. No i nastąpił 1 konkurs. Wcześniej obmyśliłyśmy karteczki na których pisałyśmy "co M. będzie robiła w podróży poślubnej" śmiechu była co nie miara. Wyszło np że dopiero ok 19 dnia będzie mogła odespać ślub i wesele, a w między czasie zdąży zajść w ciążę, urodzić dziecko i zajść w drugą :)
Jako że wieczór typowo babski to bawiłyśmy się bardzo dobrze. Muzyka była, tańce też były, i pogadanki. W między czasie starałyśmy się trochę upijać Pannę M. i przygotowałyśmy jej kolejne konkursy.

Jednym z nich był worek w którym, każda z nas kupiła jej coś "przydatnego" :) ale żeby utrudnić to musiała odgadnąć co dostała z zasłoniętymi oczami. Byłyśmy pełne podziwu jak sobie radzi z otwieraniem poszczególnych pudełek. Nie trafiła 2 razy. Ale to i tak sukces. Z prezentów oczywiście zadowolona. 

Zrobiłyśmy jej również "test na żonę". W teście było zawiązanie krawata dla męża, przyszycie guzika, obranie ziemniaków w 2 minuty dla zbliżających się gości oraz założenie pieluchy lalce-niemowlakowi :)

Bardziej konkretnym odnośnie nocy poślubnej było zakładanie prezerwatywy na wybrane przez nas warzywa. Oczywiście, żeby łatwo nie było to miała na rękach 3 pary rękawiczek. Z małym ogórkiem sobie poradziła bez problemu, z marchewką również, trochę problemu przyniósł długi ogórek. No ale w finale był kabaczek. W związku z tym, że był naprawdę sporawy a prezerwatywy wszystkie takie same to pozwoliłyśmy jej zdjąć jedną parę rękawiczek - nie wierzyłyśmy jak naprawdę jej się udało na kabaczek założyć tą prezerwatywę. Byłyśmy wielkie podziwu dla Panny M. :)

Innymi konkursami była znajomość części ciała wybranka czy odpowiedź na pytania jak on myśli - a wcześniej mu zadane. Prawie wszystkie testy przeszła celująco. To znak, że naprawdę dobrze się znają :) No i oczywiście nie mogło zabraknąć tortu. Dużego i czarnego. (resztę pozostawiam wyobraźni) :)

Ogólnie rzecz biorąc. Panieński był inny. Na pewno spokojniejszy niż wizyta w klubie i upijanie się do upadłego. Tutaj, żadna się nie upiła, ale wypiła odpowiednią dla siebie ilość alkoholu. Z pewnością również, my jako dziewczyny mogłyśmy się dużo lepiej poznać, pogadać, pośmiać się. Wydaje mi się że tak właśnie panieński powinien wyglądać. Nie powinien to być dzień kiedy przyszła panna młoda się upije i nie daj bóg zdradzi przyszłego młodego albo powywija przed nią striptizer. To właśnie powinno się sprawdzać czy na pewno przyszła panna nadaje się na żonę. W tym przypadku w 100% się nadaje :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz